poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Dziesięć lat

Jechaliśmy dzisiaj do Ciebie Mamo w deszczu. Założyliśmy sobie, że Cię odwiedzimy, choć na moment. Dziesięć lat od Twojego ostatniego spojrzenia, ostatniego dotyku, ostatniego słowa, ostatniego oddechu.

Niebo płakało dzisiaj prawie od samego rana. Przyszliśmy do Ciebie próbując wymijać coraz większe kałuże tworzące się na cmentarnych alejkach, jak jeziora, do których wpadały tysiące kropel ozdabiając je małymi banieczkami. K. prowadził wózek, do którego prosto z samochodu wskoczyła Emilka stanowczo odmawiając zakładania kaloszy - choć myśleliśmy, że co jak co, ale akurat brodzenie w kałużach jest dla niej zawsze upragnioną zabawą. Widziałaś Mamo, jej twarzyczkę wystawioną przez małe okienko przezroczystego wózkowego pokrowca? Siedziała sobie opatulona w przeciwdeszczowe warstwy, zerkała na mokry świat z bezpiecznej, suchej “karety”, uśmiechała się filuternie i mówiła co trochę: Tato, szybciej! albo O! z górki na pazurki.

Zapaliliśmy znicz kryjąc się pod parasolem. Emilka mówiła: Mamo, uważaj żebyś się nie oparzyłaś! Byliśmy z Tobą wśród tych wszystkich kropli coraz silniej padającego deszczu, spadających z tarmoszonych wiatrem drzew, małych zielonych żołędzi, pustych cmentarnych alei i ciepłych łez płynących po moim policzku pomieszanych ze skapującymi mi z kaptura zimnymi kroplami lecącymi prosto z nieba. Gdy zbieraliśmy się z powrotem Emilka powiedziała: Pa! Pa! Babciu! wychylając głowę przez swoje okienko. Słyszałaś?

Rozmawiamy sobie z Emilką o Tobie. Twoja wnuczka zadaje różne pytania, układa sobie wszystko w małej głowie:

Mamo, a Babcia Hania umarnęła? A my też umarniemy? Bo każdy jest mały, potem duży, a potem umarnie. I tak w kółko?

Mamo, a Babcia Ciebie urodziła, a Ty mnie?

Mamo, patrzę codziennie na naszą prawie już trzyletnią Emilkę - i często dostrzegam w niej Ciebie. Zdarzyło mi się, że miałam takie abstrakcyjne wrażenie, iż przytulam Ciebie - tylko taką malutką. Gdy Emilka śpi - i na nią spojrzę, to często widzę Ciebie i Twoją twarz - taką świetlistą, piękną i spokojną - jak dziesięć lat temu - chwilę po tym jak o 23.23 odetchnęłaś po raz ostatni.







niedziela, 14 marca 2021

Pełno słów

Nagle zaległa cisza. Szykuję obiad, kroję warzywa do zupy, odchodzę więc od deski i zerkam zza naszej otwartej kuchni na pokój. Niezły mamy w tym naszym salonie harmider. Emilka najczęściej bawi się właśnie tutaj, w naszej obecności, z nami tuż obok. Na podłodze leżą więc jej zabawki: zaczynając od ulubionych przytulanek zwanych “kolegami”, których gromada, powiększa się co trochę - do owieczki, myszki i kotka dołączyły ostatnio jeszcze duży misio w kolorze koralowym, mały biały miso i urocza gąsienica z kwiatkiem tulipana w łapkach - po plastikowe klocki, koszyk z kasztanami, czy zestaw lekarski z obowiązkowym małym notesem i długopisem (bo przecież: “ja piszem receptę”). Szukam sprawczyni tej nagłej ciszy. Jest. Na kanapie ułożyła właśnie górkę książek i gramoli się, by wygodnie sobie usiąść oparta o zieloną poduszkę tuż obok nich. Wiem co będzie dalej. Ale to nic. Mogę patrzeć na to co teraz nastąpi bez końca. Ten widok mnie nieustannie wzrusza, rozczula i zachwyca. Zatem bezkarnie i dyskretnie podglądam go sobie zza załomka ściany w międzyczasie spokojnie krojąc dalej i uśmiechając się pod nosem.

Dalej jest tak:

Gdy Emilka już umości się na kanapie, z zaplecionymi po turecku nogami, bierze w dwie swoje małe rączki pierwszą z książeczek, które leżą po jej prawej stronie. I powoli, kartka po kartce zaczyna je oglądać. Zatrzymuje się na niektórych stronach dłużej, uważnie się im przygląda, wodzi palcem po rysunkach, odwraca kolejne kartki. Jest skupiona i poważna. Gdy widzę ją w takich chwilach wydaje mi się, aż za bardzo dorosła - jakby miała więcej niż te swoje 2 lata i 4 miesiące. Mała dziewczynka pochyla się nad książkami. Gdy skończy oglądać pierwszą, przekłada ją na lewą stronę obok siebie i do rąk bierze kolejną lekturę ze swojej “górki”. I wszystko się powtarza. Studiuje każdą kolejną kartkę. Gdy wszystkie książeczki znajdą się po drugiej stronie kończy swoje zajęcie, wraca do naszego świata i schodzi z kanapy.

Słyszę tupot małych stup. Emilka przybiega do mnie do kuchni, łapie mnie za nogę i się przytula. Pochylam się w jej stronę, patrzymy na siebie. Widzę te jej piękne niebieskie oczy, ozdobione długimi rzęsami, które patrzą na mnie z nadzieją. I słyszę: “Poczytasz mi, Mamusiu? No choć!” I ciągnie mnie za nogę, a potem wyciąga do mnie swoją małą, ciepłą dłoń i powtarza “No choć!”. Dotyka mnie ta prośba i to zaproszenie. Porzucam gotowanie. Wszystko poczeka. Łapię jej rączkę. Łapię tę naszą chwilę, która nie wróci już więcej, nie będziemy już nigdy takie same jak teraz. Emilka zaczyna mnie ciągnąć i biegnie w stronę kanapy, a ja za nią. Siadamy razem. Ona przytulona do mojego boku, otaczam ją ramieniem. “Co wybrałaś do czytania?” - pytam. “Basię na nartach” - pada szybka, konkretna odpowiedź - “ona podoba mi się, wiesz?”.

Zatrzymuje się czas. Zaczynam czytać, a od zawsze bardzo, bardzo lubię czytać dzieciom. Płyną słowa, pełno słów pięknie ułożonych w zdania. Mam masę frajdy z tej lektury. Odkrywam w sobie trochę jakichś ukrytych aktorskich talentów, bawię się intonacją, barwą głosu. Wpadamy razem w tę historię. Zerkam kątem oka na Emilkę: zapatrzona na kolejne strony, skupiona, powtarza niektóre słowa, dopytuje, chłonie. Koniec opowieści. “Mamusiu, jeszcze chcę…” - słyszę. Dzisiaj obiad znowu będzie trochę poźniej, ale jak mówi często Emilka “To nic”.



niedziela, 7 lutego 2021

Zimowy spacer


Styczniowy, niedzielny poranek z lekkim mrozem, błękitnym niebem i świeżą porcją śniegu. Idealny czas na sanki. W zeszłym roku, gdy Emilka mogła bardziej świadomie spotkać się oko w oko z białym puchem - śnieg popadał tylko jeden dzień. Duże białe płatki, które osiadły na trawie i ulicach zniknęły wtedy po kilku godzinach. Teraz jest raj. W książeczkach, piosenkach i zajęciach w żłobku - teoretyczny temat zimy mamy już rozpracowany. Czas na praktykę.

Nasz sąsiad podarował nam dobre sanki, na których jeździły ze dwadzieścia lat temu jego córki. Teraz nasza dziewczynka ubrana w kombinezon usiadła na nich z ogromną radością i swoimi małymi rączkami odzianymi w granatowe ciepłe rękawiczki z uroczymi misiami chwyciła się deseczek sankowego siedziska.

Ciągnij, Tato! Szybciej! - pokrzykuje ze śmiechem. 

Zachwycam się nieustannie, że tak blisko domu mamy takie wspaniałe nadwiślańskie tereny do spacerów. Można czmychnąć tak jak teraz i w ciągu kilku minut znaleźć się w białej krainie. Wąska pokryta śniegiem ścieżka prowadząca nad Wisłę, okolona białymi od śniegu krzewami i drzewami jak tunelem. A do tego lekki mróz, błękit nieba nad głową, promienie słońca i chrzęst śniegu pod butami. Czysta biel. Spokój i radość. Ależ jest pięknie!

K. ciągnie Emilkę, ja podbiegam za nimi ścieżką. Słyszę: Będzie po kolei! Mamo, teraz Ty! K. zatrzymuje się, Emila schodzi z sanek i patrzy na mnie z radością w oczach, gdy siadam na sanki. Startujemy! - mówię. K. zaczyna ciągnąć, a ja czuję na swoich plecach małe rączki, które popychają mnie do przodu. - Ja pomagam - mówi Emilka bardzo poważnym tonem i kilkanaście kroków później dodaje: Tato! Teraz ty! K. niewiele się zastanawiając siada na sanki, a ja z Emilką łapiemy sznurek i ciągniemy go kilka metrów po białej ścieżce. Emilkowy śmiech rozbrzmiewa na ścieżce, a zerkam z uśmiechem na jej buzię i zaróżowione od mrozu policzki. Jest pełną radością. 

Kiedy ostatni raz jechałam na sankach? Dzięki Emilce udaje nam się obudzić ciągle drzemiące w nas dzieci. To one bawią się z nią codziennie.

Teraz ja idem sama - zarządza po swojemu. 

Podbiega sama po śniegu przed nami. Patrzę na tę małą ponaddwuletnią już dziewczynkę, maszerującą dziarsko do przodu. Podbiega co trochę. Schyla się i rękawiczkami zagarnia śnieg, któremu uważnie się przygląda. Otrzepuje je i biegnie dalej: Tato! Ja za rękę - prosi i wyciąga swoją małą rączkę, w puchatej rękawiczce, którą K. otula swoją dużą dłonią. Idą przede mną. Tata i Córka. Wzruszają mnie. Tyle czułości i miłości widzę codziennie między nimi. Obserwuję często z boku ufne spojrzenia Emilki patrzącej na K. i opowiadającej mu z wielkim zaangażowaniem o różnych sprawach, o wszystkim, co tylko przyjdzie jej do głowy i co coraz lepiej potrafi już wypowiedzieć.

Emilka zatrzymuje się i znowu siada na sankach. Trzyma się mocno. Śnieg skrzypi. K. ciągnie za sznurek i biegnie, podbiegam i ja. Słońce, błękit, biel. Emilka patrzy przed siebie z radością, zerka na płozy sanek i coraz głośniej zaczyna śpiewać: Hu hu ha, hu hu ha nasza zima zła! A my jej się nie boimy, dalej śnieżkiem w plecy zimy, niech pamiątkę ma! 

Robimy przystanek na pięknie oświetlonej zimowym słońcem polanie. Pełnej wystających kikutów uschniętych nawłoci, których pióropusze ozdobione są śniegowymi czapkami, a te spadają przy choćby delikatnym ich dotknięciu. Mała postać w różowym kombinezonie rusza przed siebie, przedziera się, idzie, brnie w śniegu za kostki, dotyka gałązek, śmieje się patrząc jak spada z nich śnieg. Rozgląda się ciekawie, bada świat w swoim dziecięcym skupieniu i zafascynowaniu. Nie przeszkadzamy jej. Jesteśmy tuż obok. Stoimy z K. przytuleni w tym zimowym pięknym południowym słońcu. Tyle mam w sobie wdzięczności. Tyle radości. Tyle nieustannego zadziwienia, że zostaliśmy rodzicami i ta mała Dziewczynka to nasza córka.
 

Emilka wypatrzyła jakąś białą, nienaruszoną połać śniegu i kładzie się by już całkiem profesjonalnie ze śmiechem zrobić sama orzełka-aniołka. Ja dołączam do niej. Leżymy tak obie na śniegu przez krótką chwilę patrząc w błękit nieba nad nami. Gdy odwrócimy na bok głowy, możemy złapać swoje radosne spojrzenia. Zostawiamy więc na polanie dwa odciśnięte w śniegu ślady: mały i duży.

Ruszamy znowu na sankach. Emila siedzi i znowu pokrzykuje: Szybko! Szybko!, a my z K. na zmianę biegniemy i ciągniemy tę małą panienkę. 

Na ostatniej prostej przed domem. Emilka nagle mówi: Ja na brzuchu. Gramoli się, odwraca i za chwilę jedzie na sankach leżąc na brzuchu, cichutko patrzy w bok na mijane krzewy, na śnieg na drodze. Idę obok niej i patrzę jak robi się coraz bardziej cicha, a jej powieki robią się coraz cięższe. Pstryk. Śpi. Upojona bielą.



niedziela, 31 stycznia 2021

Tato, Ciebie kocham. Tak napisałam

„Tato, Ciebie kocham. Tak napisałam” – powiedziała mi dziś Emilka, rysując długopisem na kartce jakiś niezrozumiały (dla dorosłych) szlaczek. Zrobiło mi się potwornie ciepło w sercu, ponieważ pierwszy raz coś takiego popłynęło z jej ust. 

Ci z Was, którzy mają dzieci zapewne znają to uczucie. Słyszeliście pewnie potem te słowa wielokrotnie, może nawet często do przesady. Może i mi kiedyś się „osłuchają”. Ale dziś, z kronikarskiego obowiązku też, lecz głównie ze wzruszenia, notuję te wypowiedziane sylaby pieczołowicie, każdą oddzielnie i myślę sobie o nich. Jasne, że w przyszłości będą między nami trudne chwile a może i więcej niż tylko chwile. Biorę to pod uwagę. 

Dziś jednak myślę przede wszystkim o tym, że wraz z przyjściem Emilki na świat otworzyła się zupełnie nowa, od zera stworzona przestrzeń miłości. I dalej idę tym tropem. Czy to ja – my z Hanią – tę przestrzeń uruchomiliśmy? Czy to nasza małżeńska, jakże bardzo ułomna, miłość miała taką moc, by ex nihilo powołać do życia tak czystą przestrzeń miłości. I – o, nieba! – przestrzeń miłości, która będzie trwała już wiecznie (jak wierzymy)? Nie, nie sądzę byśmy byli do tego zdolni. Tu jest coś więcej. Tu jest Miłość przez ogromne eM. 
Chwilę potem Emilka skierowała się do Hani. Nie użyła już tych samych słów. Zrobiła coś, co jeszcze bardziej nas zdumiało. 
- A to jest eM jak Mama – powiedziała.
I nasza mała dziewczynka – dwa lata i trzy miesiące – narysowała owo M, które i Wy możecie teraz zobaczyć na załączonym zdjęciu. Niezgrabne, nieidealne, na poplamionej kartce papieru ale prawdziwe i jakże pięknie obrazujące ich jedyną w swoim rodzaju relację Matki z Córką. 
Nigdy przecież nie uczyliśmy się pisania literek. Owszem, mamy książeczkę z literami i Emilka ją bardzo lubi. 
- Zobacz, Tato, to jest Twoja literka – woła ostatnio do mnie, wskazując na K.
Gdy pytam, która literka jest Hani, nie pokazuje wcale na H, tylko właśnie na M, eM jak Mama jest ważniejsze od imienia. Relacja z mamą jest najważniejsza. I dobrze. Tak powinno być. Jestem przekonany, że Emilkowej miłości nam nie zabraknie.


środa, 13 stycznia 2021

A czasem po prostu sobie milczymy

Nie ma na razie mrozów, więc nie rezygnujemy z frajdy wracania ze żłobka rowerem. Śnieg nam nie przeszkadza, a wręcz umila 4-kilometrową wycieczkę. Emilka wybrała dziś w piekarni duże kruche ciastko zbożowe z żurawinami. Jadła spokojnie i była wyjątkowo – jak na nią – cicho. Właściwie nic nie mówiła, nie komentowała, nie opowiadała, jak to ma w zwyczaju. Pomyślałem nawet, że może coś jest nie tak i zatrzymałem się. Patrzę na nią, ale ona na mnie nie za bardzo patrzy. Zamyślona, poważna, skupiona na czymś wewnętrznym jakby. Zrobiłem zdjęcie, ale nie odda tego, co chcę przekazać.
- Emilko, jesteś smutna? Coś się stało? – wypytuję, lecz nie odpowiada. Pomyślałem więc, że zaśpiewamy „Zima, zima, zima, pada, pada śnieg”, jak poprzednio, gdy jechaliśmy po śniegu. Nawet zacząłem, ale zaraz słyszę jej spokojny głos:
- Nie śpiewaj, tato.
I dalej ma tę zamyśloną minę. Taką zbyt dorosłą, jak na te jej 2 lata i niecałe 3 miesiące. Jechaliśmy więc dziś do domu w milczeniu. To są te chwile, kiedy coś ukłuje w sercu, coś cię przeszyje myślą, że owszem, to twoja córka, z twojej krwi, ale jej istnienie jest tak bardzo już teraz odrębne, może nawet odległe. Jej wewnętrzny świat to są nieznane mi kompletnie kosmosy. I więcej – tak właśnie ma być. Nie, nie było mi smutno z tego powodu. Chcę jej dobra, więc chcę, żeby miała swój odrębny, bogaty wewnętrzny świat. Będę obok i to wystarczy.
Milczeliśmy, zatopieni w swoich wewnętrznych kosmosach, patrzyliśmy na kojącą biel śniegu. I to było dobre.