wtorek, 3 listopada 2009

Struna w sercu, czyli byłem u lekarza

W koniuszku lewej komory widoczna poprzeczna struna rzekoma... - mowa tu jest ni mniej ni więcej, a o moim sercu (jak by kto pytał).

A było tak. Podczas wizyty u lekarza internisty młoda i ambitna pani doktor nauk medycznych tak dokładnie osłuchała stetoskopem moje serce, że coś tam w końcu dosłyszała. - Ma pan jakieś szmery w sercu - diagnoza jak wyrok zabrzmiała. Trzeba zrobić echo serca. Zrobiłem. Wracam z wynikiem do wspomnianej pani doktor nauk medycznych. - Ach, to ta struna panu tak gwizdała! - Jaka znowu struna??? - pytam podejrzewając, że coś ze mną nie najlepiej. - A to nic groźnego, takie znamię w sercu. Jak krew przepływa, to ta struna powoduje minimalne zaburzenie nurtu krwi. I to właśnie gwiżdże.

Zatem w przeddzień moich 35. urodzin dowiedziałem się, że jestem z gatunku homo sapiens z gwiżdżącym sercem w zestawie. W sumie to nie tak źle. Nigdy nie potrafiłem grać porządnie na żadnym instrumencie. A tu się okazuje, że moje serce gra na strunie :-) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz