środa, 23 sierpnia 2017

Sześć lat

Sześć lat, odliczonych skrupulatnie przez miesiące, dni, godziny. Za kilka chwil na zegarze zobaczę 23.23 - godzinę, w której na chwilę zatrzymał się nasz rodzinny świat. Pamiętam elektroniczne, czerwone cyfry zegarka stojącego na komodzie na wprost łóżka w sypialni rodziców. Półmrok w pokoju. Na łóżku leżąca Ona - Mama, a obok niej, z dwóch stron na kolanach Tata i ja.

Próbowaliśmy zobaczyć jakiś Jej ruch, jakiś cień oddechu. Wpatrywaliśmy się w jej coraz bardziej spokojną, świetlistą i piękną twarz i wiedzieliśmy, że odeszła, wyślizgnęła się przez uchyloną przez Boga na chwilę tylko dla niej furtkę z tego świata. Jest gdzieś indziej. Nie pamiętam, które z nas powiedziało głośno godzinę. Ale w głowie kołatają mi się wypowiedziane wyraźnie słowa: Odeszła o dwudziestej trzeciej dwadzieścia trzy. 

Mamo, zamknęłaś tym samym swój życiowy rozdział. My piszemy nasze dalej, tylko od 23 sierpnia 2011 roku mamy w nich lukę, której nie da się niczym wypełnić. Przeplatasz się z nami niewidzialnie, podtykasz pod nos wspomnienia, gesty, sytuacje i przedmioty. Jesteś - tylko inaczej. Przez 6 lat wcale się to nie zmieniło.

Ostatnio moja siostra pokazała mi nagrany przez nią filmik. Ty z jej malutką jeszcze wtedy B. - Twoją pierwszą, osobistą wnuczką. Jesteście na kocu, na działce. Ona jeszcze nie chodzi, tylko tak sobie leżycie na kocu. Dziecko patrzące Ci prosto w oczy i dotykające malutkimi paluszkami Twojego piegowatego nosa, ust, kosmyków kręconych, przetykanych siwymi niteczkami włosów. Zobaczyłam Cię taką oświetloną ciepłym letnim słońcem, tak szczęśliwą w tej uchwyconej na filmie chwili - pomimo choroby, która przecież już cały czas była i żyła w Tobie. Usłyszałam Twój głos i śmiech utrwalone w tej filmowej migawce. 

Patrzyłam na ekran i gorące, słone łzy ściekały mi po policzkach. Taka olbrzymia radość przemieszana z jakiś bólem, na który składała się skomplikowana mieszanina uczuć. Radość, że Cię widzę - pierwszy raz od Twojego odejścia inaczej niż tylko na zdjęciach czy zachowanych w głowie obrazach. Ból, że tak szybko gaśnie w mojej głowie barwa Twojego głosu, odgłos śmiechu. Zapominanie? Że nie ma Cię z nami takiej właśnie. Że nie pamiętam tego, jak ja byłam takim maluchem, bo jestem pewna, że nasze zabawy na kocu wyglądały tak samo. Taką samą ogromną porcję miłości i czułości zdeponowałaś we mnie i czerpię z nich przez całe moje życie. Okrutny smutek, że nie mogę Cię już przytulić...

Pamiętam też moment, gdy kilka dni po Twojej śmierci, gdy rodzinnie uporaliśmy się już z niezbędnymi pogrzebowymi formalnościami. Pierwsza sobota bez Ciebie. Miałam w sobie taką ogromną pustkę - jak przepaść. Było gorące, sobotnie przedpołudnie, siedzieliśmy z K. w ogródku jakiejś kawiarni w centrum Warszawy. Dużo milczeliśmy. Patrzyłam gdzieś przed siebie, co chwilę oczy wypełniały się łzami, które toczyły się po policzkach, łaskotały w brodę i osuszały się od ciepłego wiatru. Nie umiałam sobie znaleźć miejsca. Myślałam o ogromie życia przed nami, którym nie będę się mogła z Tobą podzielić w rozmowie….

Mija właśnie 6 lat bez Ciebie. Nie wiadomo kiedy. Spotykam Cię często. Wystarczy, że spojrzę sobie w oczy w lustrze, albo wykonam gest, który wiem, że był Twoim gestem. Jesteś we mnie. Czuwasz. Dziękuję.