czwartek, 30 czerwca 2011

Sto lat Miłosza


Dziś mija 100 lat od dnia urodzin Czesława Miłosza. Od kilku tygodni czytam jego monumentalną biografię i nie mogę się nadziwić, ile bogactwa a jednocześnie sprzeczności mieściło się w tym niezwykłym człowieku. Do jak wielkiego zła a jednocześnie do jak ogromnego piękna był zdolny. Te szerokie przestrzenie obecne są również na kartach jego książek. I na to stulecie, niejako w hołdzie wielkiemu poecie, niech zabrzmi kilka wersów z cyklu zatytułowanego "Świat (poema naiwne)". Warto dodać, że te wersy Miłosz pisał w 1943 roku, w okupowanej Warszawie.

SŁOŃCE

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie.
I cała ziemia jest niby poemat,
A słońce nad nią przedstawia artystę.

Kto chce malować świat w barwnej postaci,
niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce.
Bo pamięć rzeczy, które widział, straci,
Łzy tylko w oczach zostaną piekące.

Niechaj przyklęknie, twarz ku trawie schyli
I patrzy w promień od ziemi odbity.
Tam znajdzie wszystko, cośmy porzucili:
Gwiazdy i róże i zmierzchy i świty.

sobota, 25 czerwca 2011

Drzwi


"Drzwi symbolizują miejsce przejścia
między dwoma stanami,
między dwoma światami,
między znanym i nieznanym,
między światłem , a ciemnością...”

/J. Chavalier, A. Gheerbrant, Dictionaire des symboles/

Drzwi popadającego w ruinę domu w Czerwińsku nad Wisłą.
Zatrzymały moje spojrzenie - przyciągnęły niezwykłym kolorem i formą świadczącymi o ich dawnej świetności. Pobudziły moją wyobraźnię. Ile osób przechodziło przez ich próg? Ile dłoni chwytało za klamkę? Ilu wydarzeń z życia ludzi mieszkających w tym domu były świadkami? Ilu uśmiechów i radości? Orszaków weselnych, narodzin dzieci? Ilu łez i jakich rozpaczy? Ilu śmierci? Ilu trumien wynoszonych przez próg? Ile razy tymi drzwiami w złości trzaśnięto? Ile razy zaryglowane dawały domownikom poczucie bezpieczeństwa?
Drzwi dzielą przestrzeń w jakiej żyjemy według opozycji: swój – obcy, znany – nieznany, bezpieczny – niebezpieczny, nasz (obszar uznany za święty) – teren „innych” (uznany za dziki i budzący grozę). W tradycyjnej kulturze ludowej jakże prawdziwe wydaje się stwierdzenie przypomniane przez Zbigniewa Benedyktowicza: „wejść i wyjść- oto skrót losu człowieczego”.

czwartek, 16 czerwca 2011

Przyjaśń

Niedawno natknęłam się w jednej z gazet na wywiad z filozofem Cezarym Wodzińskim. Powiedział w nim, iż uważa, że słowo przyjaźń powinno się zastąpić lepszym, według niego, bardziej przychylnym, poufałym i łagodnym słowem przyjaśń. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: słowo przyjaśń nie ma w sobie egoistycznej cząstki "jaźń", a tym samym sugestii, że źródłem przyjaźni jest moje "ja". "Ja", które może łaskawie zaprosić kogoś do siebie, na swoich warunkach i dla zaspokojenia egoistycznych potrzeb. A w przyjaźni nie ma na to miejsca.

Gdy spojrzy się na to w ten sposób, to o ile piękniej brzmi słowo przyjaśń, odarte z egoizmu i jakby trafniej określające to, co nazywamy przyjaźnią przez "ź"! Bo przecież przyjaźń zakłada, że "ja" ustępuje - że się wycofuje z gry, zawstydzone swoją potrzebą bycia na pierwszym planie, wolą dominacji. Stoi sobie z boku i co najwyżej przygląda się zdziwione. Przyjaźń nie rozgrywa się między "ja" czy "ty", lecz "pomiędzy", które powstaje wtedy, gdy oba "ja" rezygnują ze swoich egoistycznych pretensji i ustępują sobie miejsca. Przyjaźń potrzebuje paradoksalnie dystansu - dystansu, który zbliża. Jakby między "ja" i "ty", które oddają się przyjaźni, wkraczał ktoś trzeci, który nas, przyjaciół przekracza, jest czymś więcej niż my, przewyższa prostą sumę "ja" i "ty".

Życzę zatem wszystkim przyjaźni będących przyjaśniami!

Wczorajsze zaćmienie Księżyca

Zaćmienie Księżyca zachodzi, gdy Ziemia znajduje się między Słońcem a Księżycem będącym w pełni i gdy Księżyc wejdzie w stożek cienia Ziemi.

A tak wczorajsze zaćmienie (a raczej jego kawałek) wyglądało z naszego balkonu około północy.

sobota, 4 czerwca 2011

Gdziekolwiek - czyli o jednym wierszu Miłosza


Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu
na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,
że nie jestem stąd.
Jakbym był posłany, żeby wchłonąć jak najwięcej
barw, smaków, dźwięków, zapachów, doświadczyć
wszystkiego, co jest
udziałem człowieka, przemienić co doznane
w czarodziejski rejestr i zanieść tam, skąd
przyszedłem.

/Czesław Miłosz, Gdziekolwiek, z tomu "To"/

Czytałem ten wiersz kilkakrotnie w uroczych Karkonoszach, w pierwsze dni majowe. Chodząc po malowniczych szlakach górskich, wracały do mnie te wersy i kazały się zamyślać. Pierwsza myśl, to przywołanie chrześcijańskiej średniowiecznej koncepcji Homo viator - losu człowieka na ziemi jako wędrowca, pielgrzyma, człowieka drogi w dosłownym przekładzie. Skoro wszyscy jesteśmy niejako w drodze - od urodzin do nieuniknionej śmierci - a celem tej wędrówki jest spotkanie ze Stwórcą i zamieszkanie w niebie, gdzie "jest mieszkań wiele", to faktycznie Miłoszowe "nie jestem stąd" pasuje jak ulał. Wędrowiec poznaje nowe krainy, ludzi, doświadcza jakichś przygód, coś mu się przydarza, podziwia piękno przyrody, raduje się i smuci, cierpi, czasem płacze... Ale przecież w istocie w tym wszystkim ukierunkowany jest na cel wędrówki, naturalnie ciąży ku nieuchronnemu.

Inna myśl wobec "Gdziekolwiek", to hasło pod tytułem "melancholia". Świetnie to opisał Marek Bieńczyk w swym eseju o melancholii, dobrze to też ujmuje Henri Frederic Amiel w Dzienniku intymnym: "Wciąż jestem taki sam, istota błąkająca się bez konieczności, wygnaniec z własnej woli, człowiek nie znający odpoczynku, wieczny podróżnik, który gnany głosem wewnętrznym nie buduje, nie kupuje, nie uprawia żadnej ziemi, ale przechodzi, patrzy, zostaje chwilę i odchodzi".

Ale najważniejsze jest to, że Miłosz z tego stanu wyprowadza swoje powołanie, misję. Nie zatrzymuje się, nie tkwi gnuśnie i nie roztrząsa na tysiącach stron (jak Amiel) tej swojej przypadłości, tylko idzie dalej. Z samoświadomości buduje życiową strategię. Skoro taki jestem - zdaje się mówić poeta - to widocznie otrzymałem zadanie, by wszystko, czego tak intensywnie doświadczam wchłonąć i spisać. I pisze, pisze pięknie, przez całe długie życie. Oto droga samopoznania, wyciągnięcia wniosków, wyznaczenia drogi i cierpliwego nią podążania. W takim pojęciu życia rzeczywiście żyć i realizować swe zadania można gdziekolwiek. O tym właśnie jest dla mnie ten piękny wiersz.

piątek, 3 czerwca 2011

Mądrości z ulicy Retoryka

Ulica Retoryka w Krakowie to miejsce niezwykle ciekawe. Dawniej biegła wzdłuż rzeki Rudawy, jednak na początku XX wieku rzekę na tym odcinku przysypano, a na miejscu zasklepionego koryta powstała zadrzewiona aleja rozdzielająca dwa trakty ulicy. Przy ul. Retoryki stoi zespół kamienic zaprojektowanych przez architekta Teodora Talowskiego (koniec XIX w). I właśnie na tych kamienicach wymalowano wielkimi literami kilka sentencji:

Festina lente (Śpiesz się powoli).
Ars longa vita brevis (Życie jest krótkie, a sztuka długotrwała).
Faber est suae quisque fortunae (Każdy jest kowalem swego losu).
Długo myśl – prędko czyń.

Bardzo niestandardowy pomysł na przypominanie mieszkańcom i przechodniom o kilku mądrych prawdach i wskazówkach.

Przy tej okazji przypomniała mi się ciekawa historia innej słynnej sentencji. Niezwykle popularne w naszych czasach przysłowie „Czas to pieniądz” posiada bardzo ciekawą historię. Otóż zostało ono rozpowszechnione przez Anglików w prostej formule „Time is money”. Okazuje się jednak, że było to spore uproszczenie wobec oryginału. Tym zaś jest zdanie zapisane przez ucznia Arystotelesa, greckiego filozofa Teofrasta (ok. 370-287 przed Chr.) i brzmi następująco: „Czas to kosztowny wydatek”. Nic dodać, nic ująć!

środa, 1 czerwca 2011

Kraków i polski kłopot z grobami


Spacerując po Krakowie w słoneczny majowy dzień, rozmyślałem o nas, Polakach i o tym, z jak wielką łatwością potrafimy niszczyć to, co potencjalnie mogłoby być dobre, piękne i pożyteczne. Myślałem o tym pielgrzymując pomiędzy Wawelem a Skałką, a dokładnie pomiędzy grobami Lecha i Marii Kaczyńskich oraz Czesława Miłosza.

Obydwa pochówki odbywały się w atmosferze kontrowersji i pytań o to, czy miejsce spoczynku jest odpowiednie, czy zmarli są tych miejsc godni. Miłosza oskarżano o antypolskość, choć całe długie 93-letnie życie poświęcił polskiej kulturze i polskiemu językowi. Kilka wypowiedzi i wierszy z mrocznego okresu lat 50-tych wystarczały oskarżycielom, by przekreślić dzieło noblisty. Miłosz na Skałce w końcu spoczął, ale dobrze pamiętam, że podniosły nastrój pożegnania wielkiego poety został zniszczony.

Pamiętam też dobrze, że decyzja o pochowaniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego z małżonką na Wawelu definitywnie zakończyła czas pokojowej i ogólnonarodowej żałoby po katastrofie smoleńskiej. Od tego czasu aż po dzień dzisiejszy mamy w Polsce nieprzezwyciężalny spór. Odwiedzając kilka dni temu Kryptę pod Wierzą Srebrnych Dzwonów uświadomiłem sobie, że pochówek Kaczyńskich w tym miejscu i w ten sposób nie zadowala w pełni chyba nikogo, kto tu przychodzi. Przeciwnicy takiego rozwiązania z oczywistych przyczyn kręcą z niezadowoleniem nosem. A zwolennicy? Zwolennicy niestety muszą być mocno rozczarowani widząc polskiego prezydenta pochowanego dosłownie w korytarzu czy przedsionku właściwej krypty, gdzie znajduje się grobowiec Józefa Piłsudskiego. Widok jest przykry.

Choć sam nie byłem entuzjastą pochówku na Wawelu, widząc bardziej odpowiednie ku temu miejsce w krypcie warszawskiej Archikatedry św. Jana u boku polskich prezydentów okresu międzywojennego, odczuwam zwykły ludzki żal. Wierzę, że inicjatorzy tego rozwiązania chcieli dobrze i po prostu pragnęli jak najbardziej godnie pochować tragicznie zmarłego prezydenta. Rozumiem to i mimo odmiennego zdania w czasie żałoby nie wypowiadałem go publicznie, by nie potęgować waśni. Jednak finał tej inicjatywy jest w moim przekonaniu poniżający. Z wiele mówiącego "pochowania prezydenta na Wawelu" zostało ustawienie sarkofagu w przejściu do krypty z Piłsudskim. Jeżeli już zapadła decyzja o grobowcu na Wawelu, czy naprawdę nie można było tu znaleźć miejsca godnego polskiego prezydenta? Z tym pytaniem na ustach wyszedłem z krypty.

Cóż takiego jest w nas, Polakach, że tak łatwo niszczymy wartości, które dla nas lub dla dużej części społeczeństwa są ważne? Co takiego popycha nas ku nieprzemyślanym czynom, w efekcie których zamiast chwały wychodzi upokorzenie? A człowiek chciałby tak po prostu pojechać do Krakowa, odwiedzić grób ulubionego poety i myśleć wyłącznie o jego pięknych tekstach. I chciałby wstąpić na Wawel, oddać hołd polskiemu prezydentowi i myśleć wyłącznie o dobrych sprawach, które rozpoczął i tych, których już nie zdążył. Może uda mi się ta sztuka przy kolejnej okazji. Oby!