Dzwonię domofonem. Drzwi otwierają się z bzyczeniem, nie słychać głosu. Jak zawsze, od lat wbiegam na trzecie piętro, dając susy co dwa stopnie. Jestem. Drzwi otwiera mi Tata. Ubrany w nieco rozciągnięte, szare, robocze spodnie od dresu z wypchanymi kolanami, flanelową koszulę w kratę, pokropioną farbą oraz ranną w rękaw w jakieś remontowej bitwie. Poczochrany artystycznie, ze smutnymi brązowymi oczami, drapie się w siwiejącą brodę. Patrzę na niego przenikliwie: Tatusiu wszystko w porządku? Masz taką minę, jakby coś złego się stało... Wiem, że nie ma Mamy.... ale.... Patrzy mi w oczy, bezradny, najukochańszy na świecie i cicho mówi: Córeczko, czy my.... Czy kiedyś się z tego wygrzebiemy? Zatacza ręką znak mający obrazować nieskończoność i chaos.
Tak, ten remont długo trwa, od końca listopada, ale najgorsze już przeszło, wokół zaczyna się przejaśniać. Okna wymienione, ściany pomalowane, łazienka w całkiem nowej odsłonie, pozostało jedno.... obezwładniające, zwalające z nóg porządkowanie. Mama przed śmiercią mówiła, że będziemy się śmiały z jej zgromadzonych skarbów, ukrytych w licznych szafach przestronnego mieszkania. Miała rację, muszę jej to przyznać smutno kiwając głową. Tyle razy przepraszała nas, że sama nie da rady tego posprzątać, posegregować, powyrzucać...Teraz wiemy co miała na myśli.
W czasie remontu chcąc nie chcąc ze wszystkich szaf, schowków, pawlaczy, szuflad wywędrowały gromadnie, zostały wręcz wypędzone na przymusową tułaczkę wszelkie skarby. Jak lawa wylewająca się na środek pokoi, otwierająca drzwiczki, uchylająca szuflady – rzeka przedmiotów. Czy możliwe jest posiadanie tego wszystkiego? Jak to możliwe, że wszystkie te rzeczy miały swoje schronienie tutaj, że tak skrzętnie chowały się przed naszym wzrokiem?
Tata stojący na środku swojego nowo urządzanego pokoju, który pokoju jeszcze za bardzo nie przypomina, otoczony dziesiątkami pudeł, pudełek i pudełeczek, leżących wszędzie na łóżku, na podłodze, piętrzących się na biurku. Tatuś próbujący bezradnie uładzić to morze, które chlusta na niego kolejnymi falami wspomnień... Został napadnięty przez wszystko to, co było kiedyś jego rzeczywistością, przez przedmioty, których nie miał w ręku przez kilka czy kilkanaście lat i które ponownie się pojawiły w polu widzenia. Wypłynęły na powierzchnię, bolą, uwierają, tyle przywołują dawnych chwil, tak trudno się z nimi rozstać...
Przysiadł na brzegu łóżka, wciskając się choć na chwilę w jakąś bezpudełkową szczelinę. Istna beznadzieja. Marzenie ucieczki. Patrzy w drewnianą podłogę lekko kręcąc głową. Nagle cichy szelest. To malutka B. zakradła się do królestwa Dziadka. Cichutko, na palcach odzianych w bawełniane rajstopy, bada kolejne centymetry podłogi, ostrożnie stawiając małe stopy pomiędzy kartonowymi pudełkami pełnymi różnych skarbów. Kroczy delikatnie, wysoko podnosząc swoje małe nóżki - jakby chodziła pośród wysokich traw. Przystaje tuż obok niego. Uważnie patrzy swoimi pięknymi, pełnymi dziecięcej radości życia oczami na zmęczoną twarz Dziadka. Jestem pewna, że odczuwa jego zagubienie. Po prostu rozumie. Lekko przechyla głowę, wyciąga małą dłoń i mówi, to co od jakiegoś czasu wychodzi jej najlepiej i bezbłędnie: Dzia-dziu-ś choć....Dzi-a-dz-i-uś choć! Tylko z nią może uciec. Małej B. nie sposób odmówić. Tato - jesteś uratowany!
Ojej, no ja sie znowu poplakalam...
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że jest mała B., bo tylko Ona może rozświetlić tę ponurą jeszcze przez długi czas rzeczywistość. J. i H. jestem z Wami! D.
OdpowiedzUsuńMałe dzieci mają wielki dar...pozwalają na chwilę niepamięci, zabierają czas na wspomnienia, przypominają o teraźniejszości i wtedy jest pewnie łatwiej...chociaż czy na pewno...pozdrawiam Klaudia
OdpowiedzUsuń