Jesteśmy tam, w dawnym dużym pokoju starego mieszkania, w którym mieszkaliśmy przy ulicy Kobielskiej. Z tego pokoju wychodzi się na balkon z widokiem na ulice. Jest upalny dzień, do pokoju wdziera się przez firanki i lekko zasunięte ciemne zasłony słoneczne światło, którego promienie tańczą na drewnianej klepce pamiętającej chyba czasy wojny. Czuję ciepły zapach rozgrzanego żelazka.
Tak jak dzisiaj jest uroczystość Bożego Ciała, tuż pod naszymi oknami będzie dzisiaj szła uroczysta procesja. Swoją małą osobą czuję, że będzie się działo coś ważnego. Trzymam w dłoni uprasowaną koronkową serwetkę. Na stole leży bukiet peonii. Kilka zielonych łodyg zakończonych ogromnymi pękającymi pąkami, płaczącymi kropelkami lepkiego soku i kilka kwiatów już rozkwitłych: pierzaste, ciemnoróżowe płatki, które w sposób iście cudowny ukryte były wcześniej w pąku. Na wolności są olbrzymim, delikatnym, pachnącym pióropuszem. Peonie zachwycają mnie do dzisiaj. Pomiędzy nimi plącze się gałązka zielonego asparagusa.
Jest też święty obraz – przed oczami mam Matkę Boską Częstochowską, która zawsze wisiała w pokoju Babci, zerkając na domowników zza szklanej ramki. Wiem, że Babcia szykuje ozdobę balkonu. Na jakimś materiale, którego nie mogę sobie przypomnieć, choć wiem, że był, jakiś mechaty, miękki plusz? Czerwony? Zielony? Przymocowany był ten obraz, wokół niego kwiaty i chyba też koronkowe serwetki dla ozdoby. Wszystko przewieszane było przez balustradę naszego balkonu. By był piękny i uroczysty, by godnie i pięknie towarzyszył procesji, patrzył na sypane na ulicy płatki kwiatów, by wdychał woń kadzidła.
Nie umiem powiedzieć czy to co dzisiaj do mnie po latach wróciło jest prawdą. Ale dzisiejsze świąteczne wspomnienie było niezwykle realne. Taki prezent na dzisiejsze Boże Ciało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz