sobota, 17 grudnia 2011

Życie liczone Romana Opałki

W paryskim Centrum Pompidou, czyli w Narodowym Muzeum Sztuki Nowoczesnej, nie znajdziemy wielu polskich akcentów. Ale jest jeden istotny - trzy płótna Romana Opałki. Ten jeden z najbardziej znanych na świecie polskich artystów współczesnych zmarł w sierpniu tego roku w Rzymie, tuż przed swymi 80 urodzinami.

Gdy w 2003 roku znalazłem się w małym francuskim miasteczku nad Morzem Śródziemnym, miałem okazję poznać młodego miejscowego artystę. Julien o Polsce nie wiedział praktycznie nic, ale znał i podziwiał jednego polskiego artystę. Był nim właśnie Roman Opałka. A ponieważ znałem już wtedy prace Opałki z pewnej wystawy w warszawskiej Zachęcie, mieliśmy świetny temat do konwersacji. Pamiętam dobrze, że rozpierała mnie duma, gdy ten młody adept francuskiej sztuki nowoczesnej z tak wielkim szacunkiem mówił o polskim malarzu.

Przypomniałem sobie tę historię podczas niedawnej wizyty w Centrum Pompidou, gdy zupełnie przypadkowo natknąłem się na płótna Opałki ze słynnej serii "Obrazy liczone". Zaczął je malować już w roku 1965 i zaplanował, że będzie to praca na resztę jego życia. Tak się też stało. Zawsze ten sam rozmiar i zawsze białą farbą równiutko malowane cyfry kolejnych liczb. Tło początkowo było czarne, ale w każdym kolejnym obrazie dodawał 1 procent bieli, tak że z upływem lat zmieniało się w ciemno szare, szare i coraz bledsze. W zamyśle twórcy ostatnie płótno miało mieć idealnie białe tło, a namalowane na nim również białą farbą liczby, miały pozostać niewidoczne. Całość koncepcji nazwał "Opałka 1965/ od 1 do nieskończoności".

A to wszystko po to, by w tej niezwykłej koncepcji artystycznej po prostu odliczać czas swojego życia, oswajać smutek przemijania, każdą chwilę odznaczać symbolem kolejnej liczby i tak aż do końca. Podobno doszedł do liczby 5 590 000. Podobno też marzył, by doczekać magicznego nagromadzenia siódemek 7 777 777, ale nie udało się. 

Jednak "Obrazy liczone" to nie wszystko. Oprócz nich Opałka nagrywał swój spokojny głos, który zwolna czyta własne płótna, czyli po prostu liczy, odlicza kolejne chwile swego życia. A dopełnieniem dzieła były zdjęcia - autoportrety, które dołączał zwykle do danego obrazu, by udokumentować proces starzenia - wizualny efekt odliczanych chwil. Tak wyglądała spójna całość jego dzieła: obrazy, głos i zdjęcia. I tak wyglądała też ekspozycja w Zachęcie w latach 90-tych. Niestety paryskie Pompidou prezentuje jedynie same płótna, spłycając w ten sposób zamysł artysty.

Niby niepozorna praca polskiego malarza została bardzo wysoko oceniona przez krytyków i kolekcjonerów. Na aukcji w 2010 roku za 3 obrazy Opałki zapłacono ponad 700 tys. funtów angielskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz