Bywają wieczory, w których lubię pobyć z Nimi. Najczęściej towarzyszy nam w tym spotkaniu muzyka Chopina, późny wieczór za oknem, półmrok w pokoju, kanapa i mała lampka dające ciepłe światło.
Trzymam w dłoniach małe i większe fotografie, przedwojenne, wojenne, powojenne, odklejone z albumów, albo takie, które nigdy nie znalazły w nich swojego miejsca i przez wiele lat przechowywane były w kopertach.
Lubię je obracać w palcach, czuć ich fakturę, rozszyfrowywać dedykacje i zapiski sporządzone piórem lub ołówkiem po drugiej ich stronie. Choćby zamaszyste litery układające się w słowa: Najdroższej swoją podobiznę na pamiątkę ofiarowuję. Albo cyfry dat: 1919, 1924, 1932, 1936, 1938, które przyprawiają mnie zawsze o mocniejsze uderzenia serca. Trzymam w ręku zachowaną na zdjęciu chwilę sprzed prawie niemal 100 lat, która przetrwała dobrze ukryta wojenną zawieruchę i różne rozłąki. Jakimś cudem trafiła do mnie. Wkraczam w nią nieśmiało.
Tropię znajome mi już twarze, rodzinne podobieństwa rysów, które dostrzegam w kolejnych pokoleniach. Przyglądam się zatrzymanym na fotografii czułym gestom, emocjom, smutnym, pełnym troski spojrzeniom, poważnym wyrazom twarzy na pozowanych u fotografa zdjęciom do dokumentów. Wypatruję też figlarne błyski spontanicznej radości uchwyconej w obiektywie. Rodzinne, czy przyjacielskie spotkania, wyjazdy wakacyjne, przyjecia imieniowe. Życie.
Przyglądam się ubraniom, guzikom, fryzurom, ze wzruszeniem patrzę na wystające spod eleganckiej zapewne najlepszej założonej do rodzinnego zdjęcia u fotografa sukni, ponad miarę wytarte czubki damskich czółenek…
Lubię tak sobie z Nimi wszystkimi pobyć. Ożywiam także tych, których nie dane mi było nigdy poznać. Oswajamy się. Spędzamy razem chwilę czasu. A ja patrząc na nich wiem, że gdyby nie ich życie to mnie nie byłoby tu gdzie jestem. Łączy nas nić, o którą w taki wieczór, jak dzisiaj z troską dbam.
Próbuję po troszku kontynuować genealogiczną pracę podjętą przez moją Mamę. Skrupulatnie notowała daty i zapisywała je w programie, z którego generować można drzewo przeszłości. Odnóżki, gałęzie, sploty. Rozrastające się w różne strony Mazowsza i Wielkopolski. Pączkujące od licznych dzieci, często ich przedwczesnych śmierci, małżeństw - bogactwo życia, pięknych imion, osób zaludniających moją przeszłość. Dobrze mi z nimi. Pobędziemy sobie trochę razem w świetle lampy, w ten przedostatni wieczór września.
Lubię je obracać w palcach, czuć ich fakturę, rozszyfrowywać dedykacje i zapiski sporządzone piórem lub ołówkiem po drugiej ich stronie. Choćby zamaszyste litery układające się w słowa: Najdroższej swoją podobiznę na pamiątkę ofiarowuję. Albo cyfry dat: 1919, 1924, 1932, 1936, 1938, które przyprawiają mnie zawsze o mocniejsze uderzenia serca. Trzymam w ręku zachowaną na zdjęciu chwilę sprzed prawie niemal 100 lat, która przetrwała dobrze ukryta wojenną zawieruchę i różne rozłąki. Jakimś cudem trafiła do mnie. Wkraczam w nią nieśmiało.
Tropię znajome mi już twarze, rodzinne podobieństwa rysów, które dostrzegam w kolejnych pokoleniach. Przyglądam się zatrzymanym na fotografii czułym gestom, emocjom, smutnym, pełnym troski spojrzeniom, poważnym wyrazom twarzy na pozowanych u fotografa zdjęciom do dokumentów. Wypatruję też figlarne błyski spontanicznej radości uchwyconej w obiektywie. Rodzinne, czy przyjacielskie spotkania, wyjazdy wakacyjne, przyjecia imieniowe. Życie.
Przyglądam się ubraniom, guzikom, fryzurom, ze wzruszeniem patrzę na wystające spod eleganckiej zapewne najlepszej założonej do rodzinnego zdjęcia u fotografa sukni, ponad miarę wytarte czubki damskich czółenek…
Lubię tak sobie z Nimi wszystkimi pobyć. Ożywiam także tych, których nie dane mi było nigdy poznać. Oswajamy się. Spędzamy razem chwilę czasu. A ja patrząc na nich wiem, że gdyby nie ich życie to mnie nie byłoby tu gdzie jestem. Łączy nas nić, o którą w taki wieczór, jak dzisiaj z troską dbam.
Próbuję po troszku kontynuować genealogiczną pracę podjętą przez moją Mamę. Skrupulatnie notowała daty i zapisywała je w programie, z którego generować można drzewo przeszłości. Odnóżki, gałęzie, sploty. Rozrastające się w różne strony Mazowsza i Wielkopolski. Pączkujące od licznych dzieci, często ich przedwczesnych śmierci, małżeństw - bogactwo życia, pięknych imion, osób zaludniających moją przeszłość. Dobrze mi z nimi. Pobędziemy sobie trochę razem w świetle lampy, w ten przedostatni wieczór września.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz