niedziela, 28 stycznia 2018

9 lat


Już 9 lat, odkąd odeszła. Babcia Marysia, Mama mojej Mamy. 27 stycznia wieczorem wszyscy byliśmy przy niej, w milczeniu i ze łzami w oczach patrząc jak leży na podłodze w salonie w mieszkaniu rodziców i robią Jej masaż serca. Lekarz z karetki pytał nas - czy reanimować dalej, bo “przecież Państwo są świadomi, że to jest już agonia”.

Pamiętam to pytanie rzucone do nas, które zawisło w gęstym od emocji powietrzu. Moja mama powiedziała łamiącym się głosem “tak, ratujcie ją”. Jak zdecydować samodzielnie, że w tej chwili ma być orzeczony koniec życia? Ciężar. Zabrali nieprzytomną Babcię do szpitala na OIOM. Czekaliśmy pod drzwiami. Kazali nam wrócić do domu. A z samego rana - telefon: Maria Zembrzuska zmarła o 22.50. Niewydolność krążenia. 87 letnie ciało do zabrania przez zakład pogrzebowy, rodzina może zgłosić się po torebkę z jej rzeczami i akt zgonu…

Wczoraj myślałam o niej. Wspomnienia pchają mnie zawsze do wydobycia starych zdjęć, które różnymi rodzinnymi drogami do mnie trafiły i zamieszkały ze mną pod jednym dachem. Lubię je trzymać w dłoniach i mieć świadomość, że niektóre z nich mają 80, 90 czy nawet 100 lat. Oglądane przez te lata przez tyle par oczu znanych i nieznanych, włożone do różnych albumów, cudem uratowane z wojennych koszmarów. Teraz bezpieczne - zamrożone na papierze migawki minionego życia.

Wczoraj wypatrywałam wśród nich takich, na których jest Babcia. Najstarsze chyba z maja 1924 roku - ma na nim niecałe 3 lata. Stoi u fotografa ze swoim starszym przyrodnim bratem i młodszą siostrą. Dziewczynki - maluchy w szaro-burych fartuszkach przed którymi jest całe życie, trzymane za rączki przez chłopaczka, którego zawzięta, poważna mina zatrzymana została w kadrze. 



Ile emocji, różnych życiowych doświadczeń, dramatycznych zdarzeń, uchwyconego w oczach szczęścia, które później przerodziło się w rozpacz? Dzieciństwo, czas nastoletniego dojrzewania naznaczone wojną, radość małżeństwa, narodziny trójki dzieci, nagła, tragiczna śmierć męża. I ona niespełna czterdziestolenia wdowa, która osiwiała w ciągu kilku dni. Wsparcie młodszej siostry oraz Mamy. Wiara dająca jej siłę. Śluby kolejnych dzieci, pierwsze wnuki, międzykontynentalne podróże między Polską a Kanadą (do której emigrowała dwójka jej dzieci), setki wysłanych listów pisanych równym pismem.

Niektórzy kojarzą ją zawsze pięknym uśmiechem i elegancją. Dla innych wsparciem były rozmowy z nią i długie listy kojące ból po stracie bliskiej osoby. W kilku sercach został duży żal, że wiele lat temu nie przyszła na cywilny ślub, ostentacyjnie twierdząc, że taki nie ma znaczenia, bo liczy się tylko ten kościelny. Ale im była starsza, tym jej stanowczość i pewność co do szafowania opiniami malała. Robiła się bardziej otwarta. 

Nie zapomnę jak wiele lat temu pomagała mi przygotowywać strój na sambowy występ, który wieńczył kurs tańca. Przyszywałyśmy kolorowe cekiny na czarnym staniku od bikini, a czarne frędzle na krótkich spodenkach. I miałyśmy w tym obydwie masę radości i śmiechu. Siedziałyśmy głowa przy głowie: moja ciemna i jej biało-siwa. Na wątpliwość mojej młodszej siostry: że chyba taka półnaga nie wystąpię w czymś takim na scenie - odpowiedziała bez wahania:  to jest przecież na specjalny występ i strój musi być. 

Gdy zamykam oczy, widzę jej siwe włosy okalające twarz, zaróżowione policzki, błysk w oczach i filuterny uśmiech. I słyszę jak mówi: To co, herbatka i coś słodkiego? Na deser przecież jest osobna przegródka w brzuchu.

niedziela, 21 stycznia 2018

Babcia i ja


Sklep mięsny, wyłożony białymi, kwadratowymi kafelkami, metalowe haki na ścianie za ladą na których wiszą słonina i pęta kiełbasy, ekspedientki w białych fartuchach i siatkowych czepkach na głowach jak władczynie obsługują klientów chcących zrealizować swoje kartki. Rzucili towar.

Przepisowe 200g, 300 g, 400 g mięsa ważone na dużej, błękitne sklepowej wadze z odważnikami, ceny wybijane ze stukotem w klawisze zwalistej kasy, błysk nożyczek wycinających małe kwadraciki z podawanych przez kupujących obowiązkowych kartek. Tłok w środku, duszno, zapach zawilgoconych jesionek, pokasływania, kolejka wysypująca się przez pomalowane olejną farbą, oszklone, skrzypiące sklepowe drzwi na zewnątrz. Ludzki wąż wijący się ciasno po chodniku wzdłuż ściany budynku, przylepiony do szklanych witryn. Wytrwali, czekający, nie mający wyboru, niecierpliwie przestępujący z nogi na nogę, zatroskani tym, czy starczy i dla nich, zirytowani tym, że wszystko tyle trwa. Jest początek lat osiemdziesiątych już po stanie wojennym, wilgotna jesień z przebłyskami słońca.

W tej kolejce stoi też sześćdziesięciodwuletnia kobieta z małą trzy i pół letnią wnuczką. Opowiada jej świat, trzyma za ręką, albo pozwala bawić się patyczkiem, zerka na nią jak maluje nim w kałuży tuż obok drzewa, rosnącego przy ulicy, trzy metry od kolejki.

Pod sklepem jest też inna kobieta ze spacerówką i mniejszym, chodzącym dzieckiem. Dzieciaki nawiązują nić porozumienia i zaczynają bawić się razem. Zbierają listki, szukają kamyczków i wrzucają je do kałuży i chodzą wokół drzewa.

Ta starsza kobieta to moja Babcia, a ten 3,5 letni maluch to ja.

Kolejka powoli posuwała się do przodu. 

Najpewniej było tak, że Babcia w tłocznym zamieszaniu, gdy weszła już ze mną do wnętrza sklepu, nie zauważyła zupełnie zajęta przez kilka minut upragnionymi zakupami, że ja wymknęłam się na dwór, by dalej bawić się pod drzewem z drugim dzieckiem. Odwróciła się pakując zakupy i nagle zobaczyła, że mnie nie ma przy niej.

Czarno przed oczami. Babcia z łomoczącym sercem, pulsującą głową, oblewana przez zimno-gorące paniczne poty. Wybiega przed sklep przepychając się przez stojących w drzwiach ludzi. Nie ma jej. Pod drzewem pusto. Co robić? Jak szukać? ZGUBIŁA DZIECKO. Pytała roztrzęsiona kolejnych ludzi w sklepowej kolejce, czy nie widzieli małej dziewczynki w biało-niebieskiej włóczkowej czapce wiązanej pod szyją, która tu przed chwilą z nią była, a w cześniej bawiła się przed sklepem i zniknęła gdy ona na kilka chwil zajęła się zakupami.

Ktoś powiedział, że widział dwójkę małych dzieci odchodzącą razem z panią ze spacerówką. A ona była chyba wcześniej tylko z jednym drepczącym maluchem, więc tym drugim mogłam być ja. Wskazali stronę, w którą poszła. Babcia biegła więc we wskazanym kierunku, biegła w rozpaczy, z tabunem najgorszych myśli w głowie. Jakaś nitka nadziei, jakiś ślad. Za kilka chwil mnie znajdzie. No przecież ta kobieta z wózkiem musi zobaczyć, że idzie z nią jakieś obce dziecko. Babcia potykała się o wystające krzywe płyty chodnikowe, a gorące łzy ciekły jej po policzkach. Bezradność totalna. Ale gdzie szukać? Kobiety z wózkiem i dziećmi - nie widać. To były najdłużej płynące minuty odmierzane sercem, które słyszała w środku głowy. Żarliwa modlitwa.

***

Mam w gdzieś w głowie jakieś mgliste wspomnienie, że idę chodnikiem trzymając się rączki wózka. Skręcamy do jakiejś ciemnej klatki, a potem wchodzimy do mieszkania, w którym jest kojec, a wokoło dużo zabawek i rozrzucone na podłodze drewniane klocki. Bawię się nimi. Wszystko jest jak sen. Nie czuję strachu, że nie ma nigdzie Babci. Potem film wspomnień się urywa.

