„Prowincjałki” Pascala ukazały się drukiem w 1657 roku i
szybko stały się ówczesnym bestsellerem. Autor szydzi w swej książce ze
zdegenerowanej kazuistyki jezuitów tamtych czasów. I przytacza miedzy innymi
takie maksymy duszpasterskie:
- Każdy mężczyzna może iść do burdelu by nawracać tamtejsze
upadłe kobiety. Nawet jeśli jest wielce prawdopodobne, że przy okazji zgrzeszy.
- Jest obowiązkiem dawanie jałmużny. Owszem ale tylko z
nadmiaru, a na nadmiar nawet król przecież nie narzeka.
- Człowiek staje się mordercą tylko wówczas, gdy podstępnie
zabija za pieniądze.
- Mnich pod karą ekskomuniki nie może zrzucać habitu. Z
jednym wyjątkiem – do burdelu w habicie wchodzić mu nie wolno.
- Nie grzeszy człowiek, gdy zabija złodzieja próbującego
ukraść mu jednego dukata lub więcej.
- Kobieta z dobrego towarzystwa słuszniej niż nierządnica
może domagać się pieniędzy za kryjome cudzołóstwo. Gdyż jej ciało jest
cenniejsze.
- Jeśli człowiek zawsze przy sobie nosi różaniec, bramy raju
zawsze stoją dla niego otworem, niezależnie od tego, co czyni.
- Nie ma obowiązku dotrzymywania przyrzeczeń, których nie
zamierzaliśmy dotrzymać od samego początku.
- Jeśli zgrzeszyłeś, twój spowiednik ma obowiązek dać ci
rozgrzeszenie, gdy mu powiesz, że swoją pokutę wolisz odbyć dopiero w czyśćcu.
Ach, to były czasy! Takie lektury się pożerało na salonach.
Ironia historii sprawiła, że dzieło, które miało walczyć o prawdziwą religię i
dobrych księży, stało się obowiązkową lekturą libertynów i niewyczerpanym źródłem
do wyśmiewania Kościoła…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz