niedziela, 28 listopada 2010

Pierwszy śnieg



Jesienne trawy z zaskoczenia okryte puchową pierzynką śniegu i suche, kolczaste kwiaty w lekkich białych czapeczkach.
Tak - wczoraj w nocy spadł pierwszy śnieg!

sobota, 27 listopada 2010

O Konradzie, który zjadł pająka

Konrad urodził się ok. 900 roku jako syn hrabiego Henryka, pana na Altdorf, położonego w południowych terenach obecnych Niemiec. Uczył się w szkole katedralnej, a w 934 r. został powołany na biskupa pobliskiej Konstancji. Konstancja - która leży nad jeziorem Bodeńskim w miejscu, gdzie wpływa do niego rzeka Ren i jednocześnie na granicy ze Szwajcarią - była w tym czasie stolicą największej diecezji katolickiej na północ od Alp.

Biskup Konrad za pieniądze z majątku rodzinnego ufundował wiele kościołów, klasztorów oraz szpital. Odbył trzy pielgrzymki do Jerozolimy, a także kilkakrotnie pielgrzymował do Rzymu. Pomimo burzliwych wydarzeń politycznych w tym czasie (pomiędzy cesarzem Ottonem I, Rzymem i Bizancjum) udało mu się od nich zdynstansować, nie angażując się po żadnej ze stron, a skupiając na swojej pracy. Dzięki temu został zapamiętany jako dobry biskup swojej diecezji. Zmarł w roku 976, a kanonizowany został podczas Soboru Laterańskiego I w 1123.

Jedno ze średniowiecznych podań opowiada historię o tym, jak bp Konrad odprawiał mszę i nagle wpadł mu do kielicha z konsekrowanym winem pająk. A trzeba wiedzieć, że w tamtych czasach pająki uważane były za trujące. Mimo to, okazując szacunek dla eucharystii, Konrad nie przestraszył się i wypił zawartość kielicha wraz z pająkiem, dając tym samym świadectwo odwagi oraz mocy wiary. Dlatego w chrześcijańskiej ikonografii przedstawiany jest najczęściej w stroju biskupim i z kielichem lub kubkiem w ręku. A motywem często pojawiającym się w jego towarzystwie jest pająk.

Wspomnienie św. Konrada obchodzimy w Kościele 26 listopada.

sobota, 13 listopada 2010

Ostatnie zdanie Herlinga-Grudzińskiego

Gdy Gustaw Herling-Grudziński zmarł w lipcu 2000 roku, pozostawił po sobie między innymi dwa niepublikowane opowiadania: Wędrowiec cmentarny oraz Wiek biblijny i śmierć. Tego drugiego nie zdążył ukończyć.

W tym niedokończonym opowiadaniu pisarz stosuje często przez siebie wykorzystywaną metodę łączenia elementów prawdy, historii z wydarzeniami i postaciami fikcyjnymi. Opowiada tu o długowiecznym starcu, pełnym życia nawet po setce, o jego zaplątaniu we włoski faszyzm oraz zmaganiu ze śmiercią. Niestety historia kończy się w momencie, gdy mają nastąpić jakieś ważne wydarzenia. Herling-Grudziński zapewne miał na nie jakiś pomysł, ale już ich nie spisał.

Czyta się to z dużym zainteresowaniem, ale największe wrażenie zrobiło na mnie ostatnie zdanie rozdziału, które - jak się potem okazało - stało się ostatnim zdaniem pozostawionej historii i najprawdopodobniej ostatnim zdaniem w ogóle w życiu pisarza zapisanym. A brzmi ono tak:

"Nie mogliśmy podejrzewać, że to zamknięcie nie było wcale definitywne".

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jakaś siła wyższa zadecydowała o takim, a nie innym zakończeniu pisarskiego życia pisarza. On przecież nie wiedział, że pisze ostatnie słowa, planował dokończyć opowiadanie. Działo się to w czasie, gdy po odpoczynku na włoskiej wyspie Ischia czuł się dobrze i był pełen energii oraz planów literackich. Zmarł niespodziewanie kilka dni później w neapolitańskim szpitalu.

Patrząc z tej perspektywy opowiadanie pisane przez Herlinga-Grudzińskiego w tajemniczy sposób splata się z życiem i śmiercią pisarza. Bo dochodząc do końca tego rozdziału w opowiadaniu, czytelnikowi wydaje się, że to już koniec, że fabuła wyczerpała się. Dopiero to ostatnie - przed chwilą zacytowane zdanie - nasuwa myśl, że jednak coś jeszcze będzie dalej. Tak jakby Ten, który na tym zdaniu autorowi zamknął oczy chciał tymże zdaniem przemówić do czytelnika. Albo tak, jakby sam Herling-Grudziński w zamyśle Stwórcy miał przemówić do nas z innego świata: nie podejrzewałem, że zamknięcie mojego życia wcale nie jest definitywne, ostateczne...

Jasności promieniste


Listopadowy, piątkowy spacer nad Wisłą w naszych okolicach. Jak to dobrze wyjść z domu i na wyciągnięcie ręki, tuż za zakrętem mieć łąki, las i rzekę. Pięknie było!

sobota, 6 listopada 2010

A za oknem jesień


"Jesień zbiera wszystkie swoje narzędzia i zabawki, strzepuje liście - nie będą już potrzebne, zamiata je pod miedze, ściąga kolory z trawy, aż staje się szarawa i nijaka. Potem wszystko wychodzi czarno na białym: na zaorane pola spada śnieg" /Olga Tokarczuk/

Dzisiaj było mokro, szaro, ponuro. Zupełnie już nagie konary naszego dębu Emka wydawały się całkiem zaskoczone swoją nową aparycją. W okno spinalni smutno, delikatnie i nieśmiało pukały trącane wiatrem, ogołocone gałązki modrzewia. Coraz szybciej zapadał mrok. Ciepłe światła sączące się w ciemność z okien domów dają mi pewność spokoju, bezpieczeństwa i schronienia. Nasz suchy azyl, radość siedzenia na kanapie, pod kocem z dobrą książką i poruszająca duszą muzyka koncertów Fryderyka. Teraz czekam już tylko na śnieg...

Nieprzypadkowe istnienia

Piękna, słoneczna pogoda oraz wolne dni na przełomie października i listopada skłaniały do długich spacerów po warszawskich cmentarzach. I tak było: Wólka Węglowa, Wola, Stare Powązki, Wojskowe Powązki, Bródno. Poza nawiedzeniem grobów bliskich można było napatrzeć się na tysiące nagrobków. Niektóre piękne, jak dzieła sztuki, inne zwykłe, proste, a jeszcze inne kiczowate.

Jednak myślałem o tym, że wszystkie one wskazują na bardzo konkretnych ludzi, w każdym z nich pochowano osoby z krwi i kości, które kiedyś mieszkały w tych samych co my miastach, chodziły po tych samych ulicach, modliły się w tych samych świątyniach. I myślałem też z pewną radością o tym , że każde osobne ludzkie istnienie nie jest przypadkowe, jest jednakowo unikalne, niepowtarzalne, jest sensowne w tym znaczeniu, że ma bardzo określony sens.

Może właśnie dlatego wielu z nas tak bardzo lubi te coroczne listopadowe pielgrzymki po grobach i cmentarzach. Bo są to pielgrzymki, które utwierdzają nas w wierze, że i nasze własne zwykłe, szare życia mają jakiś sens, czemuś służą i ku czemuś zmierzają. W ten sposób nie zgadzamy się "na świat przypadkowy, wyczerpujący się każdorazowo w swej nietrwałej sytuacji, która jest tym, czym jest teraz, i do niczego nie odsyła" (Leszek Kołakowski "Obecność mitu").

No właśnie. Chodząc po cmentarzach utwierdzałem się w niezgodzie na świat przypadkowy, bezsensowny. Mówiłem sobie: ci wszyscy zmarli żyli, kochali, cierpieli dla jakiejś ich własnej sprawy, dla nich ważnej, sensownej. A ich nagrobki odsyłają ku Temu, który był dawcą ich życia i który teraz to życie nadal pielęgnuje.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Spokój odchodzenia

"Życie można zrozumieć, patrząc nań tylko wstecz. Żyć jednak trzeba naprzód" /Soren Kirkegaad/

To zdanie, które przeczytam dzisiaj rano zapadło we mnie głęboko. W tym roku wędrówki cmentarne zaczęliśmy już w sobotę i przez kolejne dni spokojnie odwiedzaliśmy naszych nieobecnych. Nie dałam się zwariować szalonym tłumom przelewającym się przez cmentarne bramy i depczącym sobie po piętach w wąskich cmentarnych alejach. Oswajanie śmierci nie jest proste, jednak mogę śmiało powiedzieć, że w tym roku był to dla mnie czas na swój sposób niezwykły. Przedzierałam się przez mgłę zasnuwającą wspomnienia. Uświadomiłam sobie jak szybko zapominam usłyszane rodzinne historie. Rzadko, sprawnie i bez pomyłek, potrafię odtworzyć skomplikowane koligacje... Dlaczego jestem taka nieuważna? Kim byłabym teraz, gdyby nie takie albo inne wybory życiowe moich pradziadków? Czyż pamięć o nich i jej przekazywanie dalej nie jest formą wdzięczności wobec nich? Dlaczego nie umiem pytać tych, którzy jeszcze żyją o rzeczy podstawowe, by móc lepiej zapamiętać ich życie? Mogę zacząć od nowa, od teraz. Już zbieram pytania.
Wędrując i myśląc o przemijaniu, doznałam pewnego olśnienia. Może to banalne co napiszę, ale poczułam, z zupełnym spokojem, że tu na ziemi jestem tylko na chwilę, że dostałam szansę przeżycia niezwykłej przygody, jedynej i niepowtarzalnej. Muszę się nią cieszyć tu i teraz, radować się codziennością i potrafić się nią nieustannie zachwycać, gdyż czas tej ziemskiej misji może się skończyć w każdej chwili. Wtedy będę musiała wszystko tu zostawić i wrócić, bez żalu do prawdziwego domu... Poczułam cudowną, wewnętrzną ulgę.