środa, 26 maja 2010

Zofia, Tadeusz i kwitnący bez



Dom zwany pensjonatem "Pogodna Jesień". Pani Zofia - lat 94, pan Tadeusz - lat 89. Odnaleźli się tu przypadkiem. On - czeka na żonę, która jest teraz w szpitalu, ale będzie z nim, tu w tym miejscu, będą mieli wspólny pokój, będą razem już niedługo, jak tylko wszystko dobrze pójdzie. Ona - samotna, wdowa od ponad czterdziestu lat. Wie, że teraz to jest jej dom. Tu zostanie do końca. Wnuczka odwiedzająca ją w miarę regularnie co tydzień przywozi z jej dawnego mieszkania drobiazgi przypominające przeszłość i nadające temu pokojowi nieco przytulności i swojskości. Właśnie od czasu jej ostatniej wizyty na ścianie, tuż nad stołem wisi olejny obraz - impresjonistyczna wizja weneckiego placu św. Marka. Namiastka domu.
Jeszcze chwilę temu nie wiedzieli o swoim istnieniu, zagubieni w samotności, zamyśleni nad splotem tylu okoliczności, które ich sprowadziły, aż tutaj. Jednak zupełnie przypadkiem zaczęli ze sobą rozmawiać. Jak pięknie jest na nich patrzeć: pan Tadeusz na krześle tuż przy stole, siedzi wspierając dłonie na swojej czarnej, lśniącej lasce, pani Zofia tuż obok na fotelu, obłożona poduszkami. Mogą tak siedzieć godzinami, śmiać się, żartować, wspominać życie, które było, przeżywać to, które jest teraz. Widać błyski radości i energii w ich starych już oczach.
Odkryli z przerażeniem, że poza sobą nie mają w tym miejscu nikogo z pensjonariuszy, z kim mogliby sensownie porozmawiać. Codzienne patrzenie na otaczającą ich smutną, schorowaną starość i pomieszanie zmysłów napawa ich strachem.... Mają nadzieję, że ich to nie spotka. Że nie będą pensjonariuszami drepczącymi nerwowo, małymi kroczkami, nieustannie do siebie mamroczącymi, wykrzykującymi do innych zdania całkiem odarte z sensu. Że nie będą co chwilę zaglądać do cudzych pokoi, wkładając w szparę w uchylonych drzwiach swoją siwą głowę i nie będą patrzeć rozbieganym wzrokiem i pytać: czy jest już mecenas?, a potem mamrotać coś zrozumiałego już tylko dla nich samych. Że nie będą szukali okazji do kleptomanii, nie będą grzebali w torebkach, należących do obcych przyjeżdżających w odwiedziny, w poszukiwaniu portfela albo czegokolwiek co nagle wyda im się potrzebne. Że nikt przez to nie chwyci ich za rękę zaciskającą cudzą własność, nie nakrzyczy, nie będą siłą odprowadzani do swojego pokoju. Że nie będą się zakradali do cudzej łazienki, by w całej swojej nieświadomości wynieść z niej w fałdach swetra czyjś grzebień i zapierać się, że należał on przecież od zawsze do nich...
Tak bardzo by chcieli do końca pozostać sobą.
Teraz stanowią małą, dwuosobową wyspę w przestrzeni tego pensjonatu. Dzięki swojej obecności mają motywację by wstać, ubrać się, by nie popadać w smutną melancholię, by łatwiej się było pogodzić z tym, że właśnie tu się znaleźli. Spędzają ze sobą cały dzień. Przez lupę czytają sobie gazety, stawiają pasjanse. Czekają z niecierpliwością na panią Krystynę, żonę pana Tadeusza, bo wtedy będzie im raźniej. Szykują już dla niej lekcję - instrukcję przetrwania tutaj. Gdy robi się ładnie, po podwieczorku idą pod rękę, małymi, niepewnymi krokami na spacer do ogrodu podziwiać kwitnący bez...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz