piątek, 23 sierpnia 2019

Osiem lat

Od samego rana dzisiaj odliczam. Osiem lat od ostatniego pożegnania z Mamą. Obracam w myślach te słowa. Osiem lat. To dużo i mało jednocześnie. Osiem lat wypełnionych po brzegi naszą codziennością, intensywnych, rozpędzonych, oswajających na różne sposoby Jej fizyczną nieobecność tuż obok, szukających radości w życiu i czerpiących z niego garściami, lata ogromnej wdzięczności. Lata mające chwile, w których migotał ból, że Jej nie ma, że powinna tu być z nami, że tak bardzo Jej brakuje…

Jednak dzisiaj jestem tego już pewna, że to ból oswojony i przepracowany, choć w tych pojedynczych momentach swojej obecności i panoszenia się ściska w środku i piecze pod powiekami uwalniając gorące kulki łez.

Osiem lat bez Mamy, która dziesięć miesięcy temu została Babcią Emilki. 

Byłyśmy dzisiaj u Niej razem z Emilką w rocznicowych odwiedzinach. Piątek, środek dnia, piękna sierpniowa pogoda, słońce, błękit nieba. Wędrowałyśmy do Niej spacerem szeroką cienistą i pustą cmentarną aleją. Co jakiś czas sprytne jasne promienie przedzierały się przez liście drzew i świeciły nam prosto w twarz. Obydwie z Emilką marszczyłyśmy nosy, a ja poprawiałam parasolkę przyczepioną do jej wózka, bo mimo, iż tam była aby chronić ją przed takimi promieniami, miałam wrażenie, że te figlarnie bawią się z nami i co chwilę zaczepiają nas z innej strony.

Emilka ciekawie rozglądała się dookoła, gadając po swojemu. Wielkie niebieskie oczy chłoną świat zachłannie i intensywnie. Przyglądają mu się z różnych stron. Uwielbiam patrzeć na to jej skupienie. Zaczepiała mnie spojrzeniem, a gdy do niej zaczynałam się uśmiechać obdarzała mnie radosnym, dziecięcym śmiechem. Niósł się ten śmiech we wszystkie strony cmentarza. Dźwięki życia rozlewające się pomiędzy rzędy mijanych grobów.

Gdy dotarłyśmy na miejsce, wyjęłam ją z wózka. Ponieważ kilkanaście dni temu postawiła swoje pierwsze, samodzielne kroki bez trzymanki, to dłuższa jazda w tym czterokołowym wehikule, czy spacer w nosidle nie są już dla niej wielką atrakcją. Chce stać, gramolić się, poznawać nowe przestrzenie, całą sobą wyrywa się do świata. Zrobiła więc od razu kilka kroczków i oparła się o grób. Badała paluszkami jego fakturę, dotykała ciekawie leżącej na nim wiązanki kwiatów. Bez chwili wahania wykonała kilka sprawnych ruchów i usiadła sobie jakby nigdy nic na nagrobnej płycie - jakby zupełnie naturalnie wgramoliła się na babcine kolana...

Przyszłyśmy do Ciebie Mamo, Babciu Emilki.

Nie potarmosisz Wnuczki po jej rosnącej czuprynie, nie spojrzysz czule w te jej błękitne oczy, nie złapie Cię swoją malutką rączką za nos, by pokazać, że go masz. Ty mogłabyś klęczeć na trawie, a ona stawiałaby te swoje kolejne jeszcze chybotliwe kroczki, by na końcu ze śmiechem wpaść w Twoje ramiona…

Właśnie takie nagłe przebiegające przez głowę myśli kłują i bolą… Marzenia, których nie ma jak spełnić. Pragnienia nie do zrealizowania.

Przytrzymuję Emilkę majstrującą przy dopiero co wyjętych z torby i przyniesionych przez nas zniczach, które postawiłam na brzegu grobu, by je zapalić. Zafascynowana jest brzęczącymi metalowymi pokrywkami, które mają po bokach dziurki. Be błe błe błe błe gada coraz głośniej wydymając zabawnie dolną wargę. 

Pojawiasz się, Mamo. Widzę Cię czasami, przez moment, gdy spojrzę na Emilkę. To takie przebłyski Ciebie. Jesteś w niektórych jej minach, spojrzeniach, ruchach głową, w tym jak wygląda, gdy spokojnie śpi. Takie iskierki obecności, które zachwycają. 


wtorek, 30 kwietnia 2019

Jej zachwyt na szlaku

Spowijająca wszystko mgła i deszcz. Mimo to postawiliśmy z K. nasze pierwsze długomajówkowe kroki na górskim szlaku. Tęskniłam. Poczułam pod butami chrzęst drobnych kamyków, patrzyłam na mokre, obsypane białymi kwiatkami owocowe drzewa rosnące tuż przy drodze. Odetchnęłam pełną piersią, czując wilgotny zapach ziemi, drzew i mokrej w ostatnich dniach wiosny. Widziałam znak szlaku wymalowany na korze sosny, wzruszyło mnie tych kilka warstw olejnej farby wskazującej drogę, której mamy się trzymać - dróżki pnącej się delikatnie w górę. Znowu byłam pewna - tak jak niemal co roku. Taka wędrówką to jest moje miejsce. Czas ustawiający wszystko w dobrej perspektywie.

Idę jak najbardziej ostrożnie i uważnie. Tym razem nie mam na plecach ciężkiego plecaka. Z przodu, w wygodnym nosidle niosę Emilkę. Jesteśmy do siebie zwrócone przodem, blisko, bezpiecznie złączone ciałami. Gdy skłaniam nieco głowę widzę błękitną czapeczkę w kwiatuszki, widzę malutką główkę i głównie profil twarzy tego naszego półrocznego malucha, która obraca się raz w lewą raz w prawą stronę. Ma rumiane od chłodu policzki, a jej błękitne oczy bardzo uważnie i w ogromnym skupieniu patrzą przed siebie. Rozgląda się ciekawie. Uwielbiam widzieć ten jej czysty zachwyt poznawania świata, który przez większość drogi aż odbiera jej mowę. W ciszy chłonie otaczającą ją nową rzeczywistość. A w oczach ma fascynację, zadziwienie i zachwyt.

Opowiadam jej świat. Zatrzymuję się przy małych pączkujących bukowych liściach, pokazuję ogromne krople deszczu wiszące na sosnowych igłach, dotykam jej nosa mokrą kitką modrzewia, opowiadam o dźwiękach deszczu padającego nam na parasol, o zielonej pelerynie K., o trelach ptaków, o kałużach, o mgle i o stokrotkach w trawie.

I w tej naszej wędrówce są takie momenty, gdy czuję na sobie jej spojrzenie. Spoglądam wtedy w dół i natrafiam na jej zadartą, odchyloną lekko do tyłu główkę i na parę cudownie błękitnych oczu patrzących prosto na mnie z bezgraniczną radością. Gdy spotykamy się wzrokiem na jej twarzy pojawia się ten jeden z najpiękniejszych uśmiechów, w którym widać dwa małe zęby, które wyrosły jej już na dole. Ona cała jest wtedy radością, którą niosę. Posyłam jej uśmiech i całuję czule w czoło. A ona wraca dalej do wytężonej obserwacji świata.

Idziemy dalej spokojnie. A ja widzę, że coraz bardziej zamykają się jej oczy. Otwiera je z coraz większym trudem. W końcu się poddaje. Zasypia z głową przytuloną do mojej piersi. Dziecko drogi i szlaków. Dokładnie rok temu, o tej porze miała zaledwie kilka centymetrów i była schowaną we mnie cudowną tajemnicą. Kołysałam ją wtedy swoimi krokami w czasie górskich wędrówek. Czy mogła się nimi nasączyć?

czwartek, 28 lutego 2019

Spacerując inaczej

Ubrana w miękki, lekki i ciepły pudroworóżowy kombinezon, w granatowej czapce w zielone paseczki pasującej do koloru jej błękitnych oczu, włożona do wózkowego śpiworka, ułożona wygodnie w swoim czterokołowym wehikule rusza ze mną w podróż spacerową. Najczęściej przez krótką chwilę się denerwuje, jakby chciała mnie pospieszyć, by czym prędzej jechać. Gdy tylko ruszamy zaczyna się uspokajać.

Śmiejemy się z K., że to dziecko drogi, dziecko wędrowców i włóczykijów, które rytm kołysania kroków czy podróży samochodem ma we krwi. Tyle kilometrów już przecież z nami przemierzyła w zeszłym roku, gdy jeszcze czekaliśmy na nią po tej stronie. Dziesiątki, setki tysięcy kroków: w czasie zimowej wyprawy do Paryża, majówki w górach, wakacji nad morzem i niezliczonych spacerów po Warszawie. 

Popycham wózek. Zaczynamy się przemieszczać. Pierwsze minuty jazdy to z dnia na dzień coraz większa ciekawość świata. Patrzę zafascynowana na jej pyzatą, małą buzię, na głowę, która coraz częściej i intensywniej obraca się w prawo i w lewo, śledzę jej niebieskie oczy spoglądające w różne strony i śledzące wzrokiem widoczne z perspektywy wózka skrawki świata. Gdy nasze oczy nagle się spotkają najczęściej otrzymuję w prezencie jej piękny, radosny, rozczulający uśmiech.

Jedziemy kolejne minuty w ciepłym świetle jeszcze zimowego słońca, albo w chłodzie szarego dnia. Koła pluskają w kałużach, chrzęszczą na śniegu, albo mlaskają po błotnistej drodze. Nad głową czysty błękit, pogoń obłoków lub wszystko obleczone w jasno-szarą powłokę nie dającą nadziei na promienie słońca. Przez 4 miesiące jej życia, spacerując niemal codziennie poznałyśmy już bogactwo aury. 

Przyglądam się jej oczom. Co widzą i jak widzą to co dookoła? Zatrzymuję się na chwilę, przykucam i zadzieram głowę tak, by choć trochę poczuć jej “wózkową” perspektywę. Nad głową nieustannie przesuwają się skomplikowane kształty rysujących się na tle nieba bezlistnych gałęzi. Bajeczne esy floresy, plątaniny cienkich i grubych kresek, gdzieniegdzie przyozdobione kulistymi kształtami jemioł. Może być też nieco zieleni sosnowych igieł, ciągnące się jakby w nieskończoność druty, wiszące między słupami, mogą być czubki wysokich murowanych ogrodzeń czy drewnianych albo metalowych płotów, skrawki czerwonych dachówek na dachach odcinające się od tła nieba. Ale w naszej okolicy najwięcej nad jej małą głową będzie drzew, różnokształtnych gałęzi, które przez to, że widziane tylko we fragmencie wyglądają jak abstrakcyjne, kontrastowe malowidła.

Widzę, że powoli, powoli opadają jej powieki. Ukołysana jazdą, lekko potrząsana na nierównościach drogi. Ogarnięta przyjemną błogością, ciepłem śpiworka, uśpiona ruchomymi obrazami przesuwającymi się nad jej głową. Zasypia cichutko.

Pcham wózek, spoglądam na tę istotę, którą wiozę przed sobą. Poprawiam jej czapkę, bo gdy kilka razy pokręci głową przez sen - ta spada jej na oczy. Idę. Jest środek dnia. Niespiesznie wędruję chłonąc to, co wokoło. Nasze codzienne spacery uczą mnie uważności i niespieszności. To momenty, w których przez godzinę lub dwie wszystkie inne sprawy odłożone są na bok. Jestem tutaj, z nią, na tym świecie, który mam jej pokazywać, przez który mam ją prowadzić. Jest Ona i jest jeszcze moja gonitwa myśli do kompletu.

Patrzę na Emilkę w wózku z rozczuleniem, często przez gorące łzy napływające mi do oczu. Przez krótką chwilę wszystko mi przez nie faluje, a świat wokoło traci wyraźne kontury. Potem słone krople uciekają mi w dół po policzkach, coraz zimniejsze, bo chłodzone wiatrem. Czuję, że jest jakaś cząstka mnie, która nie przyjęła jeszcze do końca do wiadomości tego, że to wszystko co się dzieje jest prawdą, że jestem mamą, urodziłam tą małą dziewczyneczkę, którą wiozę przed sobą w wózku, że jest środek dnia, a ja nie jestem wcale rozpędzona w pracowym wirze, bo jest to czas specjalny i jedyny w swoim rodzaju. Czas, którego nie da się powtórzyć. Nigdy. Spaceruję i przepełnia mnie ogromna, rozpierająca wdzięczność za nasze dwa Życia.


czwartek, 31 stycznia 2019

Razem

Czternaście tygodni przeżytych intensywnie. Tak innych od wszystkiego, co działo się do tej pory w naszym spokojnie poukładanym życiu. Od 21 października 2018 roku każdy kolejny, nowy dzień naznaczony jest bowiem niezwykłą obecnością Małej Istoty.

Cały zakończony - wydawałby się, że chwilę temu - rok pełen był odliczania. Był bogatą kolekcją kolejnych dni i tygodni, przeżytych i zapakowanych do szufladki ważnych i jedynych w swoim rodzaju wspomnień. Od połowy lutego i momentu, gdy upewniałam się o przeczuwanym cudzie stworzenia dziejącym się we mnie i gdy na teście ciążowym pokazały się dwie kreski, przez pierwsze usg, na którym widziałam na ekranie malutki kształt, a w nim pulsujący z zawrotną prędkością mały punkcik - serce nowego człowieka, aż po narodziny tej naszej dziewczyneczki i momentu, gdy po raz pierwszy ją zobaczyłam i dotknęłam. Niezwykły, bogaty i bardzo piękny rok 2018. Gdy o nim myślę, ściska mnie w środku ze wzruszenia, gdyż tyloma pięknymi chwilami i intensywnymi uczuciami zostałam obdarowana. 

Było spokojne odliczanie kolejnych tygodni ciąży, czekanie na narodziny, a teraz jest liczenie dni i tygodni, które już na tym świecie, po tej ziemskiej stronie brzucha spędza z nami Emilka. A te coraz płynniej zaczynają przechodzić w miesiące.

Gdy wróciliśmy ze szpitala, weszliśmy do mieszkania, postawiliśmy na podłodze nosidełko z Małą. Spojrzeliśmy na siebie z K. z bezradnością w oczach i zadaliśmy niemal jednocześnie to samo pytanie: “No dobrze, jesteśmy w domu. I co teraz?”. Od czego zacząć wspólne życie? Skąd wiedzieć, co i jak robić? Tysiąc pytań, wątpliwości i niewiadomych. Jak to wszystko ogarnąć, jak się nie bać, nie wybiegać za bardzo w przyszłość. Jak nauczyć się nawzajem siebie z tym Maleństwem, które jest z nami od ledwie kilku dni?

Wiedzieliśmy, że wszystko się zmieni. Zawirował nam cały nasz dotychczasowy spokojny i uporządkowany świat, który od tylu lat tworzyliśmy tylko we dwoje. A teraz Jej obecność, samo to, że jest - spowodowała rewolucję. Daliśmy się jej porwać. Robiliśmy wszystko, by dać jej się prowadzić w tych pierwszych tygodniach wytyczanych rytmem Jej potrzeb: snu, jedzenia, przewijania. Uczyliśmy i uczymy się nadal je wspólnie odczytywać. Odnajdywać drzemiący gdzieś w nas rodzicielski instynkt.

Dziwny stan. Przemiana życia. Teraz ona - Emilka jest w jego centrum. Istotą każdego dnia jest bycie z Nią i dla Niej. Uważność. Obdarowywanie dotykiem, czułością, obecnością i tak potrzebnym jej spokojem, dającym poczucie bezpieczeństwa o każdej porze dnia i nocy. Myśl, że ta mała dziewczynka jest boskim Darem, który do nas trafił, talentem, którym mamy się zaopiekować pomaga przemeblować nasz świat i ułożyć go z radością od nowa - już we trójkę.


środa, 30 stycznia 2019

Niebieskoocy

Rozmawiał z Nią gdy była jeszcze we mnie. Dotykał swoją ciepłą dłonią mój brzuch w miejscach, gdzie co jakiś czas, szczególnie gdy leżeliśmy już w łóżku wieczorem, wybrzuszały się różne małe kształty. Zgadywaliśmy wtedy, co to może być za część ciała, którą wypycha nasza Dziewczyneczka fikając jakieś energiczne koziołki. Gdy położył na takiej “górce” swoją dłoń, ta najczęściej chowała się by wyskoczyć za moment w innym miejscu, albo rosła jeszcze bardziej w górę. Piękne uczucie. Przybliżał wtedy usta do mojego brzucha i mówił do Niej kilka słów. Czekałam na te chwile przed snem. Myśl, że bawimy się właśnie w chowanego z jakąś małą, tajemniczą jeszcze istotą, która nas słyszy i czuje, i której rodzicami jesteśmy, była dla mnie zawsze poruszająca. Dotykaliśmy niezwykłej tajemnicy małego Życia. 

Od trzech miesięcy już jest. Narodzona. Rosnąca i zmieniająca się każdego dnia. Emilka.

Mam przed oczami kilka obrazów. Uwielbiam na nich patrzeć. Tata i Córka.

*
Jego męska dłoń głaszcząca z tak ogromną, czułą delikatnością jej małą główkę, kilka chwil po tym, gdy się urodziła i leżała na mojej piesi. Wzruszenie pierwszego spotkania.

*
Gdy On bierze Ją w ramiona, Ona zawsze bezbłędnie wyczuwa Jego spokój. Wtula głowę w zagłębienie Jego szyi. Policzek opiera na ramieniu. Wycisza się. Zamyka oczy. Bezpieczna przystań męskiego ramienia, które bez problemu unosi kolejne kilogramy jej małego ciała. Oddaje mu się cała pod opiekę z cichutkim uroczym westchnięciem. Usypia.

*
Dwie pary pięknych niebieskich oczu, okolonych długimi rzęsami. Wpatrzone w siebie. 
W Jego oczach tyle czułości i miłości, w Jej - ogromnej ufności, ciekawości i czystej radości. On leży na plecach, a Ona na jego brzuchu, podparta na przedramionach, z małymi piąstkami pod brodą. On do Niej mówi i się do niej śmieje od ucha do ucha. Ona patrzy na niego otwierając niebieskie oczy w coraz większym zadziwieniu. Marszczy śmiesznie czoło jakby w zafrasowaniu, lekko przechyla głowę raz w jedną, raz w drugą stronę zupełnie jakby chciała mieć pewność, że dobrze widzi i słyszy tego dużego człowieka, które twarz ma przed sobą. W jej spojrzeniu zapalają się małe iskierki uśmiechu. Dziecięcego uśmiechu tak czystego i prawdziwego. W ciągu ułamku sekundy promienieje. Cała jest uśmiechem. Obserwuje go. I tak trwają w tym pięknym zapatrzeniu.



*
Przyłapałam ich na wspólnej porannej drzemce. Leżeli na łóżku zwróceni twarzami do siebie. Mały Okruszek i dorosły On. Jej malutka główka na wysokości Jego głowy. Jej małe rączki bezwładnie rozrzucone na pościeli. Tak spokojnie, równo oddychali. Nagle Ona uchyliła lekko oczy, pod długimi rzęsami zrobiły się małe, wąskie szapareczki, delikatnie kręciła przez moment głową. Walczyła z całych sił z ciężko opadającymi powiekami, wyrwana ze snu i nieprzytomna jeszcze. Natrafia tym spojrzeniem na Niego śpiącego tuż obok. Patrzyła w Jego stronę przez kilka chwil. Przestała się kręcić. Znieruchomiała. Rozpoznała go. Uspokojona zamknęła z powrotem oczy. Jestem pewna, że widziałam błąkający się na jej twarzy delikatny uśmiech.




Tata i Córka. Tak piękne patrzeć na to, jak Ona oplatana jest czule przez Jego Miłość.

sobota, 19 stycznia 2019

Trzy włóczykije

Wymknęliśmy się na troszeczkę w stronę szumiącego morskiego bezkresu. Włączyły się nam włóczykije. Od prawie trzech miesięcy jest z nami jeszcze jeden malutki włóczykij 😄 Z czterokołowym wehikułem Emilki gramolimy się więc w górę i w dół. Zamarznięta plaża, pierzaste chmury, łomoczące o brzeg fale, wiatr, słońce i błękit nieba. Błękit, którego tak pełno jest też w jej coraz bardziej ciekawych świata oczach. Chcemy by nauczyła się oddychać pięknem.