poniedziałek, 29 października 2012

Linia cienia


W ramach wakacyjnych lektur przeczytałem tego lata po raz wtóry „Smugę cienia” Josepha Conrada. Miejsce czytania było wręcz idealne – na plaży, w turystycznym fotelu zwróconym w stronę morza. Wystarczyło podnieść wzrok, by trafić na bałtycki horyzont. No i szum fal jako akompaniament. Nic, tylko czytać Conrada. 

Jak to zwykle bywa przy kolejnej lekturze, natrafiłem na sprawy, o których wcześniej nie myślałem. Konkretnie na dwie sprawy, obydwie związane z tytułem książki. 

Pierwsza. Dlaczego współcześnie coraz częściej spotyka się wykorzystanie frazy „smuga cienia” na określenie wchodzenia w starość? Przecież jest to całkowicie niezgodne z zamysłem jej konstruktora. Już na początku tej krótkiej powieści czytamy: „Postępujesz naprzód, a twoim śladem nieodstępnie i niepostrzeżenie posuwa się czas. Aż przychodzi chwila, w której spostrzegasz przed sobą smugę cienia ostrzegającą cię, że dzień pierwszej młodości dobiegł już końca”. Tę samą myśl potwierdza autor w swoim słowie wstępnym: „Pierwotnie celem tego utworu było przedstawienie pewnych faktów, które z pewnością były związane ze zmianami zachodzącymi w człowieku, kiedy młodość, beztroska i żarliwa, przekształca się w bardziej świadomą i dojmującą fazę dojrzalszego życia”. 

Wniosek jest oczywisty: smuga cienia z całą pewnością nie ma nic wspólnego ze starością. Jest procesem wychodzenia z beztroskiej młodości i dojrzewania do życia odpowiedzialnego. W powieści bohater, młody oficer, po raz pierwszy otrzymuje pod swoje dowództwo statek i jego załogę. To, co będzie mu dane przejść, przeprowadzi go też przez tytułową smugę cienia. 

I tu dochodzimy do sprawy drugiej. Zwróciłem na nią uwagę dopiero wtedy, gdy zauważyłem, że oryginalny angielski tytuł książki brzmi The Shadow Line. Słowo line – linia ma tu kolosalne znaczenie, bo czytelnik od razu skojarzy je z linią równoleżnika 8° 20′ N, której statek z niejasnych przyczyn nie może przekroczyć (więcej nie zdradzę, żeby nie psuć frajdy tym, którzy sięgną po powieść po raz pierwszy). A więc tytuł oryginalny jest wieloznaczny i głębszy. Polskie tłumaczenie Anieli Zagórskiej (autoryzowane przez pisarza) tego już nie ma. 

Przeczytałem „Smugę cienia” z wielką przyjemnością. Jednym tchem, jak to się mówi. Ileż przestrzeni jest w tym Conradowskim pisaniu, ileż tajemnicy, ileż człowieka! Zakończyłem lekturę, patrząc w odległy morski widnokrąg i konstatując, że swoją smugę cienia już chyba raczej mam za sobą… 

czwartek, 11 października 2012

Oddech wszechbytu


"Tatry, co na tygodnie całe otulają się w zasłony z mgieł, każąc czekać bez końca na uśmiech (...) Gdy jednak zasłony spadną i błysną modre oczy stawów, gdy rozrumienią się śniegi, a turnie odetchną świeżym wiatrem wschodnim, wtedy jakaś tajemnicza dłoń wyciąga się do mnie z wyżyn górskich, chwyta i porywa ze sobą. I gdy znajdę się na stromym wierzchołku sam, mając jedynie lazurową kopułę nieba nad sobą, a naokoło zatopione w morzu równin zakrzepłe bałwany szczytów - wówczas zaczynam rozpływać się w otaczającym przestworzu, przestaję się czuć wyodrębnioną jednostką, owiewa mnie potężny, wiekuisty oddech wszechbytu. Tchnienie to przebiega przez wszystkie fibry mej duszy, napełnia ją łagodnym światłem i sięgając do głębin, gdzie leżą wspomnienia trosk i bólów przeżytych, goi, prostuje i wyrównywa".
/Mieczysław Karłowicz, lwowski "Taternik"  z 1907 r./

Taktyczny odwrót spod Kościelca

Kościelec w Tatrach. Dziś okazał się dla nas niedostępny. Zbytnio oblodzone ścieżki nie wpuściły nas na szczyt, którego jeszcze nigdy nie zdobyliśmy. Pragnienie było wielkie, pogoda dobra a siły wystarczające. Zabrakło 15 może 20 minut wspinaczki. Mimo wszystko wycofaliśmy się. Taktyczny odwrót zamiast brawurowej szarży. Nic to. Wrócimy tu, gdy lód i śnieg stopnieją by ponownie zaatakować. 

Gdy schodziliśmy do Czarnego Stawu w Dolinie Gąsienicowej, myślałem o tym odwrocie. I przypomniały mi się słowa, jakie Witek - bohater "Przypadku" Krzysztofa Kieślowskiego - usłyszał od ojca w testamencie: "Nic nie musisz! Słyszysz? Nic nie musisz!" 

Jaka to ulga wyzbyć się tej nadętej pychy, tak częstej w polskiej tradycji, która wyraża się w głupkowatym zawołaniu: "Co, ja nie dam rady?!" Pewnie dalibyśmy radę wejść dziś na ten szczyt. Ale po co ryzykować, skoro tyle piękna jest w wolności "nic nie muszenia"?