Piękna, słoneczna pogoda oraz wolne dni na przełomie października i listopada skłaniały do długich spacerów po warszawskich cmentarzach. I tak było: Wólka Węglowa, Wola, Stare Powązki, Wojskowe Powązki, Bródno. Poza nawiedzeniem grobów bliskich można było napatrzeć się na tysiące nagrobków. Niektóre piękne, jak dzieła sztuki, inne zwykłe, proste, a jeszcze inne kiczowate.
Jednak myślałem o tym, że wszystkie one wskazują na bardzo konkretnych ludzi, w każdym z nich pochowano osoby z krwi i kości, które kiedyś mieszkały w tych samych co my miastach, chodziły po tych samych ulicach, modliły się w tych samych świątyniach. I myślałem też z pewną radością o tym , że każde osobne ludzkie istnienie nie jest przypadkowe, jest jednakowo unikalne, niepowtarzalne, jest sensowne w tym znaczeniu, że ma bardzo określony sens.
Może właśnie dlatego wielu z nas tak bardzo lubi te coroczne listopadowe pielgrzymki po grobach i cmentarzach. Bo są to pielgrzymki, które utwierdzają nas w wierze, że i nasze własne zwykłe, szare życia mają jakiś sens, czemuś służą i ku czemuś zmierzają. W ten sposób nie zgadzamy się "na świat przypadkowy, wyczerpujący się każdorazowo w swej nietrwałej sytuacji, która jest tym, czym jest teraz, i do niczego nie odsyła" (Leszek Kołakowski "Obecność mitu").
No właśnie. Chodząc po cmentarzach utwierdzałem się w niezgodzie na świat przypadkowy, bezsensowny. Mówiłem sobie: ci wszyscy zmarli żyli, kochali, cierpieli dla jakiejś ich własnej sprawy, dla nich ważnej, sensownej. A ich nagrobki odsyłają ku Temu, który był dawcą ich życia i który teraz to życie nadal pielęgnuje.
Skoki na hopce
4 lata temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz