Raz w tygodniu odwiedzam rodzinny dom, w którym królują obecnie dwie małe dziewczynki: Mała B i Malutka T.
Dla Małej B. jestem Ciocią Hanią świetną do
układania klocków, asystowania w kąpieli, w której odbywa się zabawa w sklep z
sokami z pianą, albo leczenie rąk okładami
z piany i zastrzyki lecznicze robione butelką. Okazało się też, że
jestem specem od mycia włosów i zabawy z cyklu Mała Pani B. w salonie
fryzjerskim. Po kąpieli jest wyciąganie z wanny i wycieranie małego ciała dużym
ręcznikiem, pomaganie w zakładaniu piżamy z sową albo dinozaurem. Zawsze klękam
na podłodze bo lubię zapomnieć o moim wzroście i móc Małej B. patrzeć w oczy.
Właśnie przy wycieraniu jej mokrych
włosów ręcznikiem jest moment, w który Mała B. nakrywa ręcznikiem swoją i moją
głowę. W półmroku, którym nagle jesteśmy otoczone widzę jej otwarte szeroko,
błyszczące oczy. Patrzy prosto na mnie, zbliża coraz bardziej swoje małe czoło
do mojego czoła, zaczyna tajemniczo szeptać „Ciocia Hania ja będę wilkiem,
dobrze?”. Dotykamy się już prawie nosami, cały czas patrząc na siebie , ona podnosi
wtedy małe ręce i machając palcami tuż przed moją twarzą zaczyna ryczeć jednocześnie
się śmiejąc, a ja zaczynam się bać , robię przerażoną minę i głośne „aaaaaaaa”
też połączone ze śmiechem. Sceniczny szept Małej B. i jej błyski radości w
oczach w czasie tego całego rytuału są po prostu bezcenne. Potem jest wspólne
nakładanie sobie pasty na szczotkę małą jej i dużą- moją i mycie zębów połączone
z nuceniem starej piosenki „myję zęby bo wiem dobrze o tym kto ich nie myje ten
ma kłopoty”, potem jeszcze wspólna, rodzinna modlitwa i czytanie ulubionej
bajki- obecnie wygrywa Tupcio Chrupcio. Jest to piękny wspólny czas odrywający mnie
psychicznie na kilka godzin od całej dorosłej rzeczywistości.
Jest i Malutka T., która z każdym tygodniem pnie się coraz
bardziej w górę, zmienia nieustannie i coraz
uważniej patrzy na świat. Rozbraja wszystkich swoim pięknym uśmiechem
ukazującym coraz więcej zębów. Gada po swojemu snując długie opowieści i
naśladuje Małą B. wędrując za nią niemal
krok w kok. Ale jest coś co potrafi tylko Malutka T. To powitanie Dziadka,
czyli mojego Taty. Gdy widziałam tą
scenę Malutka T. dopiero co odważyła się sama chodzić. Stała na końcu korytarza schowana za jego
zakrętem. Gdy tylko usłyszała zgrzyt otwieranego zamka najpierw zza rogu
wychyliła się jej jasna głowa, potem dwoje niebieskich oczu śledzących z uwagą
to co się dzieje w odległym nieco przedpokoju. Gdy pokazała się znajoma postać - Malutka T. przytrzymując się jeszcze delikatnie dla asekuracji rączką o ścianę
pokrytą boazerią wyłoniła się w całym swoim jestestwie. Rozpoznała go. Na jej
małej buzi pojawił się rozbrajający, promienny uśmiech, śmiała się nawet oczami.
Zaczęła dreptać w jego stronę, piszcząc radośnie, stawiała kroki powoli,
ostrożnie, asekurując się ciągle rączką wodzącą po boazerii. Wystarczyły
rozchylone na powitanie ramiona Dziadka i już odważniej, stawiając małe kroczki
bosymi stopami zdecydowała się sama też wyciągnąć dwie ręce do przodu,
porzuciła podparcie i jeszcze nieco chwiejnie ruszyła do przodu. Coraz
szybciej, coraz radośniej, przyspieszając na ostatniej prostej wpadła w
bezpieczne ramiona i mocno się przytuliła. Cała była radością od małych stóp do
czubka malutkiej głowy. Prawdziwie
promieniała. To był widok tak rozczulający i piękny, że nie zapomnę go nigdy.
Esencja czystej radości. Naprawdę istnieje.