Ci z Was, którzy mają dzieci zapewne znają to uczucie. Słyszeliście pewnie potem te słowa wielokrotnie, może nawet często do przesady. Może i mi kiedyś się „osłuchają”. Ale dziś, z kronikarskiego obowiązku też, lecz głównie ze wzruszenia, notuję te wypowiedziane sylaby pieczołowicie, każdą oddzielnie i myślę sobie o nich. Jasne, że w przyszłości będą między nami trudne chwile a może i więcej niż tylko chwile. Biorę to pod uwagę.
Dziś jednak myślę przede wszystkim o tym, że wraz z przyjściem Emilki na świat otworzyła się zupełnie nowa, od zera stworzona przestrzeń miłości. I dalej idę tym tropem. Czy to ja – my z Hanią – tę przestrzeń uruchomiliśmy? Czy to nasza małżeńska, jakże bardzo ułomna, miłość miała taką moc, by ex nihilo powołać do życia tak czystą przestrzeń miłości. I – o, nieba! – przestrzeń miłości, która będzie trwała już wiecznie (jak wierzymy)? Nie, nie sądzę byśmy byli do tego zdolni. Tu jest coś więcej. Tu jest Miłość przez ogromne eM.
Chwilę potem Emilka skierowała się do Hani. Nie użyła już tych samych słów. Zrobiła coś, co jeszcze bardziej nas zdumiało.
- A to jest eM jak Mama – powiedziała.
I nasza mała dziewczynka – dwa lata i trzy miesiące – narysowała owo M, które i Wy możecie teraz zobaczyć na załączonym zdjęciu. Niezgrabne, nieidealne, na poplamionej kartce papieru ale prawdziwe i jakże pięknie obrazujące ich jedyną w swoim rodzaju relację Matki z Córką.
Nigdy przecież nie uczyliśmy się pisania literek. Owszem, mamy książeczkę z literami i Emilka ją bardzo lubi.
- Zobacz, Tato, to jest Twoja literka – woła ostatnio do mnie, wskazując na K.
Gdy pytam, która literka jest Hani, nie pokazuje wcale na H, tylko właśnie na M, eM jak Mama jest ważniejsze od imienia. Relacja z mamą jest najważniejsza. I dobrze. Tak powinno być. Jestem przekonany, że Emilkowej miłości nam nie zabraknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz