Dzisiaj przed chwilą minęło dokładnie pięć lat od momentu gdy odeszła. Na parapecie okiennym jak co roku na rocznicę Jej śmierci zakwitł storczyk, ten w jej ulubionym kolorze.
To kwiat kupiony dokładnie w dniu jej odejścia w 2009 roku. Towarzyszył nam wtedy tego wieczoru w szaleńczym rajdzie ulicami Warszawy. W doniczce usadzonej pomiędzy siedzeniami samochodu zapakowany w cienki celofan, który jakimś cudem ochronił go przed styczniowym chłodem jechał z nami do Niej. Wtedy robiliśmy wszystko by zdążyć z Nią być, bo nagle jej stan się pogorszył. Oddalała się z tego świata. Zdążyliśmy.
Dzisiaj za oknem prószy śnieg, jest biało i mroźno. Ja w ramach wspominania przeglądałam moje ulubione stare zdjęcia, na których można podejrzeć zatrzymane na chwilę życie, którego już nie ma.
I zobaczyłam właśnie to zdjęcie tak pasujące do dzisiejszej aury za oknem. Fotografia sprzed 80 lat, a na nim moja trzynastoletnia Babcia na łyżwach, w czapce z pomponem i zawadiacko przerzuconym na szyi długim szalikiem. Piękny uśmiech i dziecięca radość. Zdjęcie zrobione w 1934 roku, kiedy w komplecie była jeszcze cała rodzina, a o okropieństwach wojny nikt jeszcze nie myślał. Mogła marzyć o niebieskich migdałach, jeździć na łyżwach i rozcierać szczypiące od mrozu lekko zaróżowione policzki. I właśnie dzisiaj wyobrażam Ją sobie właśnie taką pełną życia pomykającą z gracją, delikatnie i lekko na niebiańskich lodowiskach.