Przeglądałam rodzinne dokumenty, próbując wyłowić z nich jakieś kolejne niteczki opowieści, z których upleść będzie można kolejny mały, stały i rozświetlony punkt na mapie wspomnień. Trzymałam w ręku segregator z materiałami skrzętnie podzielonymi przez moją Mamę. Wyjęłam z koszulki plik dokumentów opisanych jako Ciocia Basia - tyle materialnie zostaje po czyimś życiu. Ocalone szkolne świadectwa, dyplomy ukończenia kursów, kilka zdjęć, jakieś pismo do urzędu, kilka kartek wyrwanych z kalendarza z zapisaną ołówkiem notatką o narodzinach lub śmierci. Włożone kiedyś do jakieś szuflady, nieme pamiątki istnienia.
Była wśród nich także mała, pożółkła już, gładka kartka złożona na czworo. Tekst pisany na maszynie, dwustronnie, dlatego pod palcami wyczuwałam wypukłości kolejnych rzędów równo wystukanych liter. Delikatnie rozłożyłam połowę papieru. Zobaczyłam zapisaną do połowy stronę a na dole miejsce i datę: Warszawa 24.VIII.1945 r. Rozchyliłam papier i przewróciłam go na drugą stronę - Moje wspomnienia nagłówek podkreślony przerywaną linią. Siedem akapitów maszynopisu, w którym odczytuję teraz po tylu latach kłębiące się emocje: zakrzyżykowane błędne słowa i fragmenty zdań, literówki, czy mocniejsze akcenty w stawianych na końcu kolejnych zdań kropkach. Krzyczący tekst.
Była wśród nich także mała, pożółkła już, gładka kartka złożona na czworo. Tekst pisany na maszynie, dwustronnie, dlatego pod palcami wyczuwałam wypukłości kolejnych rzędów równo wystukanych liter. Delikatnie rozłożyłam połowę papieru. Zobaczyłam zapisaną do połowy stronę a na dole miejsce i datę: Warszawa 24.VIII.1945 r. Rozchyliłam papier i przewróciłam go na drugą stronę - Moje wspomnienia nagłówek podkreślony przerywaną linią. Siedem akapitów maszynopisu, w którym odczytuję teraz po tylu latach kłębiące się emocje: zakrzyżykowane błędne słowa i fragmenty zdań, literówki, czy mocniejsze akcenty w stawianych na końcu kolejnych zdań kropkach. Krzyczący tekst.
Moja Ciocia - Basia (siostra mojej Babci) w dniu, gdy wkręcała ten papier w wałek jakiejś maszyny miała 22 lata, wiem, że trzy lata wcześniej w 1942 roku kończyła prywatny kurs pisania na maszynie na który uczęszczała w Al. Jerozolimskich 25.
Siedziała więc teraz gdzieś, przy jakimś stole, przed nią maszyna do pisania, pewnie milczała, szukała słów… W pewnej chwili podjęła decyzję, że zacznie uderzać w klawisze. Kolejne czcionki z impetem uderzały w papier nanosząc na niego słowa i zdania. Tworzyła się opowieść, wypływała z gonitwy myśli. Jak szybko pisała? Charakterystyczne stukanie przeplatało się ze zgrzytaniem wałka i przesuwaniem niżej linijek.
Oto głos tej młodej, pięknej dziewczyny układający się z maszynowych czcionek - oto fragmenty tego co czytam po ponad 70 latach:
“Rok temu w taki dzień jak dzisiejszy samoloty niemieckie bombardowały Warszawę (...) Na pięknym niebie nie widać było żadnej maleńkiej chmurki nawet tylko nam patrzącym z prawego brzegu Wisły widoczne były dymy, które od poprzedniego dnia unosiły się nad Warszawą, wzniecone przez bomby, pociski zapalające i tzw. “krowy” - broń na której wspomnienie, strach ponownie ogarnia mimo tego, że skończyło się to już bezpowrotnie.
Z Warszawy dolatywały odgłosy nierównej walki - samobójczej wprost, ale cóż nikt karty już nie odmieni, powstanie zaczęte musi trwać do zwycięstwa lub do klęski. Przez głowę przesuwały się tysiące myśli - co robić: siedzieć bezczynnie tu i być tylko narażonym na łapanki, które Niemcy urządzają codziennie, czy nie lepiej znaleźć się tam i być tak bezbronnym, ginąć, ale mieć świadomość, że na coś, że życie moje nie było puste, bezcelowe, że przydało się na coś, że może bieg spraw potoczy się inaczej, jeśli ja tam będę - ale jak się dostać do Warszawy która stała się odległa i Wisła dzieli nas od niej jak gdyby tysiącami kilometrów, problem niestety nie do rozwiązania.
A w Warszawie znajdują się wszyscy moi najbliżsi: rodzina, znajomi i koledzy, z którymi 5 lat okupacji przeżyłam i który są mi bliscy jak rodzina moja, myśli kołatały się po głowie szukając wyjścia, ale bezcelowo. Przypuszczenia jedne po drugich nasuwały się co robią tam, a może nie żyją - przecież każda kula czy pocisk niesie śmierć. Modlitw brakowało z najgorętszymi prośbami do Boga - ocal ich, pomóż, pozwól zwyciężyć..
Każdy nowy dzień to koszmar - to dwadzieścia maszyn co godzina z nowym ładunkiem bomb, to nowe zniszczenia, nowa rozpacz i łzy niejednej matki czy żony. Samoloty te przy pięknej pogodzie widoczne są jak na dłoni, co kilka chwil widoczne były odrywające się bomby przeważnie po trzy, widok bardzo ciekawy, ale jak straszny w skutkach.
….
Każdy dzień wydawał się bliższy celu, że może wkrótce już zobaczę i Warszawę i swoich.”
Czy gdy wykręciła tą kartę z wałka maszyny, od razu ją złożyła i schowała, a potem umieściła w jakichś dokumentach, w których to wystukane wspomnienie przeleżało tyle lat i mogę je trzymać w ręku? Czy z kimś się dzieliła tym, co napisała?
Siedziała więc teraz gdzieś, przy jakimś stole, przed nią maszyna do pisania, pewnie milczała, szukała słów… W pewnej chwili podjęła decyzję, że zacznie uderzać w klawisze. Kolejne czcionki z impetem uderzały w papier nanosząc na niego słowa i zdania. Tworzyła się opowieść, wypływała z gonitwy myśli. Jak szybko pisała? Charakterystyczne stukanie przeplatało się ze zgrzytaniem wałka i przesuwaniem niżej linijek.
Oto głos tej młodej, pięknej dziewczyny układający się z maszynowych czcionek - oto fragmenty tego co czytam po ponad 70 latach:
“Rok temu w taki dzień jak dzisiejszy samoloty niemieckie bombardowały Warszawę (...) Na pięknym niebie nie widać było żadnej maleńkiej chmurki nawet tylko nam patrzącym z prawego brzegu Wisły widoczne były dymy, które od poprzedniego dnia unosiły się nad Warszawą, wzniecone przez bomby, pociski zapalające i tzw. “krowy” - broń na której wspomnienie, strach ponownie ogarnia mimo tego, że skończyło się to już bezpowrotnie.
Z Warszawy dolatywały odgłosy nierównej walki - samobójczej wprost, ale cóż nikt karty już nie odmieni, powstanie zaczęte musi trwać do zwycięstwa lub do klęski. Przez głowę przesuwały się tysiące myśli - co robić: siedzieć bezczynnie tu i być tylko narażonym na łapanki, które Niemcy urządzają codziennie, czy nie lepiej znaleźć się tam i być tak bezbronnym, ginąć, ale mieć świadomość, że na coś, że życie moje nie było puste, bezcelowe, że przydało się na coś, że może bieg spraw potoczy się inaczej, jeśli ja tam będę - ale jak się dostać do Warszawy która stała się odległa i Wisła dzieli nas od niej jak gdyby tysiącami kilometrów, problem niestety nie do rozwiązania.
A w Warszawie znajdują się wszyscy moi najbliżsi: rodzina, znajomi i koledzy, z którymi 5 lat okupacji przeżyłam i który są mi bliscy jak rodzina moja, myśli kołatały się po głowie szukając wyjścia, ale bezcelowo. Przypuszczenia jedne po drugich nasuwały się co robią tam, a może nie żyją - przecież każda kula czy pocisk niesie śmierć. Modlitw brakowało z najgorętszymi prośbami do Boga - ocal ich, pomóż, pozwól zwyciężyć..
Każdy nowy dzień to koszmar - to dwadzieścia maszyn co godzina z nowym ładunkiem bomb, to nowe zniszczenia, nowa rozpacz i łzy niejednej matki czy żony. Samoloty te przy pięknej pogodzie widoczne są jak na dłoni, co kilka chwil widoczne były odrywające się bomby przeważnie po trzy, widok bardzo ciekawy, ale jak straszny w skutkach.
….
Każdy dzień wydawał się bliższy celu, że może wkrótce już zobaczę i Warszawę i swoich.”
Czy gdy wykręciła tą kartę z wałka maszyny, od razu ją złożyła i schowała, a potem umieściła w jakichś dokumentach, w których to wystukane wspomnienie przeleżało tyle lat i mogę je trzymać w ręku? Czy z kimś się dzieliła tym, co napisała?
Ciocia Basia zobaczyła Warszawę i swoich, choć już niestety nie wszystkich.
To dla niej i da wszystkich innych, którzy byli wtedy w Warszawie zatrzymuję się i milczę w godzinę W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz