niedziela, 8 listopada 2009

Radość niespieszności

Cieszę się na te chwile, kiedy mogę beztrosko zagubić się w czasie, kiedy mogę sobie iść przed siebie nigdzie się nie spiesząc, czując się całkowicie wyłączona z otaczającego mnie bałaganu, gonitwy i szaleństwa. W takich momentach żyję w rzeczywistości, w której inaczej płyną minuty, mijają wolniej, ich tętno jest spokojniejsze, wyrównane. Uwielbiam ten stan wyłączenia, który pozwala lepiej dostrzegać szczegóły i drobiazgi, zwracać uwagę na to, co w codziennym pośpiechu gubi się bezpowrotnie i znika w chaosie. Dzięki temu mogę zachwycać się światem wciąż na nowo, przeżywać więcej, spacerować, choćby tak jak dzisiaj po Starówce i ciągle widzieć coś, co umykało mi poprzednio: rzeźbione kwiaty pod oknem, tablicę pamiątkową, gargulce w kształcie skrzydlatych smoków, niezwykły kolor ściany... chciałoby się powiedzieć: "ale tego to tu na pewno nigdy nie było". Tylko nie ma pewności. Jak napisał Sandor Marai "powinniśmy tak ćwiczyć naszą świadomość i umiejętność patrzenia, abyśmy i w tym co pospolite, co nas otacza, w codzienności umieli dojrzeć to, co jest jednorazowe, cudowne, wizyjne (...) cud najczęściej jest zupełnie cichy". Pragnę cieszyć się cudami codzienności, bo one istnieją, tylko, żeby je dostrzec potrzebna jest radość niespieszności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz