poniedziałek, 26 maja 2014

Bez nich

Bez tych trzech kobiet nie byłoby mnie. Każda z nich była mamą następnej. Jakby nie patrzeć dzięki nim jestem na tym świecie ja. Przez to, że zdecydowały się być matkami. Prababcia Emilia, babcia Marysia i moja mama. Jedna linia, kolejne pokolenia… żadnej z nich już nie ma. Każda z nich wlała w następną miłość, czułość, całe wewnętrzne bogactwo, zdolności przekazywane dalej, ale i wszystkie złości, strach czy zwątpienia. Każda z nich jest w jakiś sposób we mnie.

Dzisiaj, kiedy poszłam je odwiedzić na cmentarzu, poczułam to bardzo mocno. Trafiłam na deszcz, końcówkę wiosennej burzy. Tak jakby niebo płakało za wszystkimi matkami, których nie ma już na świecie, który znam.  Ja szłam do kobiet mi najbliższych, przemierzałam mokre, puste alejki pełne dźwięków. Syczenie kropel gasnących na rozgrzanych pokrywkach zniczy, pukanie kropel o szklane kule lampek, łopoczące przy powiewach wiatru mokre, zielone liście i stukot spadających gałązek. Miękkość rozmoczonych na ścieżce kwiatów akacji, bielejących z daleka jak śnieg.

Mamo, Tobie przyniosłam dzisiaj Twoje ulubione storczyki, tym razem w wiązance nagrobnej. Uśmiechniesz się? Cały czas tak trudno zjawiać się w odwiedziny na dzień Mamy u Ciebie w takim miejscu. Dlaczego? Poszłabym z Tobą na jakąś herbatę. Powędrowałybyśmy sobie i porozmawiały o wszystkim. Tak jak zawsze. Dziękuję Ci za wszystko. I coraz mocniej czuję, że jesteś ze mną, choć jesteś gdzieś indziej.  Gdy patrzę w lustro widzę, że spoglądasz mi w prosto w oczy - jesteś we mnie, jesteś w moich oczach.


niedziela, 25 maja 2014

Malutka T. i książka

Z wanny malutką T. wyjmowała jej mama, czyli moja siostra O. Ja w tym czasie siedziałam przy stole i piłam herbatę, która cierpliwie czekała na mnie na stole, stygnąc tylko z minuty na minutę jakby na znak protestu. Zamiast niej wybrałam przecież układanie klocków lego z małą B. Wspólnie budowałyśmy, po raz kolejny zresztą, nieco futurystyczny dom z kolorową, cienką wieżą.  Sięgała ona coraz bliżej nieba, na które patrzyły klockowe, małe ludziki lego. Tym po raz kolejny jakaś nagła, niezidentyfikowana wichura zerwała nakrycia głowy, które przepadły zupełnie bez wieści w kartonowym pudle z klockami. 

Mała B. po wysiłkach budowlanych jeszcze pławiła się w wannie, a ja postanowiłam wypić spokojnie herbatę. To był właśnie ten moment. Nagle usłyszałam tupot małych, gołych stóp. Do pokoju przydreptała bowiem drobnym kroczkiem Malutka T. Ciepła od kąpieli buzia, jeszcze mokre nieco kosmyki blond włosów przyklejone do czoła, reszta delikatnie skręcona od łazienkowej wilgoci. Ubrana w górę od pajacyka, której niezapięta dolna część  artystycznie falowała nad spodenkami.  Dziewczynka wyciągnęła gorączkowo swoją rączkę w moją stronę. Odwróciłam się więc w jej kierunku. Stanęła lekko przekrzywiając głowę i patrząc na mnie tymi swoimi radosnymi oczami. Jej małe paluszki złapały mnie mocno za palce. Malutka T. zaczęła mocno ciągnąć mnie w swoją stronę. Jednocześnie zabawnie przebierała małymi stopami: Cio- ciuu! Cioo-ciu! Choć! Czytać! Choć!

Wstałam więc, po raz drugi porzucając niedopita herbatę. Jak można odmówić takiej pięknej prośbie? Malutka T. dalej trzymała moje palce i widząc, że wstaję uśmiechała się coraz rozkoszniej. Gdy zrobiłam pierwszy krok puściła moja rękę i pognała przed siebie w stronę dziecięcego pokoju, który dzieli z  Małą B. Tupotała po drewnianej podłodze, dolna część niezapiętego pajacyka powiewała śmiesznie przy tym jej całym rozpędzeniu. Gdy dotarła do półki z książkami, szybko wybrała pozycję dla siebie, chwyciła ją w ręce i nie wypuszczając jej ani przez chwile, wykonała nieco cyrkową akrobacje i wgramoliła się na łóżko. Parzyła na mnie z tak ogromną, rozczulającą radością  i kartując grube strony książeczki mówiła z coraz większym zapałem: Cioo- ciu! Pacz! Czytać! Cio-ciuu!

poniedziałek, 12 maja 2014

Wędrówka małżeńska



Wróciliśmy z naszej wędrówki z wewnętrznym spokojem, z rozpierającą nas radością, z zachwytem  nad pięknem, którego nie da się prosto opisać słowami, bo wydaje się, że żadne słowo dobrze nie odda tego, co widzieliśmy.  Próbujemy wkroczyć do tego innego świata co roku w majówkę. Pakujemy do plecaków to, co najważniejsze, jedziemy w góry i ruszamy na szlak. Trasa na każdy dzień zaplanowana, ale z dużą przestrzenią wolności, bo plany te można zmienić zależnie od pogody.
Uwielbiam chwilę startu. Poprawianie wiązania butów, zakładanie plecaków, których ciężar w pierwszym momencie wydaje się nie do uniesienia i te nasze pierwsze, zwykle mozolne kroki. Wystarczy wyjść na polną lub leśną ścieżkę, zostawić za sobą gwar miasteczka, które było początkiem wędrówki, porzucić miejskie życie i stawiać  kolejne kroki. Wkracza się nimi w wędrówkowy bezczas. 


Jest to niezwykłe, ale tu czas płynie zupełnie inaczej, wszystko spowalnia, wydłuża się, nie ma pośpiechu i pędu warszawskiej codzienności. Jest za to marsz, zerkanie na mapę i kolejne etapy trasy. Kolejne wzgórza, szczyty, kolejne polany i łąki, mijane kapliczki przydrożne, schowane w dolinach małe wioski. Góra, dół, góra, dół. Pot, zmęczenie, uspokajanie oddechu, poprawienie uwierających w ramiona pasków plecaka. Przystanki na odpoczynek i wypicie wody. 

A łyk chłodnej wody w czasie wędrówki staje się fizyczna przyjemnością. Bo gdy zamknie się oczy mając ją w ustach i zacznie się wolno ją połykać, to czuć jak wlewa się w nas, w każdy zakamarek naszego ciała, jak jest pochłaniania, jaką przynosi ulgę. Jest też milczenie, jest wyciszanie się wewnętrzne, modlitwa. Słyszy się więcej. W niepowtarzalne melodie zmienia się chrzęst kamieni, szum wiatru, śpiew ptaków, własny oddech, szelest trawy, plaskanie błota i chlupot poruszonej przy nieuważnym kroku kałuży. Czuje się więcej: ciepło promieni słońca, różną temperaturę powietrza, ciepłe prądy w rozgrzanym lesie i chłód niesiony przez wiatr na szczycie, miękkość mokrej ziemi… I ciągle więcej i więcej. 

Wszystkie sprawy we mnie układają się w jakimś sensownym porządku, przepada chaos myśli, zastępuje go spokój. No i co najważniejsze, gdy wejdzie się wyżej i zobaczy się wszystko wokół z perspektywy przełęczy czy szczytu, zapomina się o zmęczeniu, nawet plecak staje się naturalną częścią mnie. Jest ogromna radość, niewypowiedziany zachwyt nad pięknem krajobrazu, który ma się przed oczami, namacalny cud uczestniczenia w tak niezwykłym świecie i olbrzymia wdzięczność za dar wędrówki, za ten marsz o własnych siłach, za kolejne kilometry. Gdy znajdzie się miejsce z widokiem na te ziemskie cuda ma się poczucie, że chce się tu zostać i patrzeć, chłonąć to piękno, dawać mu się przenikać bez końca, bez przeszkód. Otwierać się na dane przez Boga dary. 

A gdy w tej wędrówce uczestniczy ukochana osoba, z którą dzieli się małżeńskie życie,  to wszystko się jakby podwaja, jeszcze bardziej rośnie, jeszcze bardziej raduje i sprawia, że chce się dziękować całym sobą za miłość, jaka jest nam dana i którą możemy się obdarzać. Majówka jest czasem naszego świętowania – tym bardziej, że od 8 lat zbiega się z naszą rocznicą ślubu. Najkochańszy K., dziękuję Ci za małżeńską wędrówkę, tę górską i tę codzienną. Jestem szczęśliwa :)