Gdy o niej dziś myślę, przed oczy rzucają mi się dwa obrazy. Pierwszy to Babcia krzątająca się po domu i gospodarstwie. Niezmiernie pracowita, od wczesnego rana do wieczora na nogach. Wciąż miała coś do zrobienia. Naturalnie nie dla siebie, tylko dla nas, dla rodziny. Niezwykle gościnna, dla wnuków czuła i dobra. To jej w dużej mierze zawdzięczam, że wiejskie wakacje z dzieciństwa pamiętam jako wielką przygodę. Takiej wolności, jaką ona wraz z Dziadkiem, dawali nam – kilku, kilkunastoletnim chłopcom z łukiem albo procą w dłoni – nigdy się nie zapomina. A po powrocie z dnia spędzonego w lasach, na polach i łąkach zawsze czekała Babcia o dobrych oczach, z gotowym posiłkiem na stole.
Drugi obraz – równie silny – to Babcia przed snem odmawiająca różaniec. Nie wiem skąd do tego czerpała siły. Po całym dniu pracy, często w polu, ta modlitwa była czymś tak stałym jak dzień i noc. Takie obrazy nigdy nie zostają bez wpływu na dziecko.
A potem ten cholerny rak. Do dziś czuję wyrzuty sumienia, że zbyt rzadko odwiedzałem ją w szpitalu. Mój Boże, jak ona cierpiała! Chyba bałem się patrzeć na to cierpienie, choć miałem już dwadzieścia kilka lat.
I ostatnie wspomnienie. Na wsiach zachował się piękny zwyczaj odprowadzania zmarłego do granic wioski czy też do krzyża na skrzyżowaniach. Tak, niosłem wraz z wujkami, bratem, ciotecznymi braćmi i sąsiadami trumnę z Babcią. Ten ciężar drewnianej skrzyni – gdy szliśmy w zimnym listopadowym deszczu przez wieś – zapamiętam na zawsze.
Kazimiera Czyżewska z domu Bondel (1926-1998).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz