To był ostatni etap szlaku schodzącego z gór do Piwnicznej. Wędrowaliśmy od strony Łomnicy Zdrój, przemieszczaliśmy się coraz niżej i niżej w stronę miasta. Wiosenne słońce towarzyszyło nam, zerkając na świat zza białych, puchatych obłoków. Szlak opuszczał coraz bardziej zacisze i zieloność lasu, parł do przodu, a pod nogami zamiast bitej drogi czy kamieni mieliśmy najpierw żwir, potem betonowe płyt, które płynnie przeszły w szarość asfaltu.
Z kolejnymi metrami zagęszczało się wokół nas coraz bardziej. Najpierw rejony działkowe, równe grządki, z których wychylały się pierwsze wiosenne pędy, kolorowe główki tulipanów, żółte żonkile, pojedyncze kwitnące jabłonie których samotności asystowały szeleszczące strachy na wróble, zrobione w foliowych torebek i plastikowych butelek, bezgłośne pierwsze motyle i szybkie jaskółki. Zapach ziemi.
Potem, niżej wijącemu się serpentynami szlakowi zaczynało towarzyszyć coraz więcej codziennego ludzkiego życia, małe gospodarstwa jak przyklejone do siebie, kury grzebiące w ziemi przy płotach, poszczekujące psy, zwinne koty. Te znane nam dobrze wiejskie zapachy, porykiwania krowy pasącej się gdzieś na polu za domem. Tak sielsko, tak leniwie. Bzyczące owady, cykanie ukrytych w trawie pasikoników, stróżka wody spływająca z łąki na drogę pobłyskująca w słońcu, odgłos naszych miarowych kroków. Tyle wewnętrznej radości.
Gdy pod naszymi butami wyczuliśmy asfalt zaczęło nas otaczać bogactwo domów jednorodzinnych. Eleganckie sąsiadujące z tymi prostszymi, biedniejszymi, ale zadbanymi. Robiło się coraz bardziej miejsko. W końcu Piwniczna Zdrój, przecięta zakolami Popradu, widoczna była coraz wyraźniej w dole.
Idziemy, rozmawiamy, duże plecaki na plecach, ciężkie kroki w górskich butach, które w zderzeniu z asfaltem tęsknią tak okrutnie boleśnie za miękkim podłożem, ziemią, trawą i kamieniami. Chcą uciekać.
Zagadani wyłoniliśmy się zza kolejnego zakrętu. I wtedy zobaczyliśmy ich z daleka.
Dwie postaci. Staruszkowie. On i ona. Siedzieli przy drodze na rozłożonych turystycznych fotelach w pozycji nieco zaskakującej: równolegle do siatki ogrodzenia, prostopadle do drogi, jedno za drugim. Patrzyli tym samym nie w dół na miasto, ale w górę na szlak. Siedzieli tak w milczeniu jak w teatrze, na widowni świata, nie bacząc na naturalne nachylenie terenu. Na przekór. Patrzyli przed siebie, grzali się w wiosennym słońcu.
Ona z kwiecistej chustce zawiązanej pod brodą, w serdaku wykończonym futerkiem, w jakiejś spódnicy, której kolor nie miał znaczenia i w ciepłych bamboszach. On w filcowej szarej czapce, rozciągniętym swetrze i ciemnych spodniach. Zmierzwione siwe włosy wystawały kosmykami spod czapki na skroniach. Szczupły.
Patrzyli na nas. Stanowili tak poruszający i rozczulający obrazek wklejony w krajobraz naszej wędrówki.
Pozdrowiliśmy ich - jak zawsze robimy gdy napotykamy kogoś na szlaku. Odpowiedzieli z uśmiechami, nagle ożywieni i wyrwani z zamyślenia. On był bardziej rozmowny, Ona milcząca, posłusznie wpisująca się w tradycyjny, ludowy model kobiecości. Słuchała, patrzyła, potakiwała i nie powiedziała chyba ani słowa.
A skąd idą? Ja widzę od razu, że turysty prawdziwe, a nie jakieś takie o! niedzielne... Ja to poznam, bo ja niejedno w życiu widziałem. Bo ja to lata swoje mam. Kiedyś to piłem, bo człowiek głupi. Ale Ona tu powie, że już długo nie piję. Jest tam jakaś butelka w kredensie, to jej nie tykam nawet! Oj nie piję już, nie pije. Ja to swoje przeszedłem. Po wojnie to tu po tych górach biegałem, chowaliśmy tu partyzantów, groby były (pokazuje ręką nieokreślony gest ogarniający przestrzeń gór). Napatrzyłem się, a napatrzyłem. Ja już osiemdziesiąt trzy wiosny mam, dałby mnie Pan tyle? A ja to krzepę mam, napracowałem się w życiu, siłę mam i teraz bym mógł Pana podnieść, a jak! Siłę tu mam! (wypręża rękę). Ze trzy miesiące już nie piję. Niech Ona zresztą powie...
Ona spogląda na nas, ma dobre, spokojne oczy, a w nich czułość. Spracowane, sękate ręce. Milczy. Nie opowiada. Publiczna spowiedź męża została zakończona. Żegnamy się życząc im zdrowia i siły.
A ja od chwili gdy odeszliśmy od nich kilka metrów już zaczęłam żałować, że nie miałam tyle odwagi, by zapytać czy mogę im zrobić zdjęcie na pamiątkę tego spotkania. Byłoby piękne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz