piątek, 23 sierpnia 2013

Dwa lata

Właśnie przed chwilą minęła 23.23. Dokładnie dwa lata temu, dokładnie o tej porze w mroku sypialni na trzecim piętrze, w Twoim domu zamykaliśmy Ci z Tatą powieki. Ukryliśmy pod nimi jak pod cielistą zasłoną nieruchome oczy – tak by mogły patrzeć już tylko na ten inny, sekretny dla nas świat. 

Nie zapomnę Twojej pięknej, tak spokojnej wtedy twarzy, z której w tej jednej sekundzie wraz z ostatnim oddechem zniknęło całe cierpienie i ból. Pełna łagodność i taki lekki czający się w kącikach ust uśmiech. To dla mnie dowód na to, że tam, gdzie jesteś, musi być pięknie,  musi tam być wszechogarniające dobro, miłość, otulająca Cię światłość i ogromny spokój. Ty to już wiesz.

Dwa lata, które minęły skurczyły się we mnie do jakichś kilku tygodni lub miesięcy. Ten czas od tamtego momentu nie istnieje i nie potrafi wrócić na swoje zwykłe tory. Jesteś obecna niewidzialnie – czuję Twoją obecność, choć ze sobą nie możemy porozmawiać, ani się zobaczyć. Łapię się na tym, że chciałabym do Ciebie zadzwonić. Nie wykasowałam jeszcze Twojego już nie istniejącego numeru telefonu. Opowiadam Ci życie w myślach. Brakuje mi Ciebie choć czuję, że jesteś - tylko inaczej.

Dwa lata temu kiedy wychodziliśmy z K. z domu. Drzwi zamykał za nami Tata, który chciał zostać w pokoju, w którym jeszcze była resztka Twojego ciepła i całe wasze wspólne małżeńskie życie. Rodzinny dom, w którego ściany wsiąkło Twoje cierpienie, smutek i ciche rozmowy o tym, co nieuniknione, z akompaniamentem lekkiego świstu aparatu tlenowego. Dzisiaj, te same drzwi i ściany chłoną przede wszystkim gwar dwóch małych dziewczynek patrzących z radością na świat, tupanie ich bosych stóp po podłodze, grzechotanie klocków, kolejne wersy bajek i ich bezgraniczna ufność w spojrzeniu. Tyle się zmieniło. Widzisz? 

Dzisiaj odwiedziliśmy Cię w komplecie samych Ci najbliższych – byliśmy z Tobą i dla Ciebie. Kwiaty, znicze, modlitwa, wspólna eucharystia. Potem kolacja właśnie w tym Twoim domu. Byłaś z nami w myślach i wypowiadanych na głos wspomnieniach. O. dobrze zauważyła, że piliśmy przy deserze po lampce porto, które przecież tak lubiłaś i zachowywałaś butelkę tego trunku tylko na specjalne okazje. Mieliśmy taką dzisiaj - z Tobą i dla Ciebie.

I tak sobie myślę, że nie poznałaś osobiście (choć wiedziałaś, że się pojawi) tylko jednej osoby z tych, które się dzisiaj spotkały – malutkiej T. Minęłyście się na życiowej drodze Ty odeszłaś – ona przyszła. Tata teraz ją bardzo często trzyma za rękę i prowadzi bezpiecznie przed siebie.  Widzisz? Pięknie razem wyglądają, prawda? 


sobota, 3 sierpnia 2013

Dziadek

Nie dane mi było go poznać. 2 sierpnia mijają 52 lata od jego nagłej i zbyt szybkiej śmierci. Wczorajsze wędrówki po albumach i dokumentach rodzinnych, które przejęłam po Mamie zaowocowały moim wewnętrznym smutkiem za tym, czego już nie odwrócę, czego nie złapię, co się nie odstanie. Za zagubionymi historiami najbliższych, niektóre z nich kiedyś wysłuchałam z wypiekami na twarzy, kiwając głowa i wierząc naiwnie, że je zapamiętam. Że uwolnione z ust Babci czy Mamy zakiełkują we mnie i po prostu tam będą… Ale tak nie jest. 
A teraz brakuje i tych dwóch ukochanych osób i ich opowieści rodzinnych. Zaczynam więc budować wszystko niejako na nowo. Zadaję pytania tym, którzy jeszcze są i mogą ocalić kilkoma zdaniami postaci tych, którzy odeszli. Czekam, aż we mnie się coś obudzi i otrząśnie ze snu, aż usłyszę w sobie te historie składające się w jedną całość. Bo te wszystkie słowa i istnienia przecież gdzieś żyją równolegle.

Dlatego dzisiaj otworzyłam kolejny segregator, tropiąc ślady Dziadka. Ostatni tydzień jego życia. Są strzępki. Najpierw jedno ze zdjęć. Uśmiechnięta twarz, ciepłe spojrzenie, oczy w  których mieszkały iskierki humoru.

List Babci pisany z Ustronia Morskiego 27 lipca 1961 r. adresowany do jej siostry Basi do Warszawy. Babcia przyjechała właśnie z Warszawy, przez Kołobrzeg do Ustronia. Na dworcu w Ustroniu czekał Dziadek Henryk z trójką dzieci (11, 9 i 7 lat) i był „nawet z kwiatami”. Dziadek był w Ustroniu od dwóch tygodni razem z dziećmi i prababcią Emilią. Kropił deszcz, ale później w ciągu dnia się rozpogodziło, choć nie było za wiele słońca. Około 17 dotarli na plażę, była kąpiel w morzu – tylko Babcia, jak pisze, nie odważyła się na całkowite zamoczenie, a tylko pobrodziła po płytkiej wodzie i wymoczyła nogi. 
Dziadek zarezerwował dla nich osobny, mały pokój, który niespodziewanie zwolniły dwie panie zawiedzione złą pogodą, więc „spało się fantastycznie”. Prababcia gotuje wszystkim obiady, choć czuje się nie najlepiej. „Obecnie trochę narzeka, ale rusza się dobrze i chodzi co dzień do kościoła”. Dzieci zafascynowane są grą w bierki do tego stopnia, że w grę wciągnięta jest cała rodzina, a dziadek Henio gra z najstarszą córką w siatkówkę. 
Babcia z Dziadkiem wybierają się do Ustronia na zakupy i przy okazji wrzucają do skrzynki list, którego lekko pożółkłe kartki trzymam teraz w dłoni. Plan jest taki: w poniedziałek 31 lipca Dziadek z Prababcią Emilią wracają do Warszawy, w Ustroniu na dwa tygodnie zostaje Babcia z dziećmi. Dziadek ma zabrać dwie walizki z brudnymi i niepotrzebnymi rzeczami, tak by zostało tu na miejscu jak najmniej zbędnego bagażu. Babcia prosi ciocię Basię, by nie odbierała ich z dworca, bo Dziadek sam sobie poradzi. Prosi natomiast o kupienie czegoś na poniedziałkowy obiad – „Henio tu podpowiada, że według własnego apetytu”.
Są więc jeszcze przez kilka dni razem, całą rodziną. Uśmiechnięci i szczęśliwi, w komplecie. Potem uściski i pocałunki na pożegnanie. Dziadek pewnie przytula Babcię, całuje i szepcze jej do ucha, by była dzielna i korzystała z wakacji opanowując dzieciaki. Może przed odjazdem mówi, że ją kocha i że zobaczą się za dwa tygodnie w domu? Nie zobaczyli się już.

Dziadek z Prababcią przyjechali cali i zdrowi do Warszawy. Ciocia Basia nie odbierała ich z dworca, zrobiła za to zakupy i przygotowała powitalny obiad. Prababcia Emilia zabrała się zapewne za pranie brudnych rzeczy z dwóch przywiezionych waliz. Dziadek wrócił po urlopie do pracy. Od listopada 1954 roku pracował na stanowisku starszego technika kontroli technicznej  w Rzemieślniczej Spółdzielni Specjalistycznej Elektryków Zaopatrzenia i Zbytu przy ul. Ogrodowej 51 w Warszawie.

W środę 2 sierpnia 1961 roku doszło do wypadku. W czasie przeprowadzania próby wytrzymałości elektrycznej grzejników. Dziadek został porażony prądem. Przez jego 48 letnie ciało przepłynęło 15kV.

O ile dobrze pamiętam wiadomość o jego śmierci wiozła nad morze do Babci Ciocia Basia. Bała się okrutnie, dlatego jechała z kimś samochodem (a może taksówką) do Ustronia w szaleńczym pędzie, by powiedzieć osobiście swojej 40 letniej siostrze, że została wdową z trojką małych dzieci…

piątek, 2 sierpnia 2013

Zatrzymanie

1 sierpnia. Godzina „W”, 17.00. Nie mogłam się zatrzymać na ulicy wraz z innymi, nie mogłam poczuć ogromnej mocy tego tak prostego, wspólnotowego gestu pamięci. Zatrzymałam się więc w pracy, sama. Wstałam od biurka i wyszłam na taras. Na Zawadach syren nie było słychać. Ale dźwięczały mi w wyobraźni i dzwoniły w uszach. Zamknęłam oczy na tę minutę tak krótką a trwającą wieki. I w jakiś niezwykły sposób czułam to co minęło. Szaleństwo walki, determinację, rozpacz, okrucieństwo, cierpienie, odwagę i ogromny strach. Wszystko jak drobne ziarenka piasku przesypujące się w duszy. 

Zatrzymałam się dla tych wszystkich, którzy byli w tym mieście 69 lat temu. Dla mojej 23 letniej wtedy Babci Marysi; dla jej 21 letniej siostry Basi, która w ogniu Powstania straciła swojego ukochanego i po tym nic już nie było dla niej takie samo; dla zastrzelonej przez Niemców praprababci Klementyny, którą znalazły wnuczki Marysia i Basia i same z trudem pochowały na jednym z żoliborskich podwórek, zawijając jej kruche ciało w znaleziony stary kawałek dywanu; dla tych wszystkich, którzy walczyli, którzy musieli uciekać, a potem zamiast domów zastali tlące się ruiny i pył, który przysypał ich dawne ślady. Dla tych wszystkich, których normalne życie zatrzymało się przez wojenny zamęt. Dla tych, którzy mają jeszcze tyle siły by dzielić się z nami tymi wspomnieniami. Możemy słuchać tego, czego wyobrazić się po prostu nie da. Możemy co roku pamiętać. Zatrzymać się, zamknąć oczy i poczuć pod powiekami gorące łzy.

Zdjęcie zrobione 1 sierpnia 1946 r.; znalezione dzisiaj w  rodzinnym albumie, podpisane na odwrocie ręką Cioci Basi: Warta przy miejscu stracenia więźniów na rogu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Moje miasto

Niedawno uświadomiłem sobie, że w Warszawie mieszkam już dłużej niż mieszkałem w rodzinnym Sochaczewie. 19 lat. I choć od lat tu pracuję, tu płacę podatki, dopiero przed miesiącem zameldowałem się w stolicy na stałe. Pokochałem to miasto. Z jego tragiczną historią, katastrofą architektoniczną, cudem odbudowaną Starówką, z rozpierduchą urbanistyczną, z barwnymi mieszkańcami z całej Polski i oryginalnymi warszawiakami. No i z piękną dumą miasta walczącego. Pokochałem to miasto, takie jakie jest. Dziś, w rocznicę wybuchu Powstania, z dumą mówię: moje miasto.