czwartek, 7 czerwca 2012

Na szlaku


Jesteśmy w Bieszczadach. Przyjechaliśmy wczoraj by się na chwilę zaszyć w tym innym górskim świecie, by mieć czas i wolność, by wymknąć się miejskiemu szaleństwu, by się na nowo odnaleźć.  

Jak bardzo tęskniłam za tym, by znowu znaleźć się na górskim szlaku! Obrany cel, rozpracowana trasa, niecierpliwość duszy. Ruszamy. Równy marsz, przyspieszony oddech gdy wędrujemy mozolnie pod górę. Pierwsze oszołomienie czystym powietrzem i wiatr czochrający delikatnie włosy.

Uwielbiam wpadać w ten wędrówkowy świat, inny rytm chwili, taka prosta radość, wyostrzenie zmysłów. Szum zielonych liści nade mną, szelest uschniętych, zeszłorocznych zabłąkanych, brązowych liści pod stopami, zgrzyt małych kamyków uciekających spod nóg,  delikatny plusk błotnistej drogi,  niezwykła miękkość podmokłej ziemi, trzaski łamiących się małych gałązek, zimny dotyk mokrych liści na skórze łydki, miarowy rytm kroków, cudowny, nieporównywalny z niczym smak wody pitej w czasie krótkiego odpoczynku, szemranie zimnego potoku i ten lecący ku niebu ptasi śpiew – wierny towarzysz drogi.

Ciągle dalej i dalej przed siebie. Tyle dźwięków świata, tyle barw, tyle się dzieje w tej niby ciszy. Z każdym kolejnym metrem czuję się bardziej radośnie. I ten przepełniający mnie coraz bardziej wewnętrzny spokój i duchowe oczyszczenie. Odkrywanie w sobie zagubionej ostatnio umiejętności cieszenia się życiem. Patrzenie co jakiś czas maszerującemu K.  prosto w jego błękitne, radosne oczy. Pocałunek na szczycie.  Jestem tu, na tym szlaku po prostu szczęśliwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz