wtorek, 30 kwietnia 2019

Jej zachwyt na szlaku

Spowijająca wszystko mgła i deszcz. Mimo to postawiliśmy z K. nasze pierwsze długomajówkowe kroki na górskim szlaku. Tęskniłam. Poczułam pod butami chrzęst drobnych kamyków, patrzyłam na mokre, obsypane białymi kwiatkami owocowe drzewa rosnące tuż przy drodze. Odetchnęłam pełną piersią, czując wilgotny zapach ziemi, drzew i mokrej w ostatnich dniach wiosny. Widziałam znak szlaku wymalowany na korze sosny, wzruszyło mnie tych kilka warstw olejnej farby wskazującej drogę, której mamy się trzymać - dróżki pnącej się delikatnie w górę. Znowu byłam pewna - tak jak niemal co roku. Taka wędrówką to jest moje miejsce. Czas ustawiający wszystko w dobrej perspektywie.

Idę jak najbardziej ostrożnie i uważnie. Tym razem nie mam na plecach ciężkiego plecaka. Z przodu, w wygodnym nosidle niosę Emilkę. Jesteśmy do siebie zwrócone przodem, blisko, bezpiecznie złączone ciałami. Gdy skłaniam nieco głowę widzę błękitną czapeczkę w kwiatuszki, widzę malutką główkę i głównie profil twarzy tego naszego półrocznego malucha, która obraca się raz w lewą raz w prawą stronę. Ma rumiane od chłodu policzki, a jej błękitne oczy bardzo uważnie i w ogromnym skupieniu patrzą przed siebie. Rozgląda się ciekawie. Uwielbiam widzieć ten jej czysty zachwyt poznawania świata, który przez większość drogi aż odbiera jej mowę. W ciszy chłonie otaczającą ją nową rzeczywistość. A w oczach ma fascynację, zadziwienie i zachwyt.

Opowiadam jej świat. Zatrzymuję się przy małych pączkujących bukowych liściach, pokazuję ogromne krople deszczu wiszące na sosnowych igłach, dotykam jej nosa mokrą kitką modrzewia, opowiadam o dźwiękach deszczu padającego nam na parasol, o zielonej pelerynie K., o trelach ptaków, o kałużach, o mgle i o stokrotkach w trawie.

I w tej naszej wędrówce są takie momenty, gdy czuję na sobie jej spojrzenie. Spoglądam wtedy w dół i natrafiam na jej zadartą, odchyloną lekko do tyłu główkę i na parę cudownie błękitnych oczu patrzących prosto na mnie z bezgraniczną radością. Gdy spotykamy się wzrokiem na jej twarzy pojawia się ten jeden z najpiękniejszych uśmiechów, w którym widać dwa małe zęby, które wyrosły jej już na dole. Ona cała jest wtedy radością, którą niosę. Posyłam jej uśmiech i całuję czule w czoło. A ona wraca dalej do wytężonej obserwacji świata.

Idziemy dalej spokojnie. A ja widzę, że coraz bardziej zamykają się jej oczy. Otwiera je z coraz większym trudem. W końcu się poddaje. Zasypia z głową przytuloną do mojej piersi. Dziecko drogi i szlaków. Dokładnie rok temu, o tej porze miała zaledwie kilka centymetrów i była schowaną we mnie cudowną tajemnicą. Kołysałam ją wtedy swoimi krokami w czasie górskich wędrówek. Czy mogła się nimi nasączyć?