***

Po latach, gdy Babcia wspominała mi, już dorosłej, to wydarzenie opowiadała o nim mniej więcej tak:

Nie umiem tego wytłumaczyć, ale gdy tak podbiegałam ogarnięta coraz większą rozpaczą i paniką, zupełnie nagle pojawiła się tuż przede mną nieznana mi zupełnie kobieta. Jakby wyrosła spod ziemi, zmaterializowała się obok mnie. Nie zapamiętałam ani jej twarzy ani ubrania. Po prostu była i miała na rękach Ciebie całą i żywą, spokojną. I bez słowa mi Cię oddała w ramiona. Przytuliłam Cię mocno, z tak ogromnej radości i wdzięczności. Musiałam wtedy na kilka sekund zamknąć oczy. Czułam ulgę, bo byłaś cała, bo ten koszmar zagubienia się kończył. Gdy je otworzyłam, chciałam tej Pani podziękować, zapytać: jak? gdzie?. Ale jej już nigdzie nie było. Zniknęła. Stałam na chodniku z Tobą na rękach i wokoło nas po horyzont nie było nikogo. A ona nie mogła przecież tak szybko odejść przez ten moment, kiedy Cię ściskałam. Ona przepadła. Czułam się skołowana, oszołomiona. Doświadczyłam cudu. Jestem pewna, że to był mój Anioł Stróż. On mi Cię przyniósł i oddał. Dlatego jesteś.

***

Babcia przez całe życie, aż do samego końca modliła się do swojego Anioła Stróża i prosiła go o obecność przy niej w codzienności. Myślę, że mieli specjalną relację. Wzywała go na przykład, zanim rozpoczęła szycie czegoś na maszynie, albo wymierzanie i krojenie materiału, zawsze zwracała się do niego w chwilach w których nie umiała sobie z czymś poradzić i czuła się w jakiś sposób bezradna. Mówiła, że zawsze pomagał. Mówiła, by pamiętać o tym, że każdy z nas ma swojego własnego Pomocnika. A ja jestem szczęściarą dodatkowo, bo spotkałam Babcię i jej Anioła Stróża.

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Noworoczna wdzięczność

Za oknem już ciemno, siedzimy w ciepłym, przytulnym pokoju naszego domowego azylu. Zajęłam ulubione miejsce na kanapie. Zerkam na rozświetloną małymi lampkami choinkę w doniczce, która stoi pod ścianą na podłodze. Spoglądam na zaczytanego ukochanego K. , który siedzi w fotelu naprzeciwko mnie.

Na stoliku między nami jest gorąca, pachnąca świąteczna herbata, jest światełko małej świeczki, są dobre czekoladki i drewniana miseczka z orzechami i daktylami. Otacza nas muzyka - jeszcze gra ostatnia dziesiątka trójkowego topu wszechczasów. Z głośników sączą się nuty piosenek, które towarzyszą nam już tyle lat. Starzy muzyczny znajomi. Spokój, niespieszność. Pierwszy dzień Nowego Roku.

Za nami sylwestrowe, kameralne spotkanie u przyjaciół, długie nocne rozmowy przy winie o uczuciach, życiu, marzeniach i planach, szczere i prawdziwe. Nikt nie udaje. Pozostajemy niedoskonali i śmiejący się z siebie. Spotkanie zakończone wspólnym bardzo późnym śniadaniem pachnącym nieoczekiwanie wbrew mokrej szarości za oknem - makaronem z truskawkami. Potem popołudniowy spacer na Starym Mieście uliczkami uciekającymi od tłumów oraz kawa i herbata w znajomej kawiarni. Dobra Eucharystia u Dominikanów na Freta. I powrót do naszego miejsca na ziemi.

Zapełniamy je naszą czułością, bliskością, słowami. Pielęgnujemy Miłość. Dzisiaj rozpiera mnie ogrom wdzięczności. Za wszystko, co nam zostało dane, czego doświadczamy, co wydarzyło się w zamkniętym już kilkanaście godzin temu roku 2017, o co jesteśmy mądrzejsi, za całe nasze życia, za rodziny, za przyjaciół, za pracę, za podróże, za spacery, za lektury, za spotkania, za zdolności, za nasze domowe miejsce na ziemi. Za błędy i beznadzieje też. Za to, że możemy je sobie wytykać i z codziennym trudem pracować nad sobą wzajemnie. 

Wchodzenie w Nowy Rok to dla mnie i K. także świętowanie naszego poznania. Spojrzeliśmy na siebie niespodziewanie w sylwestra przełomu wieków. A jutro - 2 stycznia minie 16 lat, odkąd jesteśmy razem. To już długa wspólna, piękna droga. Ogromna wdzięczność za bliskość i miłość, wspólne życie. Niczego nam nie brakuje. Jesteśmy przez Boga obdarowani szczęśliwością. Troszczymy się o nią z wdzięcznością. 

K. szeleści co kilka chwil przewracanymi kartkami książki. Czyta cudowne, czułe miłosne listy Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza, chichocze co i rusz. Skończyła się muzyka. Ja stukam na klawiaturze. Czy da się wystukać tak ogromną radość i szczęście? 

Zachwytów codziennością i wdzięczności - tego nam wszystkim życzę na Nowy Rok. Żyjmy bardziej.

***
Bóg codziennie i o każdej godzinie w rzeczywisty i duchowy sposób rodzi się przez łaskę i miłość w każdej duszy dobrej  /Jan Tauler OP (1300-1361 r.)