niedziela, 31 stycznia 2010

sobota, 30 stycznia 2010

Pióro jako łopata

"Chyba w pisaniu szukałem ucieczki... ucieczki i ratunku dla samego siebie. I wreszcie musiała nadejść ta noc, że wśród ciemności ujrzałem i pojąłem naturę mojej pracy, która w istocie rzeczy nie jest niczym innym jak dalszym kopaniem tego samego grobu, który inni zaczęli kopać dla mnie w powietrzu, ale nie wystarczyło im czasu... Gdyż tylko tak zyskuje sens to wszystko co się wydarzyło, co zrobiłem, co ze mną zrobiono, tylko tak może mieć sens moje bezsensowne życie... bo przecież pióro jest moją łopatą, kiedy patrzę przed siebie, widzę tyko to, co jest za mną, kiedy spoglądam na papier, spoglądam wyłącznie w przeszłość..."

Imre Kertesz, Kadysz za nienarodzone dziecko.

Imre Kertesz - pisarz węgierski żydowskiego pochodzenia. Ur. w 1929 r. w Budapeszcie. Jako nastolatek wywieziony do obozu Auschwitz, a potem Buchenwald. Podczas wojny zginęła cała jego rodzina. Po wojnie pracował jako dziennikarz. Dwukrotnie zwolniony z pracy. Zaczął tłumaczyć z niemieckiego: Nietzschego, Freuda, Rotha, Wittgensteina. W latach 70. zaczął pisać. Wszystkie jego książki podszyte są wspomnieniem Zagłady. W 2002 r. otrzymał literacką nagrodę Nobla. Mieszka w Berlinie.

piątek, 29 stycznia 2010

Pan Bóg w sklepie

"Pewnej kobiecie przyśniło się, że za ladą swojego ulubionego sklepu spotkała Pana Boga. - To ty, Panie Boże? - zakrzyknęła uradowana i zaskoczona. - To ja - odpowiedział Bóg. - A co u Ciebie można kupić? - zapytała kobieta. - Wszystko - padła krótka odpowiedź. Kobieta postanowiła skorzystać z tej wyjątkowej okazji i po niedługim namyśle, wyrecytowała swoją listę zakupów: - W takim razie poproszę o zdrowie, szczęście, urodę, mądrość, znaczenie i pieniądze. Pan Bóg życzliwie się uśmiechnął i oddalił się na zaplecze po zamówiony towar. Po dłuższej chwili wrócił z malutką, papierową torebeczką i położył ją na ladzie. - To wszystko?! - wykrzyknęła zdziwiona i rozczarowana kobieta. - Tak, to wszystko - odpowiedział Bóg. I, widząc jej rozczarowanie, dodał: - Chyba zapomniałaś, że u mnie można dostać tylko nasiona i to od ciebie zależy, co z nich wyhodujesz.

Tak więc świątynia nie jest supermarketem, gdzie można kupić sobie zbawienie, spełnienie egocentrycznych marzeń, ubezpieczenie na życie po życiu i na dodatek zarezerwować apartament w Niebie".

Opowiadanie: Anthony de Mello, cytat za: Tadeusz Bartoś, Wojciech Eichelberger, Wojciech Szczawiński, W poszukiwaniu mistrzów życia. Rozmowy o duchowości.

czwartek, 28 stycznia 2010

Taksim

Taksim to duży plac w Stambule, w europejskiej części miasta. Tu odgrywa się finałowa scena powieści Andrzeja Stasiuka. Zacząłem ją czytać wczoraj wieczorem, a skończyłem o 3 w nocy. To książka, która wciąga po pierwsze akcją, a po drugie słowem. Stasiuk kolejny raz dowodzi, że jest mistrzem słowa.

Wszyscy zajmują się życiem w sposób tymczasowy. Tymczasowość rzeczy i istnień to ukryty bohater tej powieści. Po co uganiać się za czymkolwiek, skoro za kilka dolarów można kupić chińską podróbkę wszystkiego, a życie można stracić w każdej chwili? Przekonał się o tym pewien Azjata w dramatycznym spotkaniu z dziką lochą...

Stasiukowy sposób na ten świat to słowo i droga. Nieustanne bycie w drodze i nieustanne opowiadanie. Słowo, które zbawia. Droga, która daje życie. Homo viator.

środa, 27 stycznia 2010

Babcia

Dokładnie rok temu odeszła. Zgon - 27 stycznia, godzina 22.50. Nie wiem zupełnie kiedy ten czas minął. Dla mnie Ona cały czas jest. Łapałam się wielokrotnie przez ten okrągły rok na tym, że wybierałam się do niej na niespodziankową herbatę i pogaduchy o wszystkim... Tyle raz tak do niej wpadałam, zawsze witała mnie z radością, nieraz cudownie zakłopotana, gdy zjawiałam się wieczorem i zastawałam ją w różowej podomce i lokówkach. O tyle rzeczy chciałbym ją jeszcze zapytać. Rok temu wieczorem wszyscy byliśmy przy niej, gdy w pokoju, na podłodze sanitariusze ją reanimowali. Odchodziła patrząc na nas, mam nadzieję, że nasza obecność, czułość i miłość w spojrzeniach, które widziała do ostatniej chwili dodawała jej otuchy... A może widziała raczej nasze przerażenie i wypisaną na naszych twarzach świadomość, że jesteśmy całkiem bezradni wobec tej siły, która ją właśnie zabierała?Jak czuje się śmierć? Reanimacja, intubacja, defibrylacja, kolejne zastrzyki, długa, nieznikająca, ciągnąca się w nieskończoność pozioma kreska na monitorze EKG. Cisza, czekanie, agonia... Głaskałam ją cały czas po głowie i czułam jej obecność, ale nie w ciele, które coraz zimniejsze wydawało się tylko jakimś porzuconym przebraniem, była gdzieś obok, nad nami...
Babciu! Wiem, że czułaś, iż nadchodzi ten czas, wierzę, że byłaś spokojna i pogodzona z tym co się dzieje. Odeszłaś we wtorek. A jeszcze chwilę wcześniej - od piątku do niedzieli byłaś u nas w domu. Spędziliśmy z Tobą cudowny weekend, który teraz to wiem, był najpiękniejszym pożegnaniem. Pomagałam Ci się myć, robiłam manicure, suszyłam włosy. Wklepując w swoje ciągle gładkie policzki krem, zerkałaś w małe lusterko i krzywiłaś się mówiąc "Ale jestem stara baba". Rano, wyspani, w szlafrokach zasiedliśmy do naszego okrągłego stołu i jedliśmy powolne śniadanie. Taka byłaś radosna, że można siedzieć przy stole w szlafroku, rozmawiać, nigdzie się nie spieszyć, że jest tak inaczej niż zwykle. Pytałaś nas, czy zastanawialiśmy się może kiedyś, co się będzie działo po śmierci, czy od razu się idzie do nieba?No i jak może wyglądać to niebo? Jakie są teorie teologiczne w tej kwestii? Zabraliśmy Cię na spacer po okolicy, mamy z niego, ostatnie jak się okazało wspólne zdjęcie. Po powrocie do domu zrobiłam ciepłe kakao na rozgrzewkę. Pamiętam Twoje radosne oczy - oczy lubiącego czekoladę i wszelkie słodkości łakomczucha, zachwyconego tym, że pije coś o czym zapomniał, że jest przecież takie dobre i przez to nie pil od dawna. "Babcia gapcia" - tak o sobie mówilaś. Słuchaliśmy wspólnie muzyki, czytaliśmy Ci na głos, bo bolały Cię oczy, robiliśmy na nie okłady z rumianku, który jeszcze stoi w słoiku na półce w kuchni... Dużo się modliłaś, byłaś wyciszona. A w niedzielę pojechaliśmy z Tobą na Służew do oo. Dominikanów na mszę, chciałaś pójść do spowiedzi - i poszłaś, przyjęłaś też Eucharystię. Promieniałaś! Pięknie było na Ciebie patrzeć. Dziękowałaś nam wieczorem z całego serca za ten wspólny, weekendnowy czas. Zostaliśmy przez Ciebie mocno wyściskani, czuję ten uścisk jeszcze teraz. Wiem, że byłaś szczęśliwa.
Dokładnie rok temu, w ostatnim Twoim dniu tu na ziemi, kupiłam zupełnie przypadkiem kwitnącego storczyka. Byłam już przy kasie, gdy zadzwoniła Mama z wiadomością, że z Tobą jest źle i czekacie na karetkę. Storczyk razem z nami gnał do Ciebie na łeb na szyję. Miał być dla kogoś prezentem, ale został ze mną, nie potrafiłam go oddać, stał się symbolem. Po Twoim pogrzebie bardzo szybko opadły z niego kwiaty. Odliczał po swojemu czas i właśnie w tym tygodniu, w rocznicę Twojego odejścia, dokładnie po roku odpoczynku pieknie zakwitł! Uśmiecham się patrząc na niego. Uwielbiałaś storczyki. Miałaś w domu jednego, który mimo wszystkich Twoich czułych zabiegów nie chciał nigdy drugi raz zakwitnąć. Babciu, ale teraz się udało! Widzisz, to jest Twój kwiat! Wiem, że się razem ze mną uśmiechasz.

niedziela, 24 stycznia 2010

Mieliśmy piękną filharmonię

W ramach Roku Chopinowskiego wybraliśmy się na koncert do Filharmonii Narodowej. Przepiękne Rondo à la Krakowiak w towarzystwie Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Narodowej wykonał młody, dwudziestoletni krakowianin, Marcin Koziak. Orkiestrą dyrygował Rosjanin, Aleksander Lazarev, a inny Rosjanin, Dimitri Alexeev, zagrał koncert fortepianowy Aleksandra Skriabina fis-mol. Niezwykłym i bardzo odmiennym od tego, co do tej pory znaliśmy, było wykonanie II Symfonii d-mol Siergieja Prokofiewa. Sto lat późniejsza od kompozycji Chopina muzyka okazała się zaskakująco inna, z zupełnie nowego muzycznego świata, o cechach tak zwanej muzyki maszynistycznej.

Przez cały koncert chodziła mi po głowie uporczywa myśl. Dotyczyła gmachu filharmonii. Coraz częściej spacerując po Warszawie mam wrażenie, że stąpam po gruzach niegdyś pięknej Stolicy. Coraz częściej wydaje mi się, że to, co widzę, jest jedynie marną prowizorką, ersatzem tego, co odeszło bezpowrotnie w niepamięć. To samo dotyczy właśnie filharmonii. Filharmonia Warszawska została wzniesiona w latach 1900-1901 według projektu Karola Kozłowksiego, który wzorował się na paryskiej Opéra Garnier. Budynek ten zdumiewał bogactwem rzeźb, popiersi, portretów i najrozmaitszych zdobień. Olśniewający efekt z zewnątrz dopełniał kopulasty dach, a w środku neogotyckie szatnie, wytworne foyer oraz niezwykle elegancka sala główna z wielkim plafonem - malowidłem Antoniego Strzałeckiego Życie muz na Olimpie.

Filharmonia Warszawska została spalona w czasie oblężenia miasta we wrześniu 1939 r. a podczas powstania warszawskiego uległa zbombardowaniu i znacznemu zniszczeniu. Po wojnie można ją było jeszcze uratować i odbudować, wykorzystując sporo zachowanych dekoracji. Ale w 1953 roku usunięto wszystko to, co zostało po świetności dawnego gmachu i do 1955 roku zbudowano zupełnie nowy budynek w stylu bliżej nie znanym... Oczywiście nie zmienia to faktu, że ta szacowna instytucja prezentuje muzykę i muzyków najwyższej klasy.

sobota, 23 stycznia 2010

Ciało bez instrukcji obsługi

"Anioły, jeżeli istnieją, zrywają z nas boki ze śmiechu. Dostać ciało i nic o nim nie wiedzieć. Bez instrukcji obsługi...

Mam pewną swoją Teorię. Stała się mianowicie straszna rzecz, że móżdżek nie został należycie i właściwie połączony z mózgiem. Być może jest to największy kiks naszego oprogramowania. Ktoś nas źle stworzył. Z tego powodu powinniśmy jako model iść do wymiany. Gdybyśmy mieli móżdżek należycie podłączony z mózgiem, posiadalibyśmy pełną wiedzę o naszej anatomii, o tym co się dzieje w środku naszego ciała. O, mówilibyśmy sobie, spadł nam poziom potasu we krwi. Trzeci krąg szyjny ma jakieś napięcia. Marne mamy dziś ciśnienie krwi w obwodzie, trzeba się poruszać, a po wczorajszych jajkach w majonezie poziom cholesterolu został przekroczony, więc uwaga na to, co jemy.

Mamy to nasze ciało, kłopotliwy bagaż, naprawdę nic o nim nie wiemy i potrzebujemy różnych Narzędzi, żeby się dowiedzieć o najbardziej naturalnych procesach. Czy to nie skandal...? Jedyne, toporne i prymitywne Narzędzie, jakim nas obdarowano na pocieszenie, to ból" - Olga Tokarczuk, Prowadź swój pług przez kości umarłych.

piątek, 22 stycznia 2010

Umiera piękno


"Płonie muzeum. Jak słoma
pali się piękno
czczone przez pokolenia.
Bezcenne
jak ciało człowieka.

Człowiekowi, który żył na świecie
tylko po to, żeby strzec muzeum,
udało się przybiec na czas.

Jeśli przeżyje, zaświadczy
dla przyszłych pokoleń,
jak pięknie umierało w płomieniach
piękno."

/Anna Świrszczyńska "Umiera piękno" /
Poetka Walczącej Warszawy

"Warszawa wyludniła się. W okresie II wojny światowej zniknęło z niej 800 tys. osób. Jedni zostali zabici, inni wysiedleni i nigdy już nie wrócili. Nieznana jest dokłada liczba wszystkich ofiar. Wiadomo, że stolica straciła 350 tys. Żydów, a około 200 tys. w większości młodych ludzi poległo lub zostało zamordowanych w czasie powstania. Zniszczenia objęły 84-85% budynków, w tym 90% zabytków, 90% obiektów przemysłowych i 70% domów mieszkalnych".
/Adam Dylewski, Warszawa i okolice/

niedziela, 10 stycznia 2010

Krowa z niezapominajkami w pysku

"Dołem, u stóp wału, pędzili krowy... Jedna z nich trzymała w pysku pęk niezapominajek - i nie połykała go". Jarosław Iwaszkiewicz, Tatarak.

Za to lubię Iwaszkiewicza. Smutna powojenna historia o śmiertelnie chorej kobiecie, która podczas wojny straciła dwóch synów, a także o młodym życiu niespodziewanie przerwanym przez nagłą śmierć. A tu - w tej niewesołej i "ibsenowskiej" scenerii - pojawia się mimochodem krowa, która niesie w pysku pęk niezapominajek i - o dziwo - nie zjada kwiatów! Jakiż symboliczny obraz. Interpretację pozostawiam czytelnikom :-)

czwartek, 7 stycznia 2010

Szczęśliwy Syzyf

"Syzyfa - głosi mit - powinniśmy sobie wyobrażać jako szczęśliwca. Bez wątpienia. Syzyf - i służba pracy - są wprawdzie wieczne, ale sama skała nie jest wieczna. Wciąż toczona po wyboistej drodze, w końcu niszczeje, i Syzyf nagle łapie się na tym, że, pogwizdując z roztargnieniem, od dawna już kopie przed sobą w pyle drogi mały szary kamień"
Imre Kertesz, Fiasko.

O szczęśliwym Syzyfie dowiadujemy się naturalnie nie z samego greckiego mitu, ale ze słynnego tekstu Alberta Camusa Mit Syzyfa. Imre Kertesz prawdopodobnie świadomie wodzi czytelnika za nos, by naprowadzić go na trop filozofa. I ja, jako czytelnik Fiaska, poszedłem za tropem węgierskiego noblisty.

Albert Camus był egzystencjalistą i uważał się za ateistę. Syzyf - według filozofa - "za pogardę dla bogów, nienawiść śmierci i umiłowanie życia zapłacił niewypowiedzianą męką: całe istnienie skupione w wysiłku, którego nic nie skończy. Oto cena jaką trzeba zapłacić za miłość tej ziemi" . Autor wyobraża sobie bohatera w momencie, kiedy schodzi z góry. Czas schodzenia "jest czasem świadomości Syzyfa". I dalej pisze Camus: "Jeśli ten mit jest tragiczny, to dlatego, że bohater jest świadomy. Bo też na czym polegałaby jego kara, jeśli przy każdym kroku podtrzymywałaby go nadzieja zwycięstwa?" Zatem Syzyf świadom jest absurdalności swej kary, nigdy nie wtoczy głazu na szczyt góry, nie ma nadziei - i na tym właśnie polega jego tragizm. Ale zrozumienie owego absurdu jest zwycięstwem Syzyfa: "Jasność widzenia, która powinna mu być udręką, to jednocześnie jego zwycięstwo (...), druzgocąca prawda ginie, gdy zostanie rozpoznana". Dlatego zejście z góry, choć w pewne dni może być cierpieniem, to jednak w inne - może być radością. "Świat jest tylko jeden, a szczęście i absurd są dziećmi tej samej ziemi. Są nierozłączne". I autor konkluduje: „Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym”.

Dla Camusa mit Syzyfa jest alegorią sytuacji człowieka w świecie. Świat jest pełen niepotrzebnego cierpienia, na które Bóg pozwala, dlatego Bóg "zostaje wygnany". Skoro Boga nie ma, los staje się sprawą człowieka. Nikt z zewnątrz nie ma wpływu na jego życie - tylko on sam. Człowiek, którego Camus nazywa "człowiekiem absurdalnym", stwierdza, iż los jest w jego rękach, gdyż Bóg nie istnieje. Z drugiej jednak strony człowiek musi umrzeć i ten fakt od niego nie zależy. Oto absurd ludzkiej egzystencji. Wobec niezrozumiałej i nieuchronnej śmierci możliwa jest tylko jedna postawa - pogarda. Według Camusa Syzyf uczy człowieka "wierności wyższej", która "neguje bogów i podnosi kamienie".

Albert Camus, urodził się 7 listopada 1913 r. w skolonizowanej przez Francuzów Algierii, zginął w wypadku samochodowym 4 stycznia 1960 r we Francji.

niedziela, 3 stycznia 2010

Bąbelki na molo

Ostatni dzień 2009 roku zaskoczył nas nieoczekiwanym pomysłem na spędzenie Sylwestra nad morzem. Ruszyliśmy z domu o 16.00, by Nowy Rok powitać na sopockim molo, popijając z gwinta owocowe wino z bąbelkami, zwane szumnie szampanem :-) Naszemu nocnemu spacerowi po plaży towarzyszyła czarodziejska pełnia księżyca, a atmosfera była magiczna. Oj, pięknie smakuje realizowanie spontanicznych pomysłów! Wszystko się do nas uśmiechało, nawet oświetlone lampkami kutry rybackie. Życzymy Wam i sobie w dopiero co rozpoczętym 2010 roku jak najwięcej cudownie niespodzianych pomysłów oraz sił i odwagi do ich realizacji !!!