W uroczystość Trzech Króli zawsze wraca do mnie jedno ze wspomnień z dzieciństwa. Za oknem śnieg i ciemno, warszawskie rodzinne mieszkanie na Grochowie rozjaśnione ciepłym światłem. Jest i spora, żywa choinka rozświetlona kolorowymi lampkami przyczepionymi klipsami do gałązek, otulona przezroczystym „włosem anielskim” oraz kłaczkami waty udającymi śnieg.
Jest i szufelka do węgla (używana na co dzień do kuchni z fajerkami) w ręku Babci. Na niej kilka rozżarzonych węgielków wyjętych z kuchennego paleniska i ten zapach, tak specyficzny: żywiczno-ziołowy. Szare stróżki dymu unoszące się do góry, oplatające Babcię esami-floresami, mknące do sufitu, widoczne w świetle lamp. Dziwna obecność.
Babcia szła, a ja za nią dreptałam krok w krok, ciągle nie mogąc nadziwić się temu zapachowi pojawiającemu się w naszym mieszkaniu tylko raz w roku. Szła z pokoju do pokoju, trzymając przed sobą szufelkę, kreśliła nią w powietrzu znak krzyża i prosiła o błogosławieństwo. Czułam, że dzieje się coś ważnego; coś, czego nie umiałam wtedy wytłumaczyć; że ten pachnący dym ma sprawić, iż będzie nam tutaj wszystkim lepiej i że nas w jakiś sposób ochroni.
Dopiero po tej czynności odbywało się rytualne pisanie białą kredą na
drzwiach. Równe, zgrabne literki i cyfry roku – kreślone ręką Babci.
Pamiętam, że zawsze odbywało się to niejako komisyjnie – by potwierdzić,
czy jest ładnie i równo. Taki stempel na naszych drzwiach.... więcej na Aleteia.pl.
Skoki na hopce
4 lata temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz