czwartek, 25 grudnia 2014

Obrus

Prasuję biały obrus. Pasuje w sam raz na długi, rozłożony stół - taki przy którym będziemy zasiadali wspólnie do wigilijnej wieczerzy. Ilekroć pochylam się nad tym grubym materiałem i czuję jego chłodną śliskość, tyle razy zamyślam się nad historią przedmiotów, które towarzyszą nam, ludziom w tej naszej ziemskiej przygodzie.

Obrus ten istnieje odkąd sięgam pamięcią. Pamiętam, że Mama mówiła mi, iż używany był odkąd i ona pamięta, więc chyba jeszcze przez prababcię. Wyjmowany był na specjalne rodzinne, świąteczne okazje. Zawsze był pieczołowicie przechowywany w szafie. Przez jakiś czas został nieco zapomniany i porzucony, bo zamieszkał w otoczeniu bardziej atrakcyjnych, nowoczesnych, bezplamowych i łatwych w prasowaniu obrusowych nowych pokoleń. Gdy stałam się gospodynią posiadającą własny duży stół, Mama oddała mi go z uśmiechem. 

Zawsze gdy go wyjmuję i zamierzam użyć, czeka mnie długie, mozolne prasowanie. Ale jest ono dla mnie taką przygodą, bo w czasie tej czynności dotykam przeszłości. Wodzę palcami po delikatnych śladach i konturach plam, których nie dało się wywabić.  I myślę wtedy, że może to był olej z wigiljnego śledzia, który skapnął z talerza mojego Dziadka? A te ledwo widoczne kropki to barszcz, który prysnął Cioci Basi, gdy z ręki wytrąciła jej łyżkę moja mała Mama? A te nieforemne kreseczki to znaki kapusty z grzybami, która spadła z widelca - trzymanego może jeszcze niewprawnie w mojej małej dłoni - kiedyś, podczas jednej z Wigilii mojego dzieciństwa?

Ileż ten obrus ugościł na swojej powierzchni półmisków, talerzy, sztućców, szklanek, kieliszków, czy serwetek. Ile dotykało go dłoni, ile usłyszał rozmów, które przelewały się nad jego białą powierzchnią. Nasłuchał się wielu ludzkich historii opowiadanych nad jego „głową”. Zmieniali się goście zasiadający przy otulonym nim stole, jedni odchodzili na zawsze, pojawiali się za to nowi. A on jeden trwał prawie niezmienny. Prawie, bo wchłaniał przecież kolejne porcje rozlanych zup, napojów czy sosów, naznaczony został kleksami spadających na jakiego powierzchnię potraw no i tracił nieco swoją śnieżną biel w kolejnych praniach.

Nie wstyd mi, że ten mój obrus jest taki już niedoskonały. To dla mnie takie znaki i pamiątki po rodzinnych spotkaniach, po bliskich mi osobach, które zasiadały przez lata razem w jego towarzystwie. W tym roku na Wigilii u nas spotkał dziesięć dorosłych osób, trzy małe dziewczynki i jednego malutkiego chłopczyka. Otrzymał nowe bojowe rany. Dopisały się do już istniejących na nim historii. A ja jestem pewna, że gdy po raz kolejny będę go prasować przy następnej okazji, to znowu się nad nim z uśmiechem wzruszenia zamyślę.

środa, 24 grudnia 2014

Boże Narodzenie 2014

Ujrzeć i dotknąć Boga - to odwieczne pragnienie ludzkości. Mniej więcej dwa tysiące lat temu w Betlejemskiej stajence zostało ono spełnione.

Choć dziś tamto wyjątkowe doświadczenie dla nas jest niedostępne, w te Święta Bożego Narodzenia życzymy Wam (i sobie również) byśmy starali się mimo wszystko dostrzegać cichą Bożą obecność w życiu, w ludziach i wydarzeniach.

A w Nowym Roku 2015 byśmy mieli odwagę sięgać po to, co naznaczone Jego dotykiem dobra, piękna i miłości.
Hania i Konrad

sobota, 6 grudnia 2014

Odchodzenie

Gdy wchodziło się do sali chorych na czwartym piętrze hospicjum przy Krakowskim Przedmieściu, lekko skrzypiała drewniana podłoga. Zielone ściany, ciepły kolor żółtych zasłon oddzielających delikatnie trzy łóżka i leżące na nich osoby. Tak mało, a tak dużo. Wyspy intymności. 

Jak dobrze, że tu trafiła prosto ze szpitala, że tak szybko znalazło się miejsce, gdy już wiadomo było, że na dalsze leczenie nie ma szans. Że dostała tu wygodniejsze łóżko z miękkim materacem, przyjemną kolorową pościel, że znalazła się tu otoczona ciszą, ewentualnie cichą muzyką, ze spokojnymi, delikatnymi rękami pielęgniarek i pielęgniarzy przekręcającymi ją na boki i wykonującymi niezbędną toaletę. Ciche, ciepłe głosy, czułość w gestach. 

Najważniejsze jednak, że miała tuż przy sobie najbliższe osoby Syna i Córkę. Przyjechali do niej kolejno, choć na co dzień  przez wiele lat dzieliły ich tysiące kilometrów. Teraz był czas na czułość, fizyczną bliskość, ważne słowa i po prostu trwanie przy niej, gdy było już bardzo źle. Trzymanie za rękę. To było dla Niej równo 40 trudnych dni, które zmieniły wszystko. Dzisiaj popołudniu odeszła. Już jej z nami nie ma.

Widziałam ją ostatni raz w czwartek wieczorem. Taka wydawała się malutka, gdy leżała w tym łóżku, nieprzytomna, ciężko oddychająca, co jakiś czas otwierająca oczy. Był to już jednak wzrok zamglony, patrzący gdzieś w dal, przed siebie, niewidzący. Przestała jeść i pić. Jej prawie 84-letni organizm przestawał żyć. Ciągle biło serce, choć coraz ciszej i wolniej. Jeszcze w szpitalu śmiała się, że całe życie leczyła się na serce, które podobno było chore, a teraz umrze na coś innego.

Siedziałam tu w hospicjum przy jej łóżku i gładziłam ją po spuchniętej dłoni i po wychudzonej twarzy. Patrzyłam na jej zamknięte, głęboko osadzone oczy i po raz kolejny widziałam moją Mamę. Dopiero choroba Cioci sprawiła, że dostrzegłam, iż miały takie same oczy – taki przejaw rodzinnego genu, na który nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi, a przecież znałam Ciocię przez całe moje życie.

Lubiłam do Cioci wpadać. Zawsze mnie ugościła i długo siedziałyśmy przy herbacie. Była dla mnie bardzo cennym rodzinnym ogniwem łączącym nieznaną mi przeszłość z teraźniejszością. Pamiętała mojego Dziadka Henryka, którego ja nigdy nie poznałam, a który dla niej był wujkiem. Wspominała z uśmiechem dzieciństwo i to jak z moją prababcią Marianną chodziła na spacer do Parku Ujazdowskiego i to, że babcia tak mocno ją trzymała za małą rączkę. Potrafiła mówić o trudnych czasach wojny w Warszawie, o straconym mieszkaniu przy Koszykowej, o zasypanych pod gruzami rodzinnych zdjęciach, o zaczynaniu wszystkiego od nowa. Wyciągałam z niej skrawki rodzinnych opowieści i wspomnień.

Zawsze była świetnie zorientowana w bieżących sprawach politycznych i społecznych, dyskutowała chętnie na wszystkie możliwe tematy. Jakiś czas temu otrzymała w prezencie od Syna tablet i nauczyła się korzystania z internetu i Facebooka. Z radością podglądała „sieciowe” życie swoich wnuczek i nas z K. i często klikała „lubię to”.  Zawsze czytała nowe publikacje K. i prosiła by jej dawać znać, to kupi gazetę. Zaglądała i tu, na Zarysownik i wiele razy dziękowała mi za wpisy i je potem przywoływała w rozmowach.

Wtedy w czwartek siedziałam przy niej i patrzyłam jak coraz bardziej przekracza tajemną granicę życia i śmierci. Jakie to dziwne uczucie być w miejscu, w którym czas odmierzany jest tak wyraźnie czekaniem na śmierć... Dzisiaj nadeszła.

Nuciłam jej pieśń – modlitwę. Dzisiaj ją śpiewam - dla Niej.

Przybądźcie z nieba na głos naszych modlitw
Mieszkańcy chwały, wszyscy Święci Boży,
Z obłoków jasnych zejdźcie Aniołowie,
Z rzeszą zbawionych spieszcie na spotkanie.

Anielski orszak niech twą duszę przyjmie,
Uniesie z ziemi ku wyżynom nieba,
A pieśń zbawionych niech ją zaprowadzi,
Aż przed oblicze Boga Najwyższego.

Niech cię przygarnie Chrystus uwielbiony,
On wezwał ciebie do królestwa światła.
Niech na spotkanie w progach Ojca domu
Po ciebie wyjdzie litościwa Matka. Anielski...

Promienny Chryste, Boski Zbawicielu,
Jedyne światło, które nie zna zmierzchu,
Bądź dla tej duszy wiecznym odpocznieniem,
Pozwól oglądać chwały Twej majestat.