piątek, 30 października 2015

Inne miasto

To znowu ten specjalny czas w ciągu roku. Okolice Wszystkich Świętych i dnia Zadusznego. Ożywają wtedy całe miasta, na co dzień ukryte cicho za otaczającymi je murami. Cmentarne bramy, w które wlewają się potoki żyjących, przemieszczające się następnie tłumnie arteriami alei, namierzające znane adresy, kwartały, rzędy, groby. Bo ten czas to odwiedziny. Pojawiamy się tu właśnie po to. Przyzywani zapewne różnymi motywacjami, czy to tradycją, silną wewnętrzną potrzebą czy też wspomnieniami o tych najbliższych i formą uczczenia ich pamięci. Wędrujemy by przywoływać tych już nieobecnych i znajdować swoje własne miejsce w rodzinnej historii, oswajać odchodzenie, które stanie się także naszym udziałem.

Lubię ten czas. Ale stał się dla mnie specjalny i ważny dopiero w momencie, w którym udało mi się sprawić, iż to ja wyznaczam tempo tych cmentarnych odwiedzin i pielęgnuję w sobie radość tych spotkań, na które się wybieram. Świadomie uciekam w boczne alejki, by nie być wciągniętą w wir spieszących się ludzi, prących do przodu. Będąc tu potrzebuję spokoju.

Dzisiaj od rana była piękna pogoda. Cudowna jesień – błękit nieba i słońce, żółte liście, czerwone liście, brązowe – sypiące się z drzew, przykrywające groby i aleje misternymi kobiercami. Razem z K. przemieszaliśmy niespiesznie Cmentarz Bródzieński, ciesząc się tym czasem. Bo tak piękne jest to, że idziemy w te odwiedziny razem – tak robiliśmy zawsze. Moi zmarli są jego, a jego też moi – także ci wszyscy, których nie mieliśmy jak poznać osobiście. Ci zaś, którym w ostatnich latach towarzyszyliśmy w odchodzeniu i których odprowadziliśmy do grobu razem - są nasi jeszcze bardziej i silniej.

Patrzę z boku, patrzę w siebie, odkopuję w pamięci twarze – te na które miałam okazję patrzeć i te znane mi tylko z rodzinnych zdjęć w albumach, wyciągam niteczki wspomnień, rodzinnych opowieści, obrazy często z dzieciństwa, strzępki zapamiętanych sytuacji, czy miejsc. Nieobecni odwiedzani dzięki temu ożywają - wracają w myślach. Są. 

Inga Iwasiów w świetnej książce „Umarł mi. Notatnik żałoby” napisała: pradziadek może nabrać znaczenia  w naszym życiu, jeśli go sobie opowiemy. Inaczej nic z tego (…) Bez opowieści będzie obcym, odległym facetem. Natomiast jego dawne decyzje mogą przesunąć nas w przestrzeni, odebrać nam coś lub podarować. Ktoś obcy wpływa na mnie. Poza tym liczy się obecność, żywy przekaz, dotyk. Jesteśmy rodziną, bo spędzamy ze sobą część życia. Przodków możemy adoptować (s.94).

Opowiadamy sobie bliskich zmarłych. Pielęgnujemy to. Razem z K. na kolejnych cmentarzach, zgarniając liście, myjąc pomniki, przecierając tablice, zapalając znicze, układając w wazonie gałązki ostrokrzewu i chryzantem. Można robić to z czułością. Jesteśmy tam z uśmiechem. Dla Nich.