sobota, 15 stycznia 2011

Naoczny cud

Sobotnie, spokojne leniwe poranki. Niezastąpiona szansa na wyciszenie i lekturę przy porannej kawie - podanej przez męża do łóżka. Dzisiaj za oknem było szaro i mokro więc z ogromną przyjemnością zakopałam się pod kołdrę, gdzie nie czuć silnego wiatru i wilgoci. Gałązki modrzewia stukały w okno sypialni, taktując przewracanie kolejnych stron - pachnącej starym papierem "Siekierezady" Edwarda Stachury. Natknęłam się w niej na taki fragment:

"Jest dzień, nie da się ukryć. Nowy dzień. (...) cieszyłem się nowym dniem, którego czułem namacalnie na oczach, na powiekach, na rękach, na całej skórze, na piersiach i z tyłu na plecach pod koszulą (...) którego czułem spontanicznie i namacalnie na całej skórze (...) A ilu znam i nie znam, w życiu których już od wielu dni i tygodni, od wielu tygodni i miesięcy, od wielu miesięcy i długich lat - nie było nowego dnia. Wstają rano i nie bije im mocniej serce, nie rośnie im dusza, nie śpiewa krew, nie swędzą stopy, a nogi ich nie grzebią ziemi niecierpliwie jak konie przed galopem, nie trzepocą im na plecach niewidzialne z przezroczystych piór skrzydła (...) nie błyszczą im oczy, nie biją powieki, nie widzą albo nie chcą widzieć naocznego dziejącego się cudu, nie wyciągają przed siebie ręki, nie poruszają palcami i nie ogarnia ich na ten widok, na widok poruszających się u rąk palców, niewymowne wstrząsające wzruszenie. Wstają rano i dzień, który z nimi wstał, to nie jest dla nich nowy dzień, ale ciągle ten sam dzień wczorajszy i przedwczorajszy, i zaprzedwczorajszy, zaprzeszły dzień ciągnący się, wlokący się już od wielu tygodni, miesięcy i długich lat, ginący w przeszłej minionej oddali czasu. Nie było dla nich nowego dnia już długo-długo, dawno-dawno, i to jest straszliwie niebezpieczne, bo do tego można się przyzwyczaić i oni mogą już wcale nie pragnąć, wcale nie tęsknić za nowym dniem, a bez tego, bez tęsknoty, może już do nich nigdy nie przyjść nowy dzień. Nigdy. Jeden jedyny może ostatni dzień, dzień śmierci ich, może być dla nich nowym dniem, ale muszą o tym wcześniej wiedzieć, przeczuć muszą swoją śmierć na jeden przynajmniej dzień, "czuję, że jutro umrę" i wtedy to, wtedy to obudzą się następnego dnia rano z przedostatniego snu i poczują wreszcie, że to jest nowy dzień, ale to już będzie niestety ostatni raz, że spotka ich to szczęście, ten cud, o którym zapomnieli, że istnieje, że jest coś takiego, takie codzienne fenomenalne zjawisko jak nowy dzień, teraz dopiero sobie o nim przypomnieli, szkoda, że tak późno..." /Edward Stachura/.

Naoczny cud, codzienne fenomenalne zjawisko - nowy dzień. Przed oczami od razu stanął mi widok z naszego dawnego okna, z dziupli na dziesiątej gałęzi. Wróciły mi uczucia, które miałam gdy patrzyłam na ten piękny wschód słońca, gdy wyciągałam aparat by zrobić powyższe zdjęcie i choć na moment zatrzymać tamtą chwilę. Tyle barw, magia słonecznego światła, cisza i chłodny, rześki powiew zza balkonowego okna. Szeptałam wtedy początek porannej modlitwy: "Panie, w ciszy rozpoczynającego się dnia przychodzę błagać Cię o pokój, mądrość i siłę. Pragnę spoglądać na świat oczami przepełnionymi miłością...". Rozpierała mnie ogromna radość życia i szczęście z uczestniczenia w cudzie nowego dnia. Z radą Stachury - chcę za tym tęsknić!