sobota, 21 maja 2016

Kolejne pokolenie fiołków


Wydaje mi się, że to był pierwszy kwiatowy mieszkaniec domowego parapetu, którego poznałam jako mała dziewczynka. Został mi przedstawiony przez Mamę - fiołek afrykański. Kojarzył mi się z podróżami i pustynią. Nie wiem w jaki sposób trafił do naszego dawnego mieszania na Grochowie. Ale pamiętam, że był tam od zawsze. Bardzo często kwitnący. Jego delikatne płatki - istna esencja koloru fiołkowego, z kontrastującym, jaskrawo-żółtym środkiem. Unikalna.

Mama pokazywała mi jak o niego dbać i z nim rozmawiać. Bo kwiaty potrzebują przecież czułości i dobrego słowa. Rósł razem z nami, robił się coraz starszy, z wydłużoną, coraz grubszą łodygą. Wtedy zobaczyłam, że Mama odrywa zdrowe listki i wkłada je do naczynia z wodą. Obserwowałam jak na ich końcach po jakimś czasie wyrastają małe, krótkie, białe  korzonki. Pomagałam sadzić te listki do doniczek. Z czasem wyrastały małe kolonie listków, które robiły się coraz większymi, samodzielnymi krzaczkami fiołków. Przesadzane, doroślały i zakwitały tymi swoimi pięknymi barwami. Nowe pokolenia. A najstarsze, wyrośnięte egzemplarze w końcu marniały i same prosiły o ich unicestwienie.

Fiołek afrykański Mamy oczywiście przeprowadził się z nami. I stał na nowym parapecie, nowego mieszkania. Zerkał swoim fiołkowym okiem na mnie mającą lat 6. Znowu rośliśmy razem. Czuła, kochana mamina dłoń pielęgnowała kolejne doniczki, kolejne odradzające się generacje towarzyszące naszemu codziennemu rodzinnemu życiu, chłonące sobą całą atmosferę domu i wszystkie nasze humory. Miała czas by przy podlewaniu szepnąć im słowo zachwytu. Rosły. Ciągle były.

Po śmierci Mamy, gdy robiliśmy z takim bólem różne domowe porządki, one też na to patrzyły. Ciekawe czy tęskniły za jej obecnością i czy czuły jej brak? Wtedy właśnie prawie 5 lat temu ja oberwałam z nich kilka listków. Przywiozłam je do mojego własnego domu. Puściły korzonki, otrzymały swoje doniczkowe mieszkania na parapecie. Rosły powoli. Stawały się coraz większe. Też do nich mówiłam: Piękne jesteście, rośnijcie! Cieszyłam się każdym kolejnym listkiem i w końcu pączkami.

Dzisiaj mam na parapecie dwie obsypane delikatnymi fiołkowymi kwiatkami doniczki. Zachwycam się codziennie tym kolejnym pokoleniem.  Uśmiecham się do nich, czule dotykam dłonią ich listków, muskam fiołkowe płatki, pochylam się i mówię do nich: Cudowne jesteście! Myślę wtedy niezmiennie  o Mamie - Ona jest w moim szepcie.

niedziela, 15 maja 2016

Wędrówka

Gdy piszę te słowa, moje czerwone, starte ślady na skórze wystających kości ramion - pamiątki po szelkach ponad 10 kilogramowego plecaka - zdążyły już zblednąć, ale wewnętrzna radość z beskidzkiej wędrówki trwa nadal.

Wejście na szlak, pierwsze kroki, poczucie tego ciężaru na plecach i to niedające się prosto opisać poczucie szczęścia. Nie wyobrażam sobie wprost innego prezentu, który moglibyśmy sobie sprawić na rocznicę ślubu. Tym była właśnie ta pięciodniowa wędrówka w Beskidzie Sądeckim - naszym małżeńskim świętowaniem. Wyjście w góry, z plecakami, w których zapakowane to co wydaje się najbardziej potrzebne, szlak, przyroda, piękno, radość bycia razem w tym zmęczeniu, zachwyceniu oraz pokonywanie z każdym krokiem siebie i swoich słabości.

Bo z każdym metrem zmienia się perspektywa, oddala się warszawskie życie, jego zabieganie i intensywność. Jest dużo milczenia, uładzający się coraz bardziej chaos myśli. Słychać bicie serca, przyspieszony oddech mieszający się z odgłosami kroków. Górskie buty dudnią na suchej ziemi ścieżki pomiędzy jagodzinami, jest też chlupanie kałuż, chrzęst śniegu i charakterystyczne mlaskanie gliniastego błota. Jest ulga, gdy po trudnym podejściu, zaczyna się iść po prostym i uświadomienie sobie, że choć się przemierza kolejne metry, to w tym poziomym marszu się przedziwnie odpoczywa i mimo zmęczenia przynosi on ulgę.

Jest ogromna radość z każdego promienia słońca i zachwyt nad ilością odcieni zieleni wiosennych, majowych liści. Nos wychwytuje nitki różnych zapachów: wilgotnej ziemi, obsypanych białymi kwiatami drzew owocowych, żywicy czy ściętych drzew. Wędrówka otacza setkami dźwięków: trele ptaków poukrywanych wśród gałęzi drzew - ich ptasie pełne ekspresji rozmowy, bzyczenie rojów owadów ukrytych w kwitnących przystaniach, szum wiatru, skrzypienie suchych gałęzi. Bogactwo.

Szłam patrząc na plecak mojego Ukochanego K. który kroczył szlakiem przede mną. Tonący w soczystej zieleni delikatnych bukowych liści, które niezmiennie zachwycają mnie swoją młodą bezbronnością. Ta świadomość, że idziemy tu razem tak cenna. To nasza 10. rocznica ślubu. Piękna rocznica naszej życiowej wędrówki, która tak bliska jest tej górskiej.

Stawiając kolejne kroki, czując pot spływający po ciele, patrząc uważnie pod nogi nie czuje się przemierzanych dystansów. To, ile się przeszło, widać dopiero gdy robimy chwilę przystanku na wyrównanie oddechu. Można wtedy podnieść wzrok i zadziwić się, ile już jest za nami i jak wszystko inaczej wygląda z tej perspektywy.

A na szczycie, gdy można ogarnąć spojrzeniem wszystkie przemierzone już pobliskie górskie pasma, radość i niedowierzanie są tym większe. Jeszcze chwilę temu byliśmy przecież zupełnie gdzie indziej, tak daleko i szliśmy tylko i wyłącznie na własnych nogach. Pokonane odległości wydają się wprost nierealne. Gdy zaczerwienioną od zmęczenia twarz owiewa chłodny powiew wiatru, gdy mogę odetchnąć, patrząc na rozległą panoramę, na zieloność, na błękit nieba - wtedy czuję takie niesamowite przepełnienie radością i wdzięcznością za wszystko, czego doświadczam.

Tu na górze czuć jeszcze bardziej boski majestat, czuć Jego miłość. Właśnie dlatego tak lubię wracać na górski szlak. To sprawia, że czuję się wypełniona Obecnością, czuję się lepsza. A trzymając za rękę Męża, czuję, że potrafię kochać i potrafię miłość przyjmować. Jestem obdarowana. Jestem kochana. Czułość, obecność, radość, zachwyt. Dziękuję Ci K. za te 10 pięknych małżeńskich lat.