wtorek, 6 stycznia 2015

Pewna styczniowa rocznica

Zaczęło się dzisiaj od przeglądania starych rodzinnych zdjęć. Co jakiś czas sięgam do nich, jakby przyzywana dawnymi czasami, osobami bliskich, których już nie ma, których często nawet nie zdążyłam poznać. Ale patrzenie na ich twarze zatrzymane na czarno-białych fotografiach zawsze wywołuje na mojej twarzy uśmiech, rozczulenie i pewien rodzaj wzruszenia. Chłonę ich spojrzenia, uśmiechy, wpatruję się w detale tła. Chcę z całych sił uchwycić coś jeszcze, to „coś” zatrzymane w spojrzeniach, gestach, „coś” nadające tym fotografiom życie, sprawiające, że stają się bardziej przestrzenne, głębsze, bardziej mi bliskie.

Odziedziczyłam kilka albumów starych fotografii, a także kilkaset zeskanowanych pieczołowicie przez moją Mamę i dokładnie przez nią podzielonych na opisane foldery zdjęć rodzinnych, pochodzących z różnych źródeł. Wszystko przez to, że Mama miała w sobie bakcyla genealogicznego, który sprawiał jej ogromną radość i który ujawnił się z większą mocą, gdy już była chora. Tak jakby świadomość, iż jej czas się kurczy, gnał ją do porządków i katalogowania dziedzictwa rodzinnych zdjęć.

Znalazłam dzisiaj album opisany „Ślub rodziców”. Otworzyłam go dzisiaj, dokładnie w 68 rocznicę tego wydarzenia uwiecznionego na zdjęciach. Chodzi o ślub moich dziadków Babci Marysi i Dziadka Henryka, którzy w poniedziałkowy poranek 6 stycznia 1947 roku o godzinie 9.45 w kaplicy Kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej na warszawskim Kamionku ślubowali sobie miłość i wierność. Ona 25 letnia, on prawie 34 letni. 


Pamiętam opowieść Babci, że w tym ślubnym dniu był ogromny mróz, który sprawił, że zamarzł jej  ślubny bukiet, któremu nie pomogło nawet porządne owinięcie go papierem. Na jednym ze zdjęć zrobionych przed kościołem Babcia trzyma go w objęciach opatulonego w biały papier. Nie było pompy, nie było białej sukni, a skromny komplet z białą koszulą, z dużym kołnierzem oraz elegancki biały toczek na głowie. Z tego co widzę, Babcia mimo mrozu do swojego palta z lisim kołnierzem założyła wiosenne pantofle. Dziadek występował w długim płaszczu i kapeluszu. Mimo zimna ich piękne uśmiechy mówią wszystko. Ślubowali sobie z miłością i radością.

Po uroczystości w rodzinnym mieszkaniu obyło się poślubne przyjecie. Tłum ludzi, wszystko przygotowywane zapewne własnym sumptem. To pierwsze powojenne lata, nie było łatwo, nie przelewało się. Świąteczny obiad, potem pewnie herbata i ciasto. Było tłoczno, gwarno, słychać było szczęk filiżanek, goście ciasno stłoczeni wokół stołu, z tyłu widać kaflowy piec. Siostra panny młodej – Ciocia Basia jest w jasnej sukience z krótkim rękawem, więc domyślam się, że w pokoju musiało być ciepło. Może w tle sączy się jakaś muzyka puszczana z gramofonu zagłuszana coraz głośniejszymi rozmowami?

No i jest Para Młoda. Z czającymi się w kącikach ust uśmiechami. Zerkający na siebie z czułością, objęci, przytuleni, trzymający się za ręce. Tyle radości. Początek wspólnego życia, plany wbiegające w przyszłość. Piękni byli. Wtedy, 68 lat temu, nie mieli pojęcia, że spędzą ze sobą tylko 14 lat i rozłączy ich śmierć. Babcia została sama i nigdy się z nikim nie związała ponownie. Do końca życia nosiła na palcu ślubną obrączkę, której nie zdejmowała. Obrączkę założoną przez ukochanego 6 stycznia 1947 roku.


2 komentarze:

  1. Wspaniale zdjecia, ktore pewno dawno temu widzialam ale dopiero od niedawna doceniam ich wyjatkowa magie w naszym zyciu. Dziekuje Ci Haniu za te chwile zadumy nad zyciem jako ciagloscia pokolen. Ciocia E.

    OdpowiedzUsuń