Równy rząd małych, kolorowych, gumowych zabawek ustawiony na białym brzegu wanny. Małe, wilgotne paluszki dotykają delikatnie każdej z nich: i pękatego zielonego wieloryba z namalowanym szerokim uśmiechem, i czerwonego konika morskiego ze śmiesznie wypiętym brzuchem, i żółtą kaczkę patrzącą na nas wielkimi czarno-białymi oczami spod niebieskiej czapki. Jeżeli któraś z nich nagle, niespodziewanie zawadzona małą ręką, fiknie spektakularnego koziołka do wody od razu szybko jest ze śmiechem wyławiana i na nowo ustawiania na swoim miejscu.
Mamy więc piękny, równy szereg. To jest wystawa sklepowa. Gotowe. Malutka T. - prawie trzyletnia, patrzy na mnie z radością w oczach. Usiadłam na kolanach tuż przy wannie, w takiej pozycji jestem wzrostu tej małej, szczuplutkiej sprzedawczyni siedzącej po turecku w waniennych ciepłych odmętach.
Mamy więc piękny, równy szereg. To jest wystawa sklepowa. Gotowe. Malutka T. - prawie trzyletnia, patrzy na mnie z radością w oczach. Usiadłam na kolanach tuż przy wannie, w takiej pozycji jestem wzrostu tej małej, szczuplutkiej sprzedawczyni siedzącej po turecku w waniennych ciepłych odmętach.
- Dzień dobry! Co Pani kupi? - pyta mnie śmiało wczuwając się w swoją rolę - Tu są zabawki. Do wanny.
- Dzień dobry! O ja bardzo chętnie kupię jakieś dwie zabawki dla moich siostrzenic. Czy może Pani mi coś doradzić? Ma Pani na pewno większe doświadczenie w tej kwestii. Które będą się podobać? - pytam.
Mała T. przygląda mi się bardzo uważnie, oczy jej się śmieją, ale bardzo, ale to bardzo stara się zachować powagę. Szczupła rączka krąży nad zabawkową wystawą, zastyga na moment i bierze w dłoń gumową, zieloną rybkę.
- Oooo rybki, zielone rybki – pokiwała z namysłem głową, a jasne kosmyki spadające na czoło przyczepiły się delikatnie do skóry - wieloryb i ryba.
- Wspaniale! Kupuję. Może Pani policzyć ile płacę?
- Tak. Tak.
Wybrane zabawki zostają przytulone mocno przedramieniem do nagiego, mokrego brzucha. A uwolniona w ten sposób dłoń stuka paluszkami w powierzchnię wanny tuż nad poziomem wody. Tuk tuk tuk. Następnie szybko uwalnia z objęć zielonego wieloryba i przytyka go w to samo miejsce, w które stukała.
Piiikkkk - mała sprzedawczyni wydaje charakterystyczny dla sklepowych kas dźwięk skanera kodów kreskowych. Zaraz za wielorybem to samo spotyka następną zieloną rybkę. Piiiikkkk.
- Ja kasuję, wiesz, Ciociu?
- Proszę Pani ile płacę? Już wiadomo? - dopytuję.
- ….yyyy.... Sześć groszów. Zapakować?
- Jeżeli ma Pani jakieś ładne torebki na prezenty, to tak poproszę.
- O.... tak.... tu. - Mała T. nieco się zasapała, ale udało jej się włożyć małe zabawki do cienkiej, czerwonej, siateczkowej torebeczki pływającej w wodzie - Proszę.
Wyciągnęła w moją stronę ociekającą siateczkę ze złowionymi rybami- zabawkami. Zerkały na mnie swoimi dużymi, namalowanymi oczami. A ja wyciągnęłam dłoń z niewidzialnymi pieniędzmi. Z uśmiechami od ucha do ucha dokonałyśmy zakupowej transakcji. Kiedy tak T. mocowała się z pakowaniem tych zakupów ja zerkałam na nią spomiędzy ustawionych na brzegu wanny pozostałych zabawek. Była tak skupiona, tak dokładna, tak zaangażowana. Taka piękna i rozbrajająca w tej czynności.
Po zabawie i myciu przyszedł czas na wyciągnie z wanny. W moją stronę wyciągnęły się dwie małe rączki. No to siup! Szybko opatuliłam T. w ręcznik. Wycierałam ją dalej klęcząc. A stanęła małymi stópkami na chodniczku przy wannie i zastygła w moich rękach otulona ręcznikiem. Zbliżyła mokry jeszcze nos do mojego i przez kilka sekund patrzyła mi z bliska w oczy. A w oczach ma takie pokłady czystej radości, życia, energii, że aż trudno to opisać. Następnie zarzuciła te swoje szczupłe rączki na moją szyję i perliście się śmiejąc z całych sił mnie uścisnęła.
W takich momentach zatrzymuje się na kilka chwil mój dorosły świat. Nie ma miejsca na jakieś zawahania – jest tylko czułości i czysta, niczym niezakłócona radość wypełniająca całą mnie. I tyle wdzięczności za to piękno.
Wczoraj gdy przytulałam malutką, kruchą T. moje myśli krążyły jednak jeszcze w jednym kierunku. Dokładnie sześć lat temu, też we wtorek 27 stycznia, w tej samej łazience, w miejscu gdzie klęczałam zasłabła Babcia Marysia i było to początkiem jej kilkugodzinnego odchodzenia. Znowu wszystko w przedziwny sposób się ze sobą powiązało. Dziecięcy śmiech i cichość umierania. Pełnia.
Wczoraj gdy przytulałam malutką, kruchą T. moje myśli krążyły jednak jeszcze w jednym kierunku. Dokładnie sześć lat temu, też we wtorek 27 stycznia, w tej samej łazience, w miejscu gdzie klęczałam zasłabła Babcia Marysia i było to początkiem jej kilkugodzinnego odchodzenia. Znowu wszystko w przedziwny sposób się ze sobą powiązało. Dziecięcy śmiech i cichość umierania. Pełnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz