Po raz kolejny możemy mknąć rowerami po warmińskich drogach. Gdy myślałam w tym roku o urlopie, widziałam nas właśnie takich – pedałujących, zmęczonych, ale szczęśliwych.
Wystarczy tylko wyjechać z Olszyna, znaleźć się na jego obrzeżach, a trafia się do krainy, w której czas płynie inaczej – przesącza się leniwie przez drogi, pola, wisi nad jeziorami, szumi w trawach. Ile taka jazda daje wolności i dziecięcej wprost radości. Przy pięknej, słonecznej pogodzie wszystko jest jeszcze spotęgowane.
Zachwycam się więc nieustannie i jadę przed siebie, a przede mną lub obok mnie ukochany towarzysz tej rowerowej przygody. Różne drogi: asfaltowe, żwirowe, ubite, piaszczyste, leśne i polne jak w kalejdoskopie. Różne odgłosy tych powierzchni pod kołami rowerów - zgrzytające, szurające, szumiące czy głucho dudniące.
Bogactwo dźwięków płynące z każdej strony. Trudne podjazdy pod wzniesienia i ogromna radość zjeżdżania w dół, pęd, wolność, chłód wiatru owiewającego całą mnie. Fale gorącego rozgrzanego powietrza i nagłe niespodziewane chłodne powiewy muskające skórę. Cudowne cieniste drogi wysadzane z dwóch stron starymi już drzewami, takie aleje prowadzące nas dalej i dalej, szpalery strażników pamiętających dawne czasy. Tyle zapachów: skoszonej trawy, wiejskich zagród, leśnych malin, wilgoci mchów, suchych leśnych igieł, stęchlizny zagrzanych przydrożnych rowów, żywicy sączącej się ze ściętego drzewa, wody jeziora, rozgrzanych łanów dojrzałych zbóż, kropli deszczu...


Zawsze mnie to porusza, zawsze się zatrzymam by zrobić zdjęcie i z ogromną radością podziękować Bogu za to wszystko, na co mogę patrzeć, za to poczucie wakacyjnego szczęścia, wyzwalającego we mnie miłość i czułość, którą zawiozę rowerem dalej.