Dziś mija 100 lat od dnia urodzin Czesława Miłosza. Od kilku tygodni czytam jego monumentalną biografię i nie mogę się nadziwić, ile bogactwa a jednocześnie sprzeczności mieściło się w tym niezwykłym człowieku. Do jak wielkiego zła a jednocześnie do jak ogromnego piękna był zdolny. Te szerokie przestrzenie obecne są również na kartach jego książek. I na to stulecie, niejako w hołdzie wielkiemu poecie, niech zabrzmi kilka wersów z cyklu zatytułowanego "Świat (poema naiwne)". Warto dodać, że te wersy Miłosz pisał w 1943 roku, w okupowanej Warszawie.
SŁOŃCE
Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie.
I cała ziemia jest niby poemat,
A słońce nad nią przedstawia artystę.
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce.
Bo pamięć rzeczy, które widział, straci,
Łzy tylko w oczach zostaną piekące.
Niechaj przyklęknie, twarz ku trawie schyli
I patrzy w promień od ziemi odbity.
Tam znajdzie wszystko, cośmy porzucili:
Gwiazdy i róże i zmierzchy i świty.
Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie.
I cała ziemia jest niby poemat,
A słońce nad nią przedstawia artystę.
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce.
Bo pamięć rzeczy, które widział, straci,
Łzy tylko w oczach zostaną piekące.
Niechaj przyklęknie, twarz ku trawie schyli
I patrzy w promień od ziemi odbity.
Tam znajdzie wszystko, cośmy porzucili:
Gwiazdy i róże i zmierzchy i świty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz