Leżąca na łóżku postać przykryta pstrokatym kocem. Silnie zaciśnięte dłonie, ręce przyciągnięte kurczowo do piersi. Cisza. Jak zwykle wchodzę i na powitanie swoją dłonią otulam jedną ze ściśniętych pięści. Nad materac nieco się unosi czarnowłosa głowa, a na okrągłej twarzy pojawia się uśmiech. Patrzymy sobie w oczy, choć cały czas nie wiem, co Ania tak dokładnie widzi. Zresztą nie ma to znaczenia.
Przyjechałam pomóc. Przydać się do czegoś, oddać swój kawałek czasu. Dzisiaj jestem dodatkowo, nadprogramowo, więc nie będzie to jak co tydzień czytanie Ani i tłumaczenie angielskiej książki. Potrzebne dodatkowe wspierające ręce, bo para czułych, cierpliwych ojcowskich rąk razem z ich właścicielem trafiła do szpitala. Po zabiegu mającym polepszyć stan zdezelowanego kręgosłupa coś się posypało i w każdą część ciała wkrada się okropny ból uniemożliwiający ruszanie się. Do tego ogólne osłabienie i inne dolegliwości: serce, cukrzyca. Siedemdziesięcioletni organizm zaprawiony przez połowę swojego życia w codziennych, 24-godzinnych bojach opieki nad niepełnosprawną córką. Czy tak bolą sterane skrzydła u ramion po tylu latach zjawiania się na każde niemal zawołanie?
Dzisiaj będę dotykać. Dostaję instrukcję, jak choć trochę stymulować niesprawne ciało. Odkrywam koc i zabieram się za masowanie ud i łydek, które odziane w czarne rajstopy są twarde i obce. Powoli je gładzę, ugniatam, masuję, rozcieram, tak jak potrafię. Moje zwykle zimne dłonie stają się coraz cieplejsze, oddają ciepło nieruchomym nogom. A ich ciało staje się coraz bardziej miękkie, przyjmuje dotyk.
Zerkam w bok na twarz Ani. Coraz bardziej spokojna, przymyka oczy widzę cień jej długich rzęs. Jest też naprzemienne zginanie kolan. Pomaga jak może. Liczymy razem kolejne dziesiątki, a Ania w liczeniu wybiega ciągle do przodu, jakby w głowie ruszała się coraz szybciej i szybciej... Ćwiczymy stopy. Takie nieproporcjonalnie małe i zimne, otulone grubymi skarpetkami. No i na koniec spastyczne dłonie, tak mocno zaciśnięte, pod wpływem odpowiedniego dotyku i delikatnego masowania palców i środka dłoni prawie zupełnie się prostują. Trzymam w swojej dłoni jej dorosłą, kobiecą dłoń z długimi, zgrabnymi palcami i pomalowanymi jak zawsze na kolorowo paznokciami. Ania na mnie uważnie zerka, gdy się nad nią pochylam i tak ufnie się do mnie uśmiecha.
Dotykam ciała Ani - po raz pierwszy w ten sposób. I myślę o tym domu, który odwiedzam od tak dawna. O ogromie pracy jaka jest przy niej każdego dnia do wykonania, o chorobie jej Taty, o jej coraz bardziej zmęczonej Mamie zasypiającej mocno w kilka sekund, gdy tylko ma szansę na oddech i nie musi czuwać nad córką, bo robi to przez chwilę ktoś inny. O tym, że ja i inni wpadamy tu tylko na chwilę, że to kropla w głębokim morzu tutejszej codzienności.
A ona leży, całym jej światem jest ten pokój, łóżko, wyjechanie na wózku na spacer kiedy się da, kilkuminutowe pionizowanie i chodzenie z pomocą wolontariuszy, rehabilitacja, przewijające się przez dom osoby wpadające pomagać. Moje myśli kłębią się nad jej łóżkiem, a w środku rodzi się we mnie tak ogromne poczucie wdzięczności, że mogę być sprawna, że mam siłę by pomóc. Bycie tutaj sprowadza na ziemie i pokazuje właściwe proporcje wszystkiego. Ulecza zdrowych.
Odkąd jej Tata trafił do szpitala, mówi tylko o nim. Czeka na jego powrót. Gdy ten dzwoni, przesyła mu nieustannie pocałunki i piski, które są oznaką największej radości. Nie może spokojnie spać. Przeżywa całą sobą. Powtarza na okrągło ciągle to samo: Tata jest w szpitalu. Boli go. Ciekawe kiedy wróci. Oby szybko. Bez niego jej świat nie jest taki sam. Tęskni okrutnie, choć dobrze wie, że gdy ma Tatę w domu potrafi być nieznośna i zła, pokrzykująca, żądająca, marudząca, wyprowadzająca z anielskiej nawet cierpliwości.
Czeka na jego dotyk i na to by powiedział do niej z czułością jak zawsze: Moja ty babo kochana.
Przyjechałam pomóc. Przydać się do czegoś, oddać swój kawałek czasu. Dzisiaj jestem dodatkowo, nadprogramowo, więc nie będzie to jak co tydzień czytanie Ani i tłumaczenie angielskiej książki. Potrzebne dodatkowe wspierające ręce, bo para czułych, cierpliwych ojcowskich rąk razem z ich właścicielem trafiła do szpitala. Po zabiegu mającym polepszyć stan zdezelowanego kręgosłupa coś się posypało i w każdą część ciała wkrada się okropny ból uniemożliwiający ruszanie się. Do tego ogólne osłabienie i inne dolegliwości: serce, cukrzyca. Siedemdziesięcioletni organizm zaprawiony przez połowę swojego życia w codziennych, 24-godzinnych bojach opieki nad niepełnosprawną córką. Czy tak bolą sterane skrzydła u ramion po tylu latach zjawiania się na każde niemal zawołanie?
Dzisiaj będę dotykać. Dostaję instrukcję, jak choć trochę stymulować niesprawne ciało. Odkrywam koc i zabieram się za masowanie ud i łydek, które odziane w czarne rajstopy są twarde i obce. Powoli je gładzę, ugniatam, masuję, rozcieram, tak jak potrafię. Moje zwykle zimne dłonie stają się coraz cieplejsze, oddają ciepło nieruchomym nogom. A ich ciało staje się coraz bardziej miękkie, przyjmuje dotyk.
Zerkam w bok na twarz Ani. Coraz bardziej spokojna, przymyka oczy widzę cień jej długich rzęs. Jest też naprzemienne zginanie kolan. Pomaga jak może. Liczymy razem kolejne dziesiątki, a Ania w liczeniu wybiega ciągle do przodu, jakby w głowie ruszała się coraz szybciej i szybciej... Ćwiczymy stopy. Takie nieproporcjonalnie małe i zimne, otulone grubymi skarpetkami. No i na koniec spastyczne dłonie, tak mocno zaciśnięte, pod wpływem odpowiedniego dotyku i delikatnego masowania palców i środka dłoni prawie zupełnie się prostują. Trzymam w swojej dłoni jej dorosłą, kobiecą dłoń z długimi, zgrabnymi palcami i pomalowanymi jak zawsze na kolorowo paznokciami. Ania na mnie uważnie zerka, gdy się nad nią pochylam i tak ufnie się do mnie uśmiecha.
Dotykam ciała Ani - po raz pierwszy w ten sposób. I myślę o tym domu, który odwiedzam od tak dawna. O ogromie pracy jaka jest przy niej każdego dnia do wykonania, o chorobie jej Taty, o jej coraz bardziej zmęczonej Mamie zasypiającej mocno w kilka sekund, gdy tylko ma szansę na oddech i nie musi czuwać nad córką, bo robi to przez chwilę ktoś inny. O tym, że ja i inni wpadamy tu tylko na chwilę, że to kropla w głębokim morzu tutejszej codzienności.
A ona leży, całym jej światem jest ten pokój, łóżko, wyjechanie na wózku na spacer kiedy się da, kilkuminutowe pionizowanie i chodzenie z pomocą wolontariuszy, rehabilitacja, przewijające się przez dom osoby wpadające pomagać. Moje myśli kłębią się nad jej łóżkiem, a w środku rodzi się we mnie tak ogromne poczucie wdzięczności, że mogę być sprawna, że mam siłę by pomóc. Bycie tutaj sprowadza na ziemie i pokazuje właściwe proporcje wszystkiego. Ulecza zdrowych.
Odkąd jej Tata trafił do szpitala, mówi tylko o nim. Czeka na jego powrót. Gdy ten dzwoni, przesyła mu nieustannie pocałunki i piski, które są oznaką największej radości. Nie może spokojnie spać. Przeżywa całą sobą. Powtarza na okrągło ciągle to samo: Tata jest w szpitalu. Boli go. Ciekawe kiedy wróci. Oby szybko. Bez niego jej świat nie jest taki sam. Tęskni okrutnie, choć dobrze wie, że gdy ma Tatę w domu potrafi być nieznośna i zła, pokrzykująca, żądająca, marudząca, wyprowadzająca z anielskiej nawet cierpliwości.
Czeka na jego dotyk i na to by powiedział do niej z czułością jak zawsze: Moja ty babo kochana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz