sobota, 24 października 2009

Jednorożec czyli sen o śmierci

Miałem sen. Metafizyczny. Nastał koniec świata. Czy dla mnie tylko, czy dla wszystkich – nie wiem. Nagle widzę jednorożca. Jest wielki, biały i nadwyraz piękny. Nagle zbliża się do mnie. Wiem, że to on zadecyduje o moim losie. Przepuści mnie lub nie. On jest panem mojego życia i mojej śmierci. Wtem przybliża do mnie swe wielkie, mądre oczy i wiem, że się waha, zastanawia. Niedługo, ale czuję, że sąd nade mną nie jest łatwy i tak jednoznaczny. Czekam w napięciu. Trwa to zaledwie chwilę, lecz odczuwam to jako wieczność. Przez ten krótki moment przelewa się przeze mnie żal, skrucha nad moją słabością, nad ciemną stroną mojego „ja”. I wtedy widzę w oczach jednorożca uśmiech. Po czym kiwa na mnie białym łbem i zaprasza, bym wszedł. Nie wiem dokąd, ale wiem, że tego pragnę i w ogóle się nie boję. Od samego początku spotkania z jednorożcem nie ma we mnie odrobiny strachu. A zatem wchodzę, a raczej wzlatuję. Unoszę się ale tylko odrobinę nad ziemią. Czuję radość, że ziemia jest stąd tak blisko. Kraina, do której wstępuję jest zielona i piękna. Kolor soczystej, wiosennej zieleni jest tym, na co zwracam od razu uwagę. Widzę też ludzi, dużo ludzi. Nie znam ich twarzy, lecz czuję się wśród nich swobodnie jak wśród bliskich. Wszyscy wyglądają na szczęśliwych. Czuję zachwyt nad pięknem tego, co widzę i doświadczam. Jest mi dobrze, niewyobrażalnie dobrze. Szczęście.

1 komentarz: