Autobus w Warszawie. Starszy mężczyzna - wyglądający na biednego i zaniedbanego (może samotnego?) - wstaje, zostawiając na siedzeniu czapkę. Zaczepiam go więc:
- Czapkę pan zostawił.
- Niech leży - odpowiada sucho.
Nagle się wypręża, wzrok kieruje za okno autobusu i robi znak krzyża. Patrzę, gdzie patrzy. To kościół. Po chwili ciszy zwraca się do mnie:
- Dziękuję, że pan o mnie pomyślał. Wie pan, do lekarza jadę. Już dwie noce nie spałem. Poprzedni wypisał receptę na coś drogiego, co nie działa. A emerytura mizerna. Jadę do innego. Ale na wszelki wypadek modlę się o mądrość dla tego lekarza.
Potakuję ze zrozumieniem, aprobując taki sposób działania. Przez chwilę patrzymy sobie w oczy. Jego oczy faktycznie: czerwone, zbolałe, niewyspane. Potem on wstaje i szykuje się by wysiąść. Zakłada czapkę.
- Wszystkiego dobrego panu życzę. Będzie dobrze! - rzuca do mnie na pożegnanie, ale nie uśmiecha się.
Głębokich i spokojnych snów temu panu życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz