wtorek, 29 grudnia 2009

Wymaszerować można wszystko

Te właśnie nogi wędrowały dzisiaj dzielnie przez Puszczę Kampinoską w okolicach cmentarza w Palmirach. Cichość lasu, świeże powietrze i trochę zmęczenia to jak się okazało najlepszy sposób na wszelkie niezidentyfikowane smutki trapiące bez sensu i przyczyny. Jak to mawiała Afonia, bohaterka ostatniego filmu J. J. Kolskiego, wymaszerować można wszystko. Dzisiaj zadziałało :)

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Śnieg

"śnieg przychodzi do nas ze świata innego
leczy nerwy za darmo
lepi z ciotki anioła
nie pamięta złego"

fragment wiersza "Śnieg" ks. Jana Twardowskiego

Kto by się spodziewał powrotu zimy po tej niemal wielkanocnej, wiosennej aurze, którą miało w tym roku nasze Boże Narodzenie? A dzisiaj niespodzianka. Otwieram oczy i zerkam przez okno, a tu inny świat. Biało i śnieżnie. Z nieba sypie od rana bez przerwy, nie widać końca tego szaleństwa. Okolica zasypana coraz grubszą, białą, wyciszającą pierzynką. Spacer w śniegu koi nerwy i raduje oczy. Świat cudownie wypiękniał. A nasz Emek ponownie przywdział śniegowy, puchaty szlafrok.

piątek, 25 grudnia 2009

Uratowana przez Święta

Już jest i trwa - kolejne Boże Narodzenie. Jak to się dzieje, że przychodzi jakby zbyt prędko? Przecież dopiero co wysyłaliśmy życzenia świąteczne AD 2008... W tym roku niestety od końca listopada dałam się złapać w kilkutygodniową pułapkę przepracowania, która skutecznie pozbawiła mnie cząstki życia prywatnego i odbierała czas wolny. Stąd moje milczenie i tu, na Zarysowniku... Czuję, że w ostatnim momencie uratowały mnie z tego niezdrowego szaleństwa Święta. Jak to dobrze, że się pojawiły, że są, że jeszcze trwają! Dzisiaj, już po wigilii z najbliższymi, po pięknej pasterce, po świątecznym spotkaniu z rodziną wiem, że dostałam w prezencie nową siłę! Boże Narodzenie dało mi radość, spokój i wyciszenie. Czuję, że jestem w stanie wszystko na nowo w sobie poukładać. I teraz, przed północą, kiedy patrzę na naszą choinkę ubraną w gwiazdki z piernika, ze słomy, z papieru, w kolczate jeże z bibuły, gdy zerkam na jemiołę zawieszoną na ścianie, gdy nucę sobie pod nosem kolędy, popijam pachnącą goździkami i imbirem herbatę, gdy widzę twarze wszystkich, którzy odwiedzili nas od wczoraj - czuję, że jestem cudownie szczęśliwa :)

Na Święta


Życzymy Wam na Boże Narodzenie 2009 oraz Nowy Rok 2010 pięknego daru niespieszności. Daru, który daje dystans, spokój oraz pozwala w tym co pospolite, co nas otacza, w codzienności dojrzeć to, co jest unikalne i cudowne. Bo cud najczęściej jest zupełnie cichy. Tak jak narodziny Jezusa.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Choinka - czyli o tym jak Niemcy nam drzewo wciskali

Choinkowa tradycja, jak wiadomo, przywędrowała do nas z terenów niemieckich w okresie zaborów. Mało kto jednak w katolickiej Polsce wie, że to niemieccy protestanci rozpowszechnili zwyczaj stawiania i przystrajania choinki w wigilię Bożego Narodzenia. Nie kto inny, jak Marcin Luter był wielkim propagatorem tej tradycji.

Skąd u niemieckich protestantów pomysł, by ścinać upatrzonego w lesie iglaka i wciągać do domu? Nie do końca wiadomo. Niektórzy powołują się na związek z drzewami z biblijnego raju, inni na odniesienie do drzewa krzyża, a jeszcze inni przytaczają ten wers z Księgi Izajasza: "Chwała Libanu do ciebie przyjdzie, jodła i bukszpan, i sosna społem, aby przyozdobić miejsce świętości mojej" (Iz 60,13).

Ale wróćmy do pierwszego zdania tego tekstu: Choinkowa tradycja, jak wiadomo, przywędrowała do nas z terenów niemieckich w okresie zaborów. Jak to - w okresie zaborów Polacy przejęli jakiś zwyczaj od okupanta??? Na nasze usprawiedliwienie dodajmy, że pośrednikiem w tym dziwnym transferze kulturowym byli niemieccy mieszczanie zamieszkujący miasta Wielkopolski. Od nich to właśnie moda poszła na cały kraj. Moda? Ano zacytuję mistrza Kopalińskiego: "Zwyczaj rozpowszechnił się w Europie i Ameryce Płn. w okresie mody na rzeczy niemieckie po ślubie brytyjskiej królowej Wiktorii w 1840 z niemieckim księciem Albertem Sachsen-Coburg-Gotha, a w XX w. również w świecie niechrześcijańskim, np. w Japonii". Wygląda na to, że w owych czasach wpływ ówczesnych celebrytów na kulturę masową był porównywalny do obecnego... A niech tam, dobre wzory brać można nawet od wroga :-)

Trzeba jeszcze wspomnieć, że najbardziej opornym terenem na element obcy kulturowo była polska wieś. W wiejskich domach tak na dobre choinka zadomowiła się dopiero po drugiej wojnie światowej. Stało się tak nie bez przyczyny. Otóż nasza wieś od wieków pielęgnowała własną odrębną tradycję - podłaźniki lub podłaźniczki. Były to boże drzewka, gałęzie świerku, sosny lub jodły, które wieszano pod pułapem izby i ozdabiano wszystkim, co oznaczało życie - jabłkami, cukierkami, piernikami, herbatnikami, orzechami i "światkami" z opłatków.

Ufff na szczęście, gdy człowiek zobaczy pod choinką prezenty, to już nic z tego wszystkiego, co powyżej napisałem nie będzie pamiętał...

niedziela, 20 grudnia 2009

Dziwne pytania na okres przedświąteczny

Z przyczyn niejasnych,
w okolicznościach nieznanych
Byt Idealny przestał sobie wystarczać.

Mógł przecież trwać i trwać bez końca,
ociosany w ciemności, wykuty w jasności,
w swoich sennych nad światem ogrodach.

Czemu, u licha, zaczął szukać wrażeń
w złym towarzystwie materii?

Na co mu naśladowcy
niewydarzeni, pechowi,
bez widoków na wieczność?

Wisława Szymborska, z wiersza Platon, czyli dlaczego, z tomu Chwila.

Takie pytania zadaję sobie wraz z poetką w przeddzień święta Bożego Narodzenia. Jakie motywy stały za niezwykle ryzykowną decyzją, by Bóg stał się człowiekiem? Jakie wydarzenia miały na to wpływ - Sodoma i Gomora czy może wręcz przeciwnie: wielka wiara patriarchów i proroków? Kiedy ta decyzja została podjęta - czy stwarzając świat, Bóg już wtedy wiedział, że pewnego dnia pośle swego syna na ziemię? I dalej - czy już wtedy wiedział, że ludzie go ukrzyżują?

A teraz inna perspektywa pytań. Skoro Bóg stał się człowiekiem, a element boski konsekwentnie żyje w nas wszystkich, to czy możliwe jest tak dokładne zniszczenie tegoż elementu, by skazać się na wieczne potępienie? Czy można wyobrazić sobie zatem, że piekło jest puste? Skoro Bóg tak doskonale zjednoczył się z ludzką materią, skoro jest bytowo tak blisko mnie, to właściwie o co mi chodzi w tych wszystkich pytaniach?

niedziela, 13 grudnia 2009

Spoza nas

Skąd w nas (niektórych) jest pragnienie mitu, wiary, odniesienia do sfery spoza nas? Odpowiedzi mamy zapewne całe mnóstwo, dziś przytoczę dwie ciekawe myśli. Skąd te pragnienia? Z nieodpartej potrzeby sensu oraz bardzo ludzkiego poszukiwania szczęścia.

Czytam Obecność mitu Leszka Kołakowskiego. To jedna z dwóch, wedle opinii filozofa, najważniejszych jego prac. Pisana była w latach 1966-67, a zatem w czasie, gdy Kołakowski miał opinię najzacieklejszego rewizjonisty komunizmu, a jego pisma cenzura objęła zakazem druku. Jaki jest według niego motyw potrzeby mitu?

To pragnienie unieruchomienia czasu fizycznego przez nałożenie nań mitycznej formy, tj. takiej, która pozwala w przepływie rzeczy dopatrywać się nie przemiany tylko, lecz kumulacji, albo pozwala wierzyć, że to, co minione, przechowuje się - co do wartości - w tym, co trwa; że fakty nie są faktami tylko, lecz cegiełkami świata wartości, które można ocalić bez względu na nieodwracalność zdarzeń. Wiara w celowy ład, utajony w potoku doświadczenia, daje nam prawo sądzić, że w tym, co przemija - rośnie i przechowuje się coś, co nie przemija właśnie; że w nietrwałości wydarzeń kapitalizuje się niewidoczny wprost sens, że więc rozkład i zniszczenie dotykają tylko widomej warstwy istnienia, nie dotykając drugiej, odpornej na ruinę.

Inną ciekawą myśl wypowiada Wacław Oszajca, warszawski jezuita. Uważa on, że kto choć raz szczęścia posmakował, już o nim nie może zapomnieć, gdyż to doznanie powoduje w nim głód szczęścia coraz większego, coraz pełniejszego, a w konsekwencji - szczęścia wiecznego. Stąd wiara. Wiara nie ze strachu lub na wszelki wypadek, ale wiara z pragnienia szczęścia.

sobota, 12 grudnia 2009

Midrasz o winie

Gdy Noe zabrał się po potopie do sadzenia, pojawił się zaraz Szatan i zapytał go: – Co sadzisz? A on odpowiedział: – Winnicę. – A co się z tego robi, zapytał Szatan. – Jeśli owoce są słodkie, można z nich zrobić wino, które przynosi sercu radość. Wtedy Szatan zapytał: – Czy moglibyśmy razem sadzić, ty i ja? Noe się zgodził.

Co uczynił Szatan? Przyprowadził owcę i zabił ją w winnicy, potem przywiódł lwa i też go tam zaszlachtował, dalej sprowadził małpę i ją zarżnął, a na koniec zabił świnię. Potem zmieszał krew tych zwierząt z winem i zwrócił się do Noego: – Gdy ktoś pije jedną szklankę, jest jak owieczka, skromny i łagodny. Gdy dwie, czuje się potężny i silny jak lew, zaczyna gadać dumny i wyniosły, powiadając: kto się ze mną zmierzy! Gdy trzy, staje się jak małpa, tańczy, podskakuje i poniża swoje usta, udając, że wie to, czego nie wie. Gdy jednak wypija cztery szklanice i więcej, jak świnia tarza się w błocie i brudzie.
(Tygodnik Powszechny nr 24, 14 czerwca 2009)

czwartek, 10 grudnia 2009

Miłosz na jesień

Bieg
Radosny mój bieg po ciemnych parkach jesienią,
Kiedy na ścieżkach igliwie albo szelest liści,
I polany pod dębami pustoszeją,
Gasną sine oka telewizji.

Takiej lekkości kroków nigdy nie miałem,
Chyba dawno, w moje poranki ośmioletniego.
Uniesiony nad ziemię, napojony światłem,
Nie ustaję w napowietrznym biegu.

Nieżyczliwie mnie wita przebudzona jawa.
W dzień o lasce powoli pełznę, astmatyczny.
Ale noc mnie na długie podróże wyprawia
I tam, jak na początku, świat nowy i śliczny.

Czesław Miłosz, z tomu To 

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Św. Mikołaj - patron piwowarów

No dobra, o co chodzi z tym Mikołajem, bo już mi się trochę miesza, jak patrzę na tego pucołowatego staruszka z brodą i workiem na plecach. Wczoraj mieliśmy 6 dzień miesiąca grudnia, a więc wedle wszelkich danych wspominaliśmy św. Mikołaja, a wszyscy koledzy o imieniu Mikołaj mieli swoje imieniny. Wszystkiego najlepszego przy okazji. A więc zaglądam do literatury źródłowej i co czytam: 6 grudnia, św. Mikołaja, biskupa, patrona piwowarów, młynarzy, flisaków i notariuszy. Piwowarów??? To po kiego groma tego dnia wszyscy obdarowują się słodkościami tudzież innymi duperelkami, kiedy - rzecz oczywista - powinno się tego dnia świętować z kuflem w dłoni! Przepraszam, tu przerwa - spieszę do lodówki celem zdjęcia kapsla narzędziem typu otwieracz, ażeby poniewczasie zadośćuczynić zapomnianej wielowiekowej tradycji...

Co dalej: Pewne jest tylko to, że Mikołaj w początkach IV wieku był biskupem Miry w Azji Mniejszej (dziś Demre w Turcji) i że brał udział w I soborze powszechnym w Nicei. Reszta to legendy, w których niewątpliwie tkwią ziarna prawdy. A legendy przekazują, iż był wzorem dobroci i troski o bliźnich. Legenda musiała być nadzwyczaj silna, skoro do dziś świętujemy Mikołajki. Swoją drogą to piękna sprawa - naśladować dobrego i troskliwego człowieka - i bardzo humanistyczne przesłanie. Jestem za.

Przypomniał mi się św. Mikołaj, który zawitał do mojego przedszkola :-) Jestem na sto procent pewien, że tamto wcielenie świętego biskupa miało długi pastorał w dłoni i że mocno tym pastorałem stukało w podłogę, żeby nas uciszyć... A w paczkach świątecznych były... pomarańcze. Dlatego dla mnie do dziś prawdziwy św. Mikołaj musi mieć niezmiennie: długi pastorał, czyli kij pasterski biskupa oraz pomarańcze w worku z prezentami.

Zainspirowany literaturą źródłową do wspomnianych atrybutów od teraz uroczyście dołączam kufel piwa :-)

niedziela, 6 grudnia 2009

Vermeer

Dopóki ta kobieta z Rijksmuseum
w namalowanej ciszy i skupieniu
mleko z dzbanka do miski
dzień po dniu przelewa,
nie zasługuje Świat
na koniec świata.

Wisława Szymborska, Vermeer, z tomu Tutaj

sobota, 5 grudnia 2009

Ideowiec Marek Edelman

Na tym polega moja rola. Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę. Niech się pali choć trochę dłużej, niż On by sobie życzył. To jest ważne: On nie jest za bardzo sprawiedliwy. To jest również przyjemne, bo jeżeli się coś uda - to bądź co bądź Jego wywiodło się w pole... - Wyścig z Panem Bogiem? Cóż za pycha! - Wiesz, kiedy człowiek odprowadza innych ludzi do wagonów, to może mieć z Nim później parę spraw do załatwienia. A wszyscy przechodzili koło mnie, bo stałem przy bramie od pierwszego do ostatniego dnia. Wszyscy, czterysta tysięcy ludzi przeszło koło mnie. Oczywiście, każde życie kończy się i tak tym samym, ale chodzi o odroczenie wyroku...
Hanna Krall, Zdążyć przed Panem Bogiem.

Zmarły przed dwoma miesiącami Marek Edelman był człowiekiem wyjątkowym, o wyjątkowym życiorysie i o wyjątkowej odwadze. Mówił i pisał o Powstaniu w Getcie Warszawskim z do bólu okrutną szczerością. I kiedy na nowo czytam Zdążyć przed Panem Bogiem, odkrywam z satysfakcją, że ta szczerość jest piękna. W niczym nie umniejsza tragedii społeczności żydowskiej, w niczym nie umniejsza bohaterstwu powstańców.

Lewicowiec, agnostyk wadzący się z Bogiem, ideowiec w czystej postaci. Jego idea leczenia ludzkich serc, by odroczyć wyrok śmierci ma w sobie coś głęboko humanistycznego, co pociąga i zmusza do zamyślenia nad sensownością własnego powołania.

piątek, 4 grudnia 2009

Milczenie

Człowiek myślący, gdy tylko może, milczy; a gdy już nie może dłużej milczeć, wówczas mówi lub pisze. Ale czyni to tylko w ostatecznej potrzebie.
Sandor Marai "Księga ziół"

czwartek, 3 grudnia 2009

Trzy wersy Noblistki

Żyjemy dłużej,
ale mniej dokładnie
i krótszymi zdaniami.

Wisława Szymborska, z wiersza Nieczytanie, z tomu Tutaj.

Mistrzowska diagnoza poetki. Zdiagnozować współczesność w trzech krótkich wersach i ośmiu słowach - godne Nobla :-)

środa, 2 grudnia 2009

Bóg działa jak lodówka

Bóg działa jak lodówka.
Otwierasz drzwiczki - zapala się światło.
Zamykasz drzwiczki - światło gaśnie (...)
Zamknąłem drzwiczki.
Jestem głodny.

Marcin Świetlicki, z wiersza Czternastego lutego, z tomu Nieoczywiste.

wtorek, 1 grudnia 2009

W czasach wielkiego rozczarowania

Żyjemy w czasach wielkiego rozczarowania. Tak. To my przecież mieliśmy być szczęśliwymi dziedzicami nadziei owych oświeconych proroków, którzy zrywali więzy ciemnych zabobonów przeszłości i wznosili ołtarze Rozumowi. Nasze czasy to czasy spełnienia ich utopii. Czyż trzeba tu powtarzać, że ani zgłębienie tajemnicy budowy atomu, ani wyrwanie się poza orbitę naszej planety nie wyjaśniło nam, kim właściwie jesteśmy i jaki jest sens naszego istnienia? A także, że wszystkie nasze wspaniałe osiągnięcia nie nauczyły nas sztuki życia godnego istot rozumnych?
Jan Józef Szczepański, Przed nieznanym trybunałem.

Słowa pisane w latach 70-tych XX wieku. Obawiam się, że wspomniane przez Szczepańskiego czasy rozczarowania trwają do dziś. Wielkie ideologie ubiegłego stulecia jedna po drugiej okazały się potężną ułudą i popadły w ruinę. Zarówno nazizm jak i komunizm miały zastąpić człowiekowi religię. Czy człowiek, który z wielkim wysiłkiem zdołał otrząsnąć się z mitów totalitaryzmów, naturalną koleją rzeczy nie powinien zwrócić się na powrót ku religii?

Dla wielu ludzi świata Zachodu nie było już powrotu do tradycyjnego i od wieków zadomowionego w Europie chrześcijaństwa. Obserwujemy wzrastające zainteresowanie religiami Wschodu oraz sektami stamtąd się wywodzącymi. Zdaniem Szczepańskiego przyczyną tego wzrostu jest brak poczucia osobistej odpowiedzialności za dzieje owych wschodnich tradycji. Ci, którzy nagle odkrywają drogę zbawienia w mistyce Zen, w praktykowaniu jogi, w wierze w transmigrację, nie czują potrzeby dociekania natury buddyjskiej teokracji ani wynaturzeń profesjonalnego ascetyzmu, ani moralnej wartości instytucji kast. Nabywają swe nowe wiary jak gdyby w strefie wolnocłowej, bez narzutów życiowej praktyki.

Nasze rodzime chrześcijaństwo obciążone jest potężnym bagażem wielu błędów i zaniedbań. Wielu z nas nie ma sił lub odwagi, by dźwignąć ten ciężar. I wcale się nie dziwię. Bo co prawda chrześcijaństwo wydało z siebie niezgłębiony ogrom świadectw dobra, świętości, mądrości i piękna, ale jednocześnie nie zabrakło w nim licznych antyświadectw i powodów do zgorszenia. Jak to się stało, że współczesny człowiek Zachodu rozczarował się wielkim mitem chrześcijaństwa, u którego początku stał ubogi Jezus z Nazaretu z dobrą nowiną o miłości?

piątek, 27 listopada 2009

Witaj Basiu!


W czwartek, 26 listopada 2009 roku, o godzinie 21.50 przyszła na świat Basia, córeczka Oli i Kuby Koszańskich. Witamy na tym najlepszym z możliwych światów!

czwartek, 26 listopada 2009

Żona rysuje imieninowo dla męża :-)


Takie prezenty od żonki to ja lubię!

wtorek, 24 listopada 2009

Między konformistą a kapitanem

Człowiek współczesny nie przestał być istotą religijną, bo żadne najdoskonalej sprawne narzędzie nie ochroni go przed lękiem i nie wyjaśni mu nigdy sensu istnienia. Człowiek współczesny - twórca i użytkownik cywilizacji technicznej - kroczy natomiast ku coraz szerszym horyzontom zwątpienia. Nie ten, oczywiście, który rzeczywistość swojej epoki przyjmuje zawsze jako jedyną i absolutną normę. Nie konformista wszystkich czasów, znajdujący pełne ukojenie w automatyzmie sakramentów i nienaruszalności zawarowanych autorytetem prawd. Lecz kierunki rozwoju kultury nie od konformistów zależą. Konformiści żyją poza czasem, nie przyczyniają się bowiem do jego przemian.
Jan Józef Szczepański, Przed nieznanym trybunałem.

Zapamiętaj to sobie: Uważanie siebie za ofiarę przeszłości to doskonała strategia dla dozgonnego życia w cierpieniu i nieszczęściu. Uznanie siebie samego za kapitana Twojego życia krzesze jednak siłę i wolę zmiany tego nastawienia. Cóż Cię razi i co stoi na przeszkodzie ukształtowania Twego życia wedle Twoich własnych wyobrażeń! Każdy dzień niesie z sobą szansę na zbudowanie i urządzenie życia na nowo. Skorzystaj z niej!
ks. Alfons Józef Skowronek, Tygodnik Powszechny, 46/15 listopada 2009

Gdzieś pomiędzy tymi dwoma cytatami krążą ostatnio moje myśli. Między postawą konformisty a kapitana swego losu. A co jeśli jesteśmy wszystkim tym po trochu? Konformiści, płynący z prądem nurtu epoki, trochę religijni, lecz w głębi słabo wierzący, wtłoczeni w ramy rytów i raz na zawsze ustalonych prawd, nie pytający o istotę, wątpiący w możliwość zmiany, a jednak raz po raz chwytający za ster swojego życiowego okrętu, by zaraz potem ustawić się rufą do wiatru...

niedziela, 22 listopada 2009

W służbie Wielkiego Armatora

Cywilizacja europejska objawiła się Conradowi najdoskonalej w swej angielskiej wersji. A cywilizacja conradowskiej Anglii była cywilizacją kupiecką. Nawet jej romantyzm był kupiecki. Stąd zmitologizowana postać armatora. Daleka potęga wyznaczająca kursy statkom po oceanach globu, wyposażona w moc nagradzania i karania; źródło obowiązków i przedmiot lojalności. Nigdy nie sformułowana dosłownie alegoria Wielkiego Armatora jest jednym z tych wysiłków wyobraźni, jakie podejmują ludzie zbyt dumni albo zbyt świadomi własnych ograniczeń, a może nazbyt wobec siebie uczciwi, by znaleźć ukojenie w koncepcji Objawienia. Ludzie małej wiary, lecz wielkiej tęsknoty. Ich nieosiągalny Bóg manifestuje się hipostazami cywilizacji, prawa, honoru lub obowiązku. Jest równie surowy, jak Najwyższy Sędzia, jak biblijny Pan Zastępów. Jest bezwzględnie wymagający. Brak mu tylko miłosierdzia. 
Jan Józef Szczepański, Przed nieznanym trybunałem.

Czytając książki Conrada, zawsze miałem poczucie, że jest w nich jakaś nieokreślona i nienazwana metafizyka. Jakaś świecka religia, zbyt dumna, by nazywać ją po imieniu. I ta tajemnicza głębia niezmiennie mnie pociągała. Jan Józef Szczepański po mistrzowsku potrafił tę rzeczywistość nazwać i opisać. Niezwykła alegoria Wielkiego Armatora natychmiast działa na wyobraźnię.

Natrafiłem na ten tekst przypadkowo wczoraj, w dzień moich imienin - Konrada. Jest to również drugie imię Korzeniowskiego, które uczynił swym pseudonimem - nazwiskiem - elementem tożsamości i identyfikacji. Gdy myślę o swoim imieniu, o symbolice, którą niesie, czy o tożsamości, jaką nadaje, nigdy nie przychodzi mi do głowy któryś ze świętych Konradów (a było ich przynajmniej trzech). Staje mi wtedy przed oczyma Joseph Conrad - Józef Konrad Korzeniowski i jego cicha metafizyka powinności oraz unikalne połączenie romantyzmu z pozytywizmem. Wczoraj obraz ten został przez J.J. Szczepańskiego wzbogacony o alegorię Wielkiego Armatora.

sobota, 21 listopada 2009

Przemijanie liści

No i nastał najwyższy czas zagrabienia tego wszystkiego, co nasz drogi dąb Emmanuel, zwany Emkiem, po raz kolejny porzucił. Gdy tylko rozdział się całkiem ze swojej sukni, na naszym trawniku utkał się samoistnie piękny, brązowy dywan. Kiedy bardziej wiało, szeleszczące suche liście wirowały i - najwyraźniej niezdecydowane - ciągle zmieniały swoje miejsce w tej misternej konstrukcji. Gdy z nieba sączył się deszcz, liście wilgotniały, stawały się wytwornie błyszczące, ciężkie i coraz mocniej przytulały się do ziemi.

A dzisiaj ja, wyposażona w grabie, wkroczyłam na poddębową arenę. I kiedy tak tworzyłam kolejny artystyczny liściowy kopiec, przez głowę przebiegła mi myśl przerażająca - że oto moje działania w sposób okrutny zakłócają wieczny odpoczynek martwych liści, które zakończyły już swoje intensywne, liściane, jednoroczne życie...

Słuchając Chopina

Niemałe zdziwienie wzbudził we mnie fragment biografii Fryderyka Chopina opowiadający o tym, jak dzieci George Sand wyśmiewały francuszczyznę partnera matki. Okazuje się bowiem, że nasz wielki pianista i kompozytor - z matki Polki (Justyna Krzyżanowska) oraz ojca Francuza (Mikołaj Chopin) - nie mówił płynnie po francusku. Miał polski akcent i czasami używał dziwnych zwrotów, zapewne polonizmów, które były przedmiotem drwin ze strony Maurycego i Solange.

Chopin ze swego niespełna 40-letniego życia pierwszą jego połowę spędził w Polsce, a drugą głównie we Francji. I wychodzi na to, że francuski ojciec, który również dobrze mówił po polsku, nie uczył syna języka Moliera od wczesnego dzieciństwa, tak jak to obecnie często bywa w dwujęzycznych małżeństwach. Chopin, widzę to teraz coraz wyraźniej, dużo bardziej był duszą Polakiem niż Francuzem. Zresztą sam otwarcie pisze o tym w swych licznych listach, a w Paryżu przyjmowany jest jako polski emigrant.

Nic dziwnego zatem, że traktujemy Chopina jako naszego narodowego kompozytora. Gdy latem tego roku odwiedziliśmy jego grób na paryskim cmentarzu Père-Lachaise, nagrobek obstąpiony był tłumem polskich turystów. A my w przeddzień Roku Chopinowskiego 2010 namiętnie słuchamy koncertów fortepianowych, ballad, sonat, polonezów i nokturnów. Genialna muzyka genialnego artysty. I zastanawiam się, czy fakt, że Żelazowa Wola, miejsce urodzenia Chopina i sochaczewski szpital (obecnie hospicjum sic!), czyli moje miejsce urodzenia, są od siebie oddalone zaledwie o 6 km ma wpływ na moje uwielbienie dla tej muzyki?

czwartek, 19 listopada 2009

Wiara Kołakowskiego

Jak mówił jeden z bohaterów Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa, rękopisy nie giną, nawet jeśli ogień je strawił. Wierzę, że wszystko, co zostało przez nas stworzone, nie ginie w sposób ostateczny. Być może - kiedyś, jakoś - będzie ujawnione. A rozmowy? Czy rozmowy z ludźmi też nie giną ostatecznie? Rozmowy też. Skoro nic nie ginie, więc my też nie giniemy. 
Leszek Kołakowski

Piękne wyobrażenie. Gdy pomyślę, że gdzieś tam, po drugiej stronie życia, gromadzone są wszystkie rękopisy i wszystkie rozmowy, to jakoś przyjaźniejszy wydaje mi się tamten świat. Non omnis moriar - pisał Horacy w Pieśniach i powtarzali za nim starożytni, a potem wierni uczniowie europejskiego Odrodzenia. Hmmm warto by coś po sobie pozostawić...

sobota, 14 listopada 2009

Listopad też ma swoje kolory





Dwie twarze lewicy

1. Czytam wywiad rzekę z Leszkiem Kołakowskim i dostrzegam ostrość jego krytyki marksizmu jako takiego. Często mawia się, że komunizm to była piękna idea, ale nie do zrealizowania na ziemi. Tak chyba jednak nie jest. Kołakowski punktuje komunizm za błędy i niespójność już na poziomie idei. I właśnie dlatego Kołakowski był tak niebezpiecznym przeciwnikiem dla ekipy Gomułki. Podważał nie realizację planu komunistycznego - ten przecież łatwo można usprawiedliwić - ale obnażał słabość filozofii marksistowsko-leninowskiej. Jednocześnie Kołakowski nie odżegnuje się od marksizmu i lewicowości en block. Wręcz przeciwnie, do końca pozostanie człowiekiem idei lewicowej.

2. Tydzień temu w Warszawie otwarto klubo-kawiarnię, która na stołecznej mapie kulinarno-politycznej zaczęła funkcjonować pod znamienną nazwą Nowy Wspaniały Świat. Jest to przybytek tworzony przez lewicowe środowisko skupione wokół pisma "Krytyka Polityczna" oraz Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego. Młodzi ludzie (dwudziestokilkuletni, trzydziestoletni), którym bliskie są idee lewicowe, a jednocześnie nie utożsamiają się z istniejącymi partiami lewicowymi, od 2002 roku budują żmudnie całkowicie nowe środowisko, którego podstawowym celem jest wprowadzenie i umocnienie w sferze publicznej lewicowego projektu walki z ekonomicznym i kulturowym wykluczeniem. Walka ta odbywa się w trzech głównych sferach: nauki, kultury i polityki, starając się jednocześnie eliminować między nimi sztuczne podziały. Nowy Wspaniały Świat ma za zadanie stać się przestrzenią owej walki.
    Myślałem o tym wszystkim wczoraj w NWŚ, sącząc w kłębach papierosowego dymu piwo. Prawdę mówiąc, z zainteresowaniem przyglądam się temu projektowi. Jestem pełen obaw, mając świeżo w pamięci Leszka Kołakowskiego, ale wydaje mi się, że potrzebne jest w Polsce ideowe środowisko odwołujące się do tradycji lewicowej inteligencji, a nieskażone komunizmem.

    czwartek, 12 listopada 2009

    Zbawienie przez negację

    Doktryna Marksa zachowuje myśl o zbawieniu przez negację, to jest zasadę, wedle której całe zło historii nie tylko jest sensowne przez odniesienie do ostatecznego wyzwolenia, ale było także tego wyzwolenia nieodzownym warunkiem. 
    Z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel, Czas ciekawy, czas niespokojny.

    Marks uważał, że wyzwolenie ludzkości może przyjść jedynie na drodze rewolucji, która zniszczy stary porządek świata. Cokolwiek złego dzieje się z tym światem oraz ludźmi teraz, przed rewolucją, jeszcze bardziej uzasadnia konieczność tejże rewolucji. A zatem im więcej zła, cierpienia, tym bardziej paląca jest konieczność rewolucji. Stąd już tylko krok do tego, by marksiści sami owo zło czynili i cierpienie sprawiali. Ten krok został postawiony...

    środa, 11 listopada 2009

    Wiersze stryja

    Popielniczka
    Koloru jak denaturat
    na okrągłym stole
    pełna petów
    kłęby dymów
    zielone oko radia
    ojcowska ręka
    szukająca Wolnej Europy

    Europa wolna
    pusta
               popielniczka
    nieużyteczna

    Rogatki
    Kobiety z twarzą Czarnej Madonny
    w krótkich spódnicach
    przy długich drogach
    w biały dzień

    Ptaki
    Na Wyspie Kormoranów na Dobskiem
    kikuty drzew
    a na nich ptaki
    czarne
    od wieków ilu
    w twarz lewy hals
                      żeglujemy

    Mój stryj, Bolesław Sawicki, jest lekarzem. I pisze wiersze. Kiedy je czytam, czuję przestrzenie, oddech natury i zapachy dzieciństwa. Jest w tej poezji taki rodzaj intymności, który dotyka mnie głęboko. To poezja, która czytelnika zaciekawia i otwiera na nieznane.

    wtorek, 10 listopada 2009

    Stań się!


    " W płomieniach barw Bóg Ojciec jak płonąca pochodnia pojawia się z chaosu i gestem władcy stwarza świat" /Józef Czapski, "O Młodej Polsce"/. Gdy natrafiłam na to jedno zdanie w eseju Czapskiego mówiące o witrażu kompozycji Stanisława Wyspiańskiego, od razu znalazłam się myślami w półmroku krakowskiego kościoła oo. Franciszkanów. Tam, gdzie niezmiennie od 1905 roku, w zachodnim oknie świątyni, ożywiany światłem Bóg Ojciec stwarza świat nieustannie i ciągle na nowo.

    Ocalenie Kołakowskiego

    Pani Sendlerowa opowiedziała mi historię, której nie znałem. Pewnego dnia do tamtego domu na Woli
    przyjechało Gestapo i dwie grupy gestapowców zaczęły z jednej i z drugiej strony przeszukiwać wszystkie piętra. Jak doszli do mieszkania, w którym byliśmy i gdzie, oczywiście, ukrywało się paru Żydów, zawrócili. Każda z grup myślała, że ta druga już wcześniej tam była. Czysty przypadek, że żyjemy, bo gdyby tam weszli, wszystkich nas by rozstrzelali. 

    Z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel, Czas ciekawy, czas niespokojny.

    Leszek Kołakowski miał wtedy jakieś 15-16 lat. Cudowne ocalenie. Ocalał, by potem zbudować dzieło swego życia? Bez wątpeinia każdy z nas ma coś do zrobienia na tej ziemi. Ale czy trzeba aż wojny i groźby utraty życia, by to życie prawdziwie odnaleźć?

    poniedziałek, 9 listopada 2009

    Bojaźń i drżenie Kierkegaarda

    Nie mogę zrozumieć Abrahama; w pewnym sensie nie mogę się niczego nauczyć od niego, zdumiewam się tylko.
    Wysiłek wiary musi zawsze rodzić się z absurdu.
    I dlatego chociaż podziwiam Abrahama, czyn jego napawa mnie przerażeniem i zgrozą.
    Wiara jest paradoksem, a jednostka w żadnym razie nie może być zrozumiana przez nikogo.
    Wiara jest największą namiętnością człowieka. Ale i dla tego, kto nie dopracuje się wiary, istnieje w życiu wiele zadań i jeżeli szczerze kocha życie, nie będzie ono zmarnowane.
    Søren Kierkegaard, Bojaźń i drżenie.

    Mroczna książka Kierkegaarda jest pracą filozoficzną, która za przedmiot badania bierze biblijne opowiadanie o ofiarowaniu Izaaka. Głównym bohaterem jest tu Abraham, rycerz wiary, który - na boskie żądanie - nie zawahał się podnieść noża na ukochanego syna. Kimże jest Bóg, który ma tak okrutne żądania? I kimże jest człowiek, który ślepo tego wysłuchuje? Bóg, który jest miłością, żąda krwi, a człowiek - który niewątpliwie cierpi słysząc takie boskie wezwanie - z miłości do swego Boga decyduje się zabić? Jest to sytuacja absurdalna, która określa charakter chrześcijańskiej wiary oraz kondycję człowieka wierzącego.

    Ojciec Sørena Kierkegaarda wyznał synowi przed śmiercią, że w dzieciństwie, gdy był biednym pastuszkiem na Jutlandii, okropnie cierpiał głód, chłód i był bity. Pewnego ranka wszedł na wzgórze i wyciągając ręce do nieba przeklął Boga za swoją niedolę. Søren, gdy to usłyszał uznał, że grzech przekleństwa ciąży również  na nim. Bojaźń i drżenie to niezwykle głęboki przejaw zmagania się z owym "grzechem pierworodnym", jaki ciąży na człowieku, pomimo że faktycznie sam niczego złego nie zrobił.

    Søren Kierkegaard (1813-1855) - duński pisarz, filozof i teolog. Uważany za prekursora egzystencjalizmu.

    niedziela, 8 listopada 2009

    Radość niespieszności

    Cieszę się na te chwile, kiedy mogę beztrosko zagubić się w czasie, kiedy mogę sobie iść przed siebie nigdzie się nie spiesząc, czując się całkowicie wyłączona z otaczającego mnie bałaganu, gonitwy i szaleństwa. W takich momentach żyję w rzeczywistości, w której inaczej płyną minuty, mijają wolniej, ich tętno jest spokojniejsze, wyrównane. Uwielbiam ten stan wyłączenia, który pozwala lepiej dostrzegać szczegóły i drobiazgi, zwracać uwagę na to, co w codziennym pośpiechu gubi się bezpowrotnie i znika w chaosie. Dzięki temu mogę zachwycać się światem wciąż na nowo, przeżywać więcej, spacerować, choćby tak jak dzisiaj po Starówce i ciągle widzieć coś, co umykało mi poprzednio: rzeźbione kwiaty pod oknem, tablicę pamiątkową, gargulce w kształcie skrzydlatych smoków, niezwykły kolor ściany... chciałoby się powiedzieć: "ale tego to tu na pewno nigdy nie było". Tylko nie ma pewności. Jak napisał Sandor Marai "powinniśmy tak ćwiczyć naszą świadomość i umiejętność patrzenia, abyśmy i w tym co pospolite, co nas otacza, w codzienności umieli dojrzeć to, co jest jednorazowe, cudowne, wizyjne (...) cud najczęściej jest zupełnie cichy". Pragnę cieszyć się cudami codzienności, bo one istnieją, tylko, żeby je dostrzec potrzebna jest radość niespieszności.

    Życzenia urodzinowe à la Miłosz

    Czesław Miłosz na swoje 88. urodziny napisał wiersz. I tenże wiersz zakończył następującym wersem:
    Ocalony, bo z nim wieczne i boskie zdziwienie. 

    Takie właśnie - ustami poety - sam sobie składam życzenia. Obym, mimo upływu kolejnych jesieni, zachował niezmiennie zdolność zdziwienia. Ze zdziwienia poczęła się filozofia. Zdziwienie jest źródłem kreatywności i twórczości, prowadzi wprost do odkrywania piękna tam, gdzie inni go nie szukają. Zdziwienie rodzi radość i przemienia rzeczywistość: co kruche i ułomne, może stać się wieczne, a co ludzkie i słabe, boskie. Nie wątpię, że zdolność zadziwiania się jest cnotą, która ocala przed szarością, miernością, nudą, spowszednieniem... Zdziwienie, które ocala moje człowieczeństwo.

    Takiego właśnie daru zdziwienia życzę sobie i wszystkim czytającym te słowa :-)

    piątek, 6 listopada 2009

    Do Małego F.


    Malutki Frederiku! Jeszcze chwilę temu Cię nie było wcale, przez 9 miesięcy stawałeś się coraz bardziej obecny, ale ciągle niewidoczny. Teraz od 31 października od godziny 8.55 jesteś już z nami, choć daleko za oceanem. Życzę Ci cudnych chwil oswajania się z ziemską rzeczywistością, radości z odkrywania tego co Cię otacza, niesłabnącej ciekawości, siły i zapału do stopniowego odnajdywania się w swoim człowieczeństwie. Ciotka H.

    czwartek, 5 listopada 2009

    Mój ulubiony wiersz

    Domy przedmieścia
    W jesienne bezsłoneczne popołudnie Pan Cogito
    lubi odwiedzać brudne przedmieścia. Nie ma -
    mówi - czystszego źródła melancholii.
    Domy przedmieścia o podkrążonych oknach
    domy kaszlące cicho
    dreszcze tynku
    domy o rzadkich włosach
    chorej cerze
    tylko kominy marzą
    chuda skarga
    dochodzi do brzegu lasu
    na brzeg wielkiej wody
    chciałbym wam wymyślać imiona
    napełniać zapachem Indii
    ogniem Bosforu
    gwarem wodospadów
    domy przedmieścia o zapadniętych skroniach
    domy żujące skórkę chleba
    zimne jak sen paralityka
    których schody są palmą kurzu
    domy stale na sprzedaż
    zajazdy nieszczęścia
    domy które nigdy nie były w teatrze
    szczury domów przedmieścia
    zaprowadźcie je nad brzeg oceanu
    niech usiądą w gorącym piasku
    niech oglądają noc podzwrotnikową
    niech fala ich nagrodzi burzliwą owacją
    jak przystoi tylko zmarnowanym żywotom.
    Zbigniew Herbert

    wtorek, 3 listopada 2009

    Struna w sercu, czyli byłem u lekarza

    W koniuszku lewej komory widoczna poprzeczna struna rzekoma... - mowa tu jest ni mniej ni więcej, a o moim sercu (jak by kto pytał).

    A było tak. Podczas wizyty u lekarza internisty młoda i ambitna pani doktor nauk medycznych tak dokładnie osłuchała stetoskopem moje serce, że coś tam w końcu dosłyszała. - Ma pan jakieś szmery w sercu - diagnoza jak wyrok zabrzmiała. Trzeba zrobić echo serca. Zrobiłem. Wracam z wynikiem do wspomnianej pani doktor nauk medycznych. - Ach, to ta struna panu tak gwizdała! - Jaka znowu struna??? - pytam podejrzewając, że coś ze mną nie najlepiej. - A to nic groźnego, takie znamię w sercu. Jak krew przepływa, to ta struna powoduje minimalne zaburzenie nurtu krwi. I to właśnie gwiżdże.

    Zatem w przeddzień moich 35. urodzin dowiedziałem się, że jestem z gatunku homo sapiens z gwiżdżącym sercem w zestawie. W sumie to nie tak źle. Nigdy nie potrafiłem grać porządnie na żadnym instrumencie. A tu się okazuje, że moje serce gra na strunie :-) 

    poniedziałek, 2 listopada 2009

    Obcy - refleksja 3 - na Dzień Zaduszny

    Mersault - bohater czytanej przeze mnie powieści Camus'a - siedzi na ławie oskarżonych i słucha kolejno: mowy oskarżycielskiej, mowy obrońcy z urzędu oraz wyroku sądu. Wszyscy mówią o nim, a on czuje, jakby wszystko odbywało się poza nim i jego w ogóle nie dotyczyło. Ważą się losy jego życia, a on wspomina sukienki swojej kochanki. Zadziwia go tylko jedno: dlaczego wszystkie fakty z jego życia - zarówno te złe, jak i te dobre - świadczą teraz na jego niekorzyść? Im większe jego przymioty, tym bardziej perfidna musiała być premedytacja zabójstwa.

    Cokolwiek czynimy, dobro czy zło, jacykolwiek jesteśmy, mądrzy czy głupi, w ostatecznym rozrachunku, wobec śmierci nie mamy nic na swoją obronę.

    A jednocześnie - pisząc te słowa w Dzień Zaduszny - jestem przekonany, że choć śmierć wygrywa tę krwawą potyczkę o nasze życie, to ta sama śmierć klęka na kolana, przed swoim Zwycięzcą. Dlatego stojąc nad grobami bliskich, wpatruję się w migoczące płomienie życia i uśmiecham się w duchu, mówiąc: Do zobaczenia.

    sobota, 31 października 2009

    Oswoić oddalenie w zaświaty


    Przeczytałam dzisiaj rano takie zdania Jana Witolda Suligi: "zrozumienie, że śmierć jest czymś więcej niż zaprzestaniem funkcji życiowych organizmu, uczyniło nas tak naprawdę ludźmi (...) zrozumienie, że śmierć jest przejściem w inny wymiar, w świat niewidzialny, było tym momentem, gdy staliśmy się ludźmi", "My zamiast uciekać, powinniśmy wyjść śmierci naprzeciw (...) uczynić ją częścią swojego życia, a szerzej kultury. Ostatecznie i tak wszyscy umrzemy (...) spokojne mówienie o tym, że umrzemy, wcale nie musi się wiązać z fascynacją śmiercią, ale - paradoksalnie - umiłowaniem życia. Bo śmierć, czy się komuś podoba czy nie, jest częścią życia. Koniec i kropka". Oswajałam dzisiaj śmierć spacerując po cmentarzach na warszawskim Bródnie, na Woli, na Powązkach odwiedzając groby tych, których znałam i którzy byli mi bliscy, jak i tych których nigdy nie dane mi było poznać ani spotkać. Zastanawiałam się czy ja jestem gotowa na oddalenie się w zaświaty, czy jestem świadoma własnej śmiertelności? Tak rzadko o tym myślę. Dopiero przekroczenie cmentarnych bram sprowadza mnie na ziemię i otrzeźwia. Śmierć będzie odejściem mojego ja. Mijały mnie setki żywych ludzi, rozpędzonych, zagadanych, targających wielkie donice z chryzantemami, z dużymi i małymi zniczami pobrzękującymi w siatkach, na każdym prawie skrzyżowaniu alei cmentarnych małe stoliczki, a na nich: obwarzanki, małe papierki z kremowo-różową pańską skórką, ryżowe szyszki. Tuż pod murem cmentarza można też zjeść kiełbaski, grochówkę, a nawet pieczone kasztany i prażone orzechy... Zastanawiałam się nad dwoma rzeczami: czy Ci wszyscy, którzy mnie mijali już się oswoili z własnym odchodzeniem? I jak to wszystko, ta cała nasza cmentarna bieganina, wygląda z perspektywy Zaświatów?
    Na Powązkach Wojskowych w Alei Zasłużonych na grobie Jerzego Ficowskiego przeczytałam takie epitafium jego autorstwa:

    Ja
    niżej podpisany
    Jerzy Ficowski
    przenosząc się dnia 9 maja 2006 roku
    do wieczności
    (wersja równouprawniona: do nicości)
    zakończyłem tutejszą egzystencję
    nie ukończywszy niczego
    zgodnie z regulaminem stwórcy
    i z odwieczną praktyką
    mieszkańców tego źle pomyślanego
    i jeszcze gorzej prowadzącego się świata
    - usilnie proszę
    moich bliskich i moich dalekich
    o błogosławieństwo uśmiechu
    i łaskę pogody ducha
    zamiast westchnień i smutku,
    bowiem nie stało się
    nic nadzwyczajnego

    za spełnienie tej prośby
    z góry wszystkim dziękuję
    i za kłopot przepraszam

    /-/ Jerzy Ficowski

    Warszawa
    poza zasięgiem czasu


    Życzę sobie takiego pięknego spokoju, akceptacji i uśmiechu w obliczu nieuchronnego.

    PS Powyższe zdjęcie przedstawia rzeźbę z nagrobka Stanisława Jopka.

    List-opad nadchodzi


    Nasz dąb Emmanuel - pieszczotliwie zwany Emkiem - dotkliwie przeżył dzisiejszą, pierwszą tej jesieni, mroźną noc i postanowił nam na złość rozpocząć destrukcyjny proces zrzucania z siebie miliona żółto-brązowych liści... Wygląda to zrazu dość niewinnie - jak na tym zdjęciu - a wręcz urokliwie. Ale gdy Emek zdecyduje nagle pozbyć się wszystkich listków, mamy w ogródku prawdziwy armagedon :-)

    piątek, 30 października 2009

    Celibat w odwrocie?

    Papież Benedykt XVI zezwolił księżom anglikańskim (pojedynczo i we wspólnotach) przechodzić do Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Będą na nowo wyświęcani i dostaną dyspensę od celibatu. Ponieważ niektóre wspólnoty anglikańskie w ostatnich czasach zezwoliły na święcenia kapłańskie dla kobiet oraz homoseksualistów, istnieje coraz więcej "ucieczek" do bardziej tradycyjnego Kościoła rzymskiego. Możemy sobie zatem wyobrazić w niedalekiej przyszłości sytuację, gdzie w jednej parafii spotkamy księdza celibatariusza oraz księdza z żoną lub całą rodziną. I wszystko legalnie. Zastanawiam się, czy co sprytniejsi nie wpadną na pomysł taktycznej ucieczki do anglikanów, by po jakimś czasie powrócić w zupełnie innej sytuacji osobistej...

    Tymczasem z Hiszpanii napływają wieści, iż coraz częstszą praktyką jest omijanie celibatu przez zasiedzenie... Otóż niektórzy księża żyją oficjalnie z kobietami i nierzadko mają dzieci, co przez parafian jest tolerowane, a przez biskupa przemilczane. Bowiem biskupi mają jedynie wybór - ksiądz z kobietą albo żaden. I tak praktyka życiowa wkracza w prawo kanoniczne :-)

    Cokolwiek myślimy o celibacie, nie da się uciec od konfrontacji z rzeczywistością. Czy krok papieża można odczytywać jako lekkie uchylenie drzwi?

    czwartek, 29 października 2009

    Obcy - refleksja 2

    J'ai compris alors qu'un homme qui n'aurait vécu qu'un seul jour pourrait sans peine vivre cent ans dans une prison.
    Czyli mniej więcej: Zrozumiałem wtedy, że człowiek, który żył tylko jeden dzień możne bez probelmu żyć sto lat w więzieniu.
    Albert Camus, L'Etranger  (Obcy)

    Siedzącemu od wielu miesięcy w areszcie bohaterowi chodzi o to, że ludzka pamięć i wyobraźnia, odpowiednio ćwiczone, są tak potężnym narzędziem, że wystarczy przeżyć jeden dzień, by potem przez sto następnych lat mieć materiał do myślenia, przypominania sobie, wyobrażania, kreowania świata imaginacji. A poza tym - człowiek do wszystkiego jest  w stanie się przyzwyczaić.

    Gdy teraz pomyślę, jak prędko mijają dni, jak mało uwagi przywiązujemy do pojedynczego dnia - uważając (naiwnie?), że przd nami są tysiące kolejnych - i gdy zestawię taki jeden szary, normalny dzień z tym jednym dniem Camus'a, który miałby mi starczyć na sto lat uwięzienia w celi, czuję zażenowanie. Jakże nisko cenimy jeden zwykły dzień...

    środa, 28 października 2009

    Owidiusz na jesień

    I żółte z zielonego dębu sączyły się miody
    Ta fraza z Owidiusza - przez niektórych uważana za najpiękniejsze zdanie antycznego świata - nieustannie towarzyszy mi tej jesieni. Jest jakby mottem tego czasu. Dęby w naszej dzielnicy Nadwiśle przybrały tak cudną, miodo-żółtą barwę, że zachwycam się nimi bez końca. I za każdym razem wraca do mnie jak refren zdanie z Owidiusza.

    Wczoraj pisałem o "ciężarze" zdania z Camus'a. Dziś przywołuję Owidiusza. Jakże inne te dwa światy!

    wtorek, 27 października 2009

    Obcy - refleksja 1

    Tous les êtres sains avaient plus ou moins souhaité la mort de ceux qu'ils aimaient
    Czyli w wolnym tłumaczeniu: Wszyscy zdrowi ludzie mniej lub bardziej pragnęli śmierci tych, których kochali.
    Albert Camus, L'Etranger  (Obcy)

    Merseult wypowiada te słowa w areszcie podczas rozmowy ze swoim adwokatem, gdy ten zapytał o śmierć matki głównego bohatera. Czy można pragnąć śmierci tych, których kochamy?

    To jedno zdanie dało mi więcej do myślenia, niż cała dotychczasowa lektura książki (jakieś 100 stron). Takie zdania mają ogromy ciężar, wręcz przygniatają i chciałoby się je od razu odrzucić. A jednak wracam do tego i wracam, i wracam...

    poniedziałek, 26 października 2009

    Michał Urbaniak - JJ 2009

    Koncert Michała Urbaniaka z zespołem i przyjaciółmi przyjąłem z mieszanymi uczuciami. Zabawa była przednia, to fakt. Ale muzycznie koncert nieco pozostawiał do życzenia. Pierwsze dwie sekwencje oparte na kompozycjach Miles'a Davies'a i Krzysztofa  Komedy - fantastyczne. Zespół złożony z ciemnoskórych muzyków nie sprawił dobrego wrażenia. Wyglądało na to, że Urbaniak nie ogarnia ich żywiołu i staje się w pewnym momencie (pod koniec koncertu) zbędnym dodatkiem.

    Odkryciem wieczoru jest dla mnie Monika Borzym, młoda dziewczyna zaproszona przez Urbaniaka. Gdy zaśpiewała "You Taught My Heart to Sing" z repertuaru Dianne Reeves, oczarowała mnie swoim głosem. Piękna barwa i lekkość śpiewania. Bez wątpienia o tej dziewczynie jeszcze usłyszymy.

    Gdy dżdżysto i mglisto...

    Patrzę na moje zapłakane deszczem okno w pracy, goniące się po szybie przezroczyste krople... zimno, szaro, mokro, smętnie.... I jak tu w takich warunkach można skupić się na pracy? To jest czas na zakopanie się w domu pod ciełpym kocem, z dobrą książką w rękach, kubkiem gorącej herbaty z cytryną, ulubioną muzyką w tle. No i ukochaną osobą znajdującą się tuż obok-na odległość pocałunku, z którą można współodczuwać melancholię. Postuluję dni wolne od pracy gdy tak wygląda jesienny dzień.
    A w myślach szemrze mi refren wiersza:

    "O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
    I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
    Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
    Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
    I światła szarego blask sączy się senny...
    O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny..."
    /Leopold Staff "Deszcz jesienny"/

    Nic dodać nic ująć.

    sobota, 24 października 2009

    I gdzie jest ta złota polska jesień???


    Jednorożec czyli sen o śmierci

    Miałem sen. Metafizyczny. Nastał koniec świata. Czy dla mnie tylko, czy dla wszystkich – nie wiem. Nagle widzę jednorożca. Jest wielki, biały i nadwyraz piękny. Nagle zbliża się do mnie. Wiem, że to on zadecyduje o moim losie. Przepuści mnie lub nie. On jest panem mojego życia i mojej śmierci. Wtem przybliża do mnie swe wielkie, mądre oczy i wiem, że się waha, zastanawia. Niedługo, ale czuję, że sąd nade mną nie jest łatwy i tak jednoznaczny. Czekam w napięciu. Trwa to zaledwie chwilę, lecz odczuwam to jako wieczność. Przez ten krótki moment przelewa się przeze mnie żal, skrucha nad moją słabością, nad ciemną stroną mojego „ja”. I wtedy widzę w oczach jednorożca uśmiech. Po czym kiwa na mnie białym łbem i zaprasza, bym wszedł. Nie wiem dokąd, ale wiem, że tego pragnę i w ogóle się nie boję. Od samego początku spotkania z jednorożcem nie ma we mnie odrobiny strachu. A zatem wchodzę, a raczej wzlatuję. Unoszę się ale tylko odrobinę nad ziemią. Czuję radość, że ziemia jest stąd tak blisko. Kraina, do której wstępuję jest zielona i piękna. Kolor soczystej, wiosennej zieleni jest tym, na co zwracam od razu uwagę. Widzę też ludzi, dużo ludzi. Nie znam ich twarzy, lecz czuję się wśród nich swobodnie jak wśród bliskich. Wszyscy wyglądają na szczęśliwych. Czuję zachwyt nad pięknem tego, co widzę i doświadczam. Jest mi dobrze, niewyobrażalnie dobrze. Szczęście.

    Płyty

    1. Fryderyk Chopin, The Piano Concertos, wyk. Rafał Blechacz z towarzyszeniem Concertgebouw Orchestra z Amsterdamu. Deutsche Grammophon.
    2. Fryderyk Chopin, Sonaty: Haydn, Beethoven, Mozart, wyk. Rafał Blechacz. Deutsche Grammophon.
    3. Miles Davis, Godchild
    4. Charlie Haden, Steal Away
    5. Tomasz Stańko Quintet, Dark Eyes
    6. Siesta 5, Muzyka świata. Prezentuje Marcin Kydryński
    7. Mark Knopfler, Get Lucky
    8. Sting, If on a Winter's Night...
    9. Amalia Rodrigues, Anthologia, The Queen of Fado
    10. Paweł Bębenek, Gdy się rodzi Zbawca świata

    Książki

    1. Adam Zamoyski, Chopin, Wydawnictwo PIW, 1990 - Biografia Chopina. Wspólna lektura samochodowa na jesień 2009.
    2. Albert Camus, L'Étranger, Wydawnictwo Gallimard, 2007. Czytaj: Refleksja 1 Refleksja 2 Refleksja 3
    3. Olga Tokarczuk, Anna In w grobowcach świata, Wydawnictwo Znak, 2006.
    4. Søren Kierkegaard, Bojaźń i drżenie, Wydawnictwo Homini, 2008. Tłum. Jarosław Iwaszkiewicz. Czytaj: Refleksja
    5. Z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel, Czas ciekawy, czas niespokojny, cz. 1. Wydawnictwo Znak , 2007. Czytaj: Refleksja
    6. Ksawery Knotz OMFCap, Seks jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga, Wydawnictwo Święty Paweł, 2009.
    7. Z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel, Czas ciekawy, czas niespokojny, cz. 2. Wydawnictwo Znak , 2008. Czytaj: Refleksja 1 Refleksja 2 Refleksja 3
    8. Hanna Krall, Zdążyć przed Panem Bogiem, Wydawnictwo GAMMA, 1992. Czytaj: Refleksja
    9. Jan Józef Szczepański, Przed nieznanym trybunałem, Czytelnik, Warszawa, 1982. Czytaj: Refleksja 1 Refleksja 2 Refleksja 3
    10. Jan Twardowski, Autobiografia. Myśli nie tylko o sobie, Tom 1, Wydawnictwo Literackie, 2006.
    11. Leszek Kołakowski, Obecność mitu, Prószyński i S-ka, 2009.
    12. Paweł Huelle, Castorp, Znak, 2009.
    13. Imre Kertesz, Fiasko, WAB, 2003. Czytaj: Refleksja
    14. Jarosław Iwaszkiewicz, Tatarak. Czytaj: Refleksja
    15. Olga Tokarczuk, Prowadź swój pług przez kości umarłych, Wydawnictwo Literackie, 2009. Czytaj: Cytat
    16. Sempe-Goscinny, Le petit Nicolas et les copains, Editions Gallimard, 1994.
    17. Tadeusz Bartoś, Wojciech Eichelberger, Wojciech Szczawiński, W poszukiwaniu mistrzów życia. Rozmowy o duchowości. Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza, 2009.
    18. Andrzej Stasiuk, Taksim, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009. Czytaj: Refleksja
    19. Imre Kertesz, Kadysz za nienarodzone dziecko, Wydawnictwo WAB, 2003
    20. Anna Janko, Dziewczyna z zapałkami, Wydawnictwo Nowy Świat, 2007
    21. Fernando Pessoa, Księga niepokoju, Wydawnictwo Świat Literacki, 2007.
    22. Marek Bieńczyk, Tworki, Wydawnictwo Sic!, 2007.
    23. Artur Domosławski, Kapuściński non-fiction, Świat Książki, 2010.
    24. Szalom Asz, Mąż z Nazaretu, Wydawnictwo Dolnośląskie, 1990.
    25. Francois Sagan, Bonjour tristesse, Julliard, 1954.
    26. Bruce Chatwin, Wicekról Ouidah, Świat Książki, Warszawa 2007.
    27. Wiesław Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli, Znak, Kraków 2006.
    28. Alwine de Vos van Steenwijk, Ojciec Józef Wrzesiński. ATD Czwarty Świat, Jedność, Kielce 2006.

    Koncerty

    1. Jazz Jamboree, 25 października 2009, Sala Kongresowa. Michał Urbaniak z zespołem i gośćmi. Więcej o koncercie

    Filmy

    1. Pora umierać, reż. i scen. Dorota Kędzierzawska, zdj. Artur Reinhart, muz. Włodek Pawlik, w roli głównej: Danuta Szaflarska, 2007.
    2. Kochankowie z Marony, reż. Izabela Cywińska, scen. Izabela Cywińska i Cezary Harasimowicz na motywach opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, zdj. Marcin Koszałka, muz. Jerzy Satanowski, 2005.
    3. Tulipany, reż. i scen. Jacek Borcuch, zdj. Damian Pietrasik, muz. Daniel Bloom, 2005.
    4. Przerwane objęcia, reż. i scen. Pedro Almodovar, 2009.
    5. Białe szaleństwo, reż. Rune Denstad Langlo, 2009.
    6. Czekolada, reż. Lars Hallström, 2000.
    7. Hawaje. Oslo, reż. Erik Poppe, 2004.
    8. Pokój z widokiem, reż. James Ivory, 1986.
    9. Rewers, reż. Borys Lankosz, 2009.
    10. Tatarak, reż. Andrzej Wajda, 2009.
    11. Wszystko co kocham, reż. Jacek Borcuch, 2009.
    12. Człowiek z marmuru, reż. Andrzej Wajda, 1976.
    13. Dom zły, reż. Wojciech Smarzowski, 2010.
    14. Autor Widmo, reż. Roman Polański, 2010.
    15. Joanna, reż. Feliks Falk, 2010.
    16. Wenecja, reż. Jan Jakub Kolski, 2010.
    17. Jutro będzie lepiej, reż. Dorota Kędzierzawska, 2010.
    18. Las, reż. Piotr Dumała, 2009.
    19. Poważny człowiek, reż. Joel i Ethan Coen, 2009.