sobota, 23 kwietnia 2011

Wielkanoc 2011

Drodzy,
Przyjmijcie od nas najlepsze życzenia wielkanocne. Wielce pocieszająca jest myśl, że Bóg, którego zmartwychwstanie świętujemy, sam przeszedł ścieżkę ludzkiego życia, doświadczając wszystkiego, co ludzkie, z kruchością ziemskiego istnienia włącznie. Oznacza to bowiem, że we wszystkich, nawet najtrudniejszych momentach naszego życia, mamy w Nim brata dobrze rozumiejącego, co czujemy. Oby ta prawda nas nie opuszczała i dawała nam siłę!

piątek, 15 kwietnia 2011

Smutna rocznica katastrofy

Smutna to była rocznica. Długi 3-godzinny spacer, głównie w milczeniu. Niby w słońcu, ale chłodno. Cel - Powązki Wojskowe. A wcześniej też Krakowskie Przedmieście, Pałac Prezydencki. Dużo nerwowych i gniewnych ludzi, bardzo dużo służb mundurowych... Smutna nie tylko dlatego, że wspominaliśmy tych 96 osób, które tragicznie zginęły w katastrofie pod Smoleńskiem w drodze do Katynia. Ten smutek już został trochę przykryty roczną żałobą. Ale nie to mam na myśli.

Patrząc na pomnik upamiętniający katastrofę na Wojskowych Powązkach, patrząc na jego przełamaną formułę, myślałem o ironii losu oraz naszych polskich nieuleczalnych chorobach. W zamyśle autora, projektanta pomnika zapewne było symboliczne ukazanie przełamania samolotu, może skrzydła. W każdym razie chodziło o jakieś pęknięcie - może nie tylko fizyczne (samolot, życie), ale i duchowe (ból, dramat). Rok później niespodziewanie okazuje się, że symbolika tego pomnika ma drugie, jakże smutne dno.

Zapalając lampkę u stóp pomnika, myślałem o tym, że jest to niestety złowrogi symbol podzielonej, pękniętej Polski. Co zrobiliśmy z tragedią 96 osób i ich rodzin? Co zrobiliśmy z tym początkowym zjednoczeniem? Wszystko zmarnowaliśmy, brnąc w niezwykle silne podziały i budując bardzo wysokie mury, dziś wydaje się - nie do przeskoczenia. Rozmieniliśmy tę tragedię na drobne, sprzedaliśmy w imię własnych partykularnych racji lub za kilka punktów procentowych w sondażach opinii. Wygląda na to, że w naszym kraju wszystko jest na sprzedaż.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Wędrująca rzeka

Wybraliśmy się niedawno na wczesnowiosenny długi spacer. Obraliśmy kierunek południowo wschodni, idąc wzdłuż prawego brzegu Wisły. Znamy tę trasę dobrze, w ubiegłych latach chodziliśmy tędy pieszo i jeździliśmy rowerami wielokrotnie. Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu krajobraz tych terenów uległ sporym zmianom. Po ubiegłorocznych kilku falach powodziowych oraz po długiej i śnieżnej zimie okazało się, że Wisła przesunęła swój nurt na zachód, pozostawiając po sobie ogromne łachy rzecznego piasku. Dzięki temu powstały tu nowe, wielkie plaże... Zupełnie jak nad morzem, tylko piasek rzeczny jest nieco ciemniejszy od bałtyckiego.

Ciekawie jest myśleć o rzece jako o żywym, samoistnym organizmie, który nieustannie płynie i zmienia się. Gdy mieliśmy powodzie, woda wystąpiła na prawy brzeg, zalewając szerokie tereny łęgowe i podchodząc dość blisko naszej ulicy. Teraz zaś, jakby dla przeciwwagi, odsunęła się ku lewemu brzegowi, na prawym pozostawiając kilkusetmetrowe wolne przestrzenie. Tak jakby chciała przeprosić za raptowne i niebezpieczne najście, w nagrodę ofiarowując przyjemne plaże...

"A pęd wasz nieustający zabiera dalej i dalej.
I ani jest, ani było. Tylko trwa wieczna chwila".
/Czesław Miłosz, Rzeki/

Więcej zdjęć z tego spaceru: TUTAJ

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Zamość - między Północą a Południem

"Miasta Południa budzą się późno, ale do nocnych godzin żyją intensywnie, w nieustannym podnieceniu, w wiecznej gorączce. Prawdziwe życie toczy się na ulicy. Dom jest miejscem, gdzie ludzie rodzą się i umierają, gdzie płodzą dzieci, odprawiają sjesty, dzielą posiłki, chronią się przed deszczem i chłodem. Ale cała aktywność, od świtu do zachodu słońca, skierowana jest na zewnątrz; wszystko to, co naprawdę ważne, dzieje się w pełnym słońcu, na ulicy, wśród ludzi" /Adam Wodnicki, Spotkanie, "Zeszyty Literackie" 2011-1/.

Pomyślałem o opisanej w tym cytacie prawidłowości, gdy w połowie marca tego roku zawitałem do pięknego Zamościa i około dziesiątej wieczorem wraz ze znajomym włoskim dziennikarzem zapragnęliśmy porozmawiać przy szklaneczce czy kieliszku jakiegoś polskiego trunku. Arnaldo wyjeżdżał następnego ranka do Warszawy, a potem do Włoch, był to więc ostatni moment na pogaduchy. Wyszliśmy zatem na cudownie odrestaurowany zamojski rynek, było dość ciepło jak na polski marzec i poczuliśmy się przez chwilę, jak w Padwie - bowiem na tym właśnie włoskim mieście wzorowali się podobno XVI-wieczni architekci Jana Zamoyskiego. Była to jednak tylko krótka chwila. Gdy rozejrzeliśmy się dokoła, ze zdziwieniem zauważyliśmy, że po pierwsze zamojska Starówka o tej porze jest prawie kompletnie wymarła, a po drugie, że pobliskie lokale są już nieczynne... Jakiż nieprzyjemny to musiał być zawód dla młodego południowca - Arnaldo.

Miasta Północy - a takim jest Zamość, pomimo swojej południowej architektury - budzą się wcześnie i wcześnie zasypiają. Mieszkańcy Południa kierują swoją aktywność na zewnątrz, poza domy i taki też mają temperament: wychodzą z domów, na ulicach i miejskich placach czują się jak u siebie, więc rozmawiają tam o wszystkim podniesionym głosem, gestykulują, pokrzykują, wszystko to, co mają w sobie, co im w duszy gra, z łatwością wyrzucają z siebie na zewnątrz. My, mieszkańcy chłodnej Północy, więcej przesiadujemy w domach, chronimy się w cieple domowego ogniska, ciesząc się bezpiecznym towarzystwem rodziny i przyjaciół. Tylko w takich okolicznościach i w takim towarzystwie zdobywamy się na poważniejsze rozmowy.

Rozmawialiśmy o tym wszystkim z Arnaldo w zaciszu zamojskiego hotelu, popijając delikatnie polskie trunki i zwyczajem włoskim kończąc dyskusje grubo po północy...