sobota, 15 grudnia 2012

Piernik Mamy

Do Wigