Czas mi się jakoś dziwnie skurczył. Wszystko co dotyczy Ciebie traktuję tylko i wyłącznie w kategoriach „przed chwilą” i „wczoraj”. Nie czuję zupełnie tej czasowej przepaści całego roku – jest nierealna. To musi być dowód na to, że jesteś cały czas ze mną, tuż obok, towarzysz mi nieustannie. Ile razy łapię się na myśli by do Ciebie zadzwonić? Twój numer przecież ciągle mieszka w moim telefonie. Byłaś i jesteś ciągle - tylko inaczej.
Obdarowujesz mnie okruchami swojej obecności. Twój uśmiech wypatrzony niespodziewanie na jakimiś starym zdjęciu w jednym z komputerowych katalogów, znaleziona w kurtce karteczka z listą zakupów pisanych Twoją ręką, stary zeszyt z przepisami, którego strony wertowałaś nieraz w poszukiwaniu kulinarnych inspiracji; odnalezione nagle całusy od Ciebie przesłane mi w wydrukowanym liściku, który podpisałaś „Cmok Mamki”, liściku, który kiedyś schowałam wśród dokumentów, a przy ostatnich porządkach się tak po prostu odnalazł. Bransoletka, którą zakładam, a była przecież prezentem od Ciebie. Twój szal, który zabrałam po cichu z Twojej szafy, gdy już Cię nie było. Niezwykłe życie wspomnień, osobisty, wewnętrzny film pełen strzępek rozmów, codziennych sytuacji, miejsc, zapis wymienianych spojrzeń, przywołanie Twojego dotyku i przytulenia.
Tylko że to, co pamiętam najbardziej namacalnie, to Ty w czasie Twoich ostatnich dni, godzin i minut. Momentami, gdy zamknę oczy – jestem z Tobą tam, wtedy – czuję, słyszę, przenoszę się w czasie. Twoje cierpienie, Twoje odchodzenie i Twoja twarz z anielskim spokojem, chwilę po tym jak zaczęłaś inne życie. I wtedy, niezmiennie do oczu napływają mi wielkie, słone łzy, które turlają się szybko po policzkach. Cały czas mam ochotę krzyczeć – dlaczego miało być właśnie tak? Twoja śmierć jest od roku częścią mojego życia, jest we mnie, boli i zmienia patrzenie na świat. Mamo, proszę – przyśnij mi się zdrowa i uśmiechnięta – takiej tak bardzo Cię codziennie potrzebuję.