"Miasta Południa budzą się późno, ale do nocnych godzin żyją intensywnie, w nieustannym podnieceniu, w wiecznej gorączce. Prawdziwe życie toczy się na ulicy. Dom jest miejscem, gdzie ludzie rodzą się i umierają, gdzie płodzą dzieci, odprawiają sjesty, dzielą posiłki, chronią się przed deszczem i chłodem. Ale cała aktywność, od świtu do zachodu słońca, skierowana jest na zewnątrz; wszystko to, co naprawdę ważne, dzieje się w pełnym słońcu, na ulicy, wśród ludzi"
/Adam Wodnicki, Spotkanie, "Zeszyty Literackie" 2011-1/.
Pomyślałem o opisanej w tym cytacie prawidłowości, gdy w połowie marca tego roku zawitałem do pięknego Zamościa i około
dziesiątej wieczorem wraz ze znajomym włoskim dziennikarzem zapragnęliśmy porozmawiać przy szklaneczce czy kieliszku jakiegoś polskiego trunku. Arnaldo wyjeżdżał następnego ranka do Warszawy, a potem do Włoch, był to więc ostatni moment na pogaduchy. Wyszliśmy zatem na cudownie odrestaurowany zamojski rynek, było dość ciepło jak na polski marzec i poczuliśmy się przez chwilę, jak w Padwie - bowiem na tym właśnie włoskim mieście wzorowali się podobno XVI-wieczni architekci Jana Zamoyskiego. Była to jednak tylko krótka chwila. Gdy rozejrzeliśmy się dokoła, ze zdziwieniem zauważyliśmy, że po pierwsze zamojska Starówka o tej porze jest prawie kompletnie wymarła, a po drugie, że pobliskie lokale są już nieczynne... Jakiż nieprzyjemny to musiał być zawód dla młodego południowca - Arnaldo.
Miasta Północy - a takim jest Zamość, pomimo swojej południowej architektury - budzą się wcześnie i wcześnie zasypiają. Mieszkańcy Południa kierują swoją aktywność na zewnątrz, poza domy i taki też mają temperament: wychodzą z domów, na ulicach i miejskich placach czują się jak u siebie, więc rozmawiają tam o wszystkim podniesionym głosem, gestykulują, pokrzykują, wszystko to, co mają w sobie, co im w duszy gra, z łatwością wyrzucają z siebie na zewnątrz. My, mieszkańcy chłodnej Północy, więcej przesiadujemy w domach, chronimy się w cieple domowego ogniska, ciesząc się bezpiecznym towarzystwem rodziny i przyjaciół. Tylko w takich okolicznościach i w takim towarzystwie zdobywamy się na poważniejsze rozmowy.
Rozmawialiśmy o tym wszystkim z Arnaldo w zaciszu zamojskiego hotelu, popijając delikatnie polskie trunki i zwyczajem włoskim kończąc dyskusje grubo po północy...