sobota, 21 listopada 2009

Słuchając Chopina

Niemałe zdziwienie wzbudził we mnie fragment biografii Fryderyka Chopina opowiadający o tym, jak dzieci George Sand wyśmiewały francuszczyznę partnera matki. Okazuje się bowiem, że nasz wielki pianista i kompozytor - z matki Polki (Justyna Krzyżanowska) oraz ojca Francuza (Mikołaj Chopin) - nie mówił płynnie po francusku. Miał polski akcent i czasami używał dziwnych zwrotów, zapewne polonizmów, które były przedmiotem drwin ze strony Maurycego i Solange.

Chopin ze swego niespełna 40-letniego życia pierwszą jego połowę spędził w Polsce, a drugą głównie we Francji. I wychodzi na to, że francuski ojciec, który również dobrze mówił po polsku, nie uczył syna języka Moliera od wczesnego dzieciństwa, tak jak to obecnie często bywa w dwujęzycznych małżeństwach. Chopin, widzę to teraz coraz wyraźniej, dużo bardziej był duszą Polakiem niż Francuzem. Zresztą sam otwarcie pisze o tym w swych licznych listach, a w Paryżu przyjmowany jest jako polski emigrant.

Nic dziwnego zatem, że traktujemy Chopina jako naszego narodowego kompozytora. Gdy latem tego roku odwiedziliśmy jego grób na paryskim cmentarzu Père-Lachaise, nagrobek obstąpiony był tłumem polskich turystów. A my w przeddzień Roku Chopinowskiego 2010 namiętnie słuchamy koncertów fortepianowych, ballad, sonat, polonezów i nokturnów. Genialna muzyka genialnego artysty. I zastanawiam się, czy fakt, że Żelazowa Wola, miejsce urodzenia Chopina i sochaczewski szpital (obecnie hospicjum sic!), czyli moje miejsce urodzenia, są od siebie oddalone zaledwie o 6 km ma wpływ na moje uwielbienie dla tej muzyki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz