Niektóre nagle brutalnie wycięte znikają z rodzinnej mapy pamięci - zmieniają właściciela. Zaczynają wtedy żyć swoim życiem - już nam nieznanym i niezależnym. Wystarczy jednak chwila - gdy przechodzi się lub przejeżdża obok nich - od razu, mimo upływu czasu, kłują nas w środku czyjąś nieobecnością.
One. Osierocone przez swoich właścicieli. Tęskniące pustką. Mieszkania.
Niektórzy, jak Dana, szykowali się od dłuższego czasu na to, że ich choroba w pewnym momencie posunie się tak daleko, że uniemożliwi samodzielne życie. Będzie potrzebna ewakuacja. Hospicjum umówione. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze można zrobić porządki. Przy jednej z wizyt w jej małej kawalarce zostałam stanowczo wysłana na krzesło, by lepiej widzieć książki ustawione na wysokich półkach.
Bierz co chcesz, bo oddam dalej. Kto po mnie będzie sprzątał? Oddaję, co mogę. Ubrania, zastawę. Im mniej zostanie, tym lepiej, nikomu moje rzeczy nie będą głowy zawracać. Ubywało po trochu. A Ona, gdy z bólu nie mogła spać, siedziała i darła swoje stare zdjęcia i dokumenty, które nic nikomu po jej śmierci nie powiedzą. Bolały ją palce po tym nocnym przemienianiu swojej przeszłości w papierowe strzępki.
Bierz co chcesz, bo oddam dalej. Kto po mnie będzie sprzątał? Oddaję, co mogę. Ubrania, zastawę. Im mniej zostanie, tym lepiej, nikomu moje rzeczy nie będą głowy zawracać. Ubywało po trochu. A Ona, gdy z bólu nie mogła spać, siedziała i darła swoje stare zdjęcia i dokumenty, które nic nikomu po jej śmierci nie powiedzą. Bolały ją palce po tym nocnym przemienianiu swojej przeszłości w papierowe strzępki.
Inni - jak pewna znajoma kobieta - wyszli z domu i już do niego nie wrócili. Gorsze samopoczucie, szybka wizyta u lekarza, nagły udar, szpital, kilkutygodniowa śpiączka. Śmierć. Jak trudno pojawić się w jej mieszkaniu. Ogołoconym z jej obecności tak nagle.
Ciche skrzypnięcie drzwi wejściowych. Półmrok przedpokoju i czekające grzecznie na stopy właścicielki, w stałym, ustalonym miejscu, miękkie domowe pantofle. Płaszcz wiszący na wieszaku, z kieszeni wystająca apaszka. Odłożona na stoliku dopiero co czytana książka, z zakładką wsuniętą na stronę 70. Urwany wątek.
Gdy siadała na fotelu, pewnie okrywała się czarną, szydełkową chustką leżącą ma brzegu fotela. Ciągle tam leży i czeka, by otulić znajome ciało. Kwiaty na parapecie tęsknią za jej obecnością i głosem. Kuchnia z przetworami robionymi chwilę temu schowanymi w zakamarki szafek. I zawsze obecna pod ręką metalowa puszka z kruchymi ciastkami - by były do herbaty dla tych co wpadną z nienacka. Wypełniona po brzegi teraz ugościć może tych, którzy przyszli uprzątnąć mieszkanie po jej życiu…
A na jednej z półek albumy ze zdjęciami i pudełko po starych czekoladkach z likierem wiśniowym. Uchyliłam nieśmiało, a w nim czarno-białe fotografie - zatrzymana przeszłość, bogactwo istnienia. A na wierzchu - jej uśmiech - promienny uśmiech właścicielki tego mieszkania. Spojrzałyśmy sobie w oczy. Zamknęłam wieczko. Ale ten uśmiech uciekł z pudełka, wykradł się z niego niepostrzeżenie, by zawisnąć gdzieś w przestrzeni tego coraz bardziej zasnutego kurzem, pustego mieszkania.
Ciche skrzypnięcie drzwi wejściowych. Półmrok przedpokoju i czekające grzecznie na stopy właścicielki, w stałym, ustalonym miejscu, miękkie domowe pantofle. Płaszcz wiszący na wieszaku, z kieszeni wystająca apaszka. Odłożona na stoliku dopiero co czytana książka, z zakładką wsuniętą na stronę 70. Urwany wątek.
Gdy siadała na fotelu, pewnie okrywała się czarną, szydełkową chustką leżącą ma brzegu fotela. Ciągle tam leży i czeka, by otulić znajome ciało. Kwiaty na parapecie tęsknią za jej obecnością i głosem. Kuchnia z przetworami robionymi chwilę temu schowanymi w zakamarki szafek. I zawsze obecna pod ręką metalowa puszka z kruchymi ciastkami - by były do herbaty dla tych co wpadną z nienacka. Wypełniona po brzegi teraz ugościć może tych, którzy przyszli uprzątnąć mieszkanie po jej życiu…
A na jednej z półek albumy ze zdjęciami i pudełko po starych czekoladkach z likierem wiśniowym. Uchyliłam nieśmiało, a w nim czarno-białe fotografie - zatrzymana przeszłość, bogactwo istnienia. A na wierzchu - jej uśmiech - promienny uśmiech właścicielki tego mieszkania. Spojrzałyśmy sobie w oczy. Zamknęłam wieczko. Ale ten uśmiech uciekł z pudełka, wykradł się z niego niepostrzeżenie, by zawisnąć gdzieś w przestrzeni tego coraz bardziej zasnutego kurzem, pustego mieszkania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz