środa, 4 stycznia 2012

Kto zrobi makiełki?

W piątek tuż przed Wigilią turlałam się przez chwilę samochodem w małym korku. Jest to zawsze czas na modlitwę, nucenie sobie czegoś pod nosem czy wyławianie z budzącego się o poranku umysłu jakichś cennych iskierek czegoś bardziej wartościowego. I właśnie w takiej chwili doznałam czegoś, co mogę nazwać olśnieniem. W mojej głowie pojawiło się jasno postawiona kwestia: Ale kto w tym roku zrobi na Wigilię makiełki? Jak mogą być Święta bez makiełek? Jak to sobie wyobrażasz? Tak po prostu być nie może! Odczułam to jak jawną interwencję z zaświatów. 

W naszej rodzinnej tradycji makiełki - czyli pochodzącą z Poznania potrawę wigilijną z maku, miodu, bakalii i bułki moczonej w mleku - najpierw robiła Prababcia, która nauczyła Babcię, potem Babcia, która nauczyła Mamę, a ostatnio Mama. Żadnej z nich nie ma już z nami, więc kto zrobi makiełki? Decyzja przyszła błyskawicznie i przybrała postać przeświadczenia o takiej pewności działania i determinacji, jakiej chyba dawno nie miałam - tym razem to moja kolej! 

Przecież pomagałam Mamie w szykowaniu tego wigilijnego smakołyku odkąd tylko pamiętam. Zawsze ciągnęło mnie do kuchni, a tym bardziej przedświątecznego misterium kulinarnego. Jak to było? Na pewno wiem tyle: wieczorem moczenie maku, który spał sobie w wodzie do rana. W Wigilię go odcedzamy, potem przekręcanie przez maszynkę - dwa razy, za drugim razem ze szklanką cukru. Tak pamiętam maszynkę: najpierw była stara, żeliwna, która nie chciała za nic trzymać się kuchennego stołu, a od jej nieustannie spadającej rączki robiły się odciski. Potem z dziką radością korzystałyśmy z ekspresowej maszynki elektrycznej. 

Kuchnia w przedświątecznym rozgardiaszu, nasza krzątanina, z radia pierwsze dźwięki kolęd i piosenek bożonarodzeniowych, a w powietrzu unosił się zapach pieczonego sernika. My rozmawiałyśmy o tym co jeszcze przed nami, ja pytałam nieustannie Mamo, a jak to zobić? A tak dobrze siekam? A w co to przełożyć?. Współdziałałyśmy z radością: sparzenie rodzynek i migdałów, krojenie orzechów, skórki pomarańczowej wyławianej ze słodkiego syropu, migdałów, które brane w palce wyskakiwały ze swoich wcześniej rozmoczonych brązowych ubranek, siekanie suszonych moreli i daktyli. Bułka, tak, musi być bułka pszenna, obrana ze skórki, pokrojona w kawałeczki, które następnie zalewa się gorącym mlekiem, tak by spęczniały i namokły. Potem bakalie trafiały do wielkiej miski ze zmielonym już dwa razy makiem, do tego jeszcze trochę roztopionego masła i płynny miód i.... tak, jeszcze sok z wiśni albo z malin. Mama zawsze prosiła mnie o mieszanie powstałej masy, a sama co jakiś czas próbowała i z miną makiełkowego fachowca oceniała czy nasza produkcja się nadaje: O, teraz bardzo dobre - i robiła jedną ze swoich słodkich min łakomczucha. No to ostatnia faza. Naczynia przygotowane: warstwa maku, warstwa bułki, wastwa maku, bułki, maku.... No i pięknie ozdabiamy. Gotowe!

Zdążyłam dojechać do pracy gdy zadzwoniła do mnie moja Siostra z pytaniem: Hania, a co z makiełkami?Pamiętasz jak się robi? Przecież powinny być na Święta, co? Czy to zbieg okoliczności? Nie, to znak! Mamo, upomniałaś się o makiełki, bo sama nigdy o nich nie zapomniałaś.

Po pracy, gdy w głowie ułożyłam sobie listę brakujących mi do makiełkowego szczęścia składników, pomknęłam w te pędy do sklepu. Przy okazji od Taty zabrałam gruby zeszyt z przepisami Mamy, by na wszelki wypadek poszperać w nim i sprawdzić czy o niczym istotnym nie zapomniałam. Ale.... przepisu na makiełki tam nie było ani śladu. Zrozumiałam, że zupełnie nieświadomie dane mi było uczestniczyć w kobiecej, ustnej tradycji makiełkowej. Przypomniało mi się także, że zgodnie z tradycją ludową mak pojawiał się w polskich potrawach tylko raz w roku na wigilijnym stole. W obrzędach świątecznych łączono jego funkcję praktyczną (właściwości usypiające) i symboliczną (usypianie jako droga w zaświaty) i traktowano go jako najlepszy poczęstunek dla tych, którzy stamtąd przychodzą na ziemię.

Mamo, te pierwsze samodzielne makiełki były dla Ciebie! Myślę, że możesz być ze mnie dumna!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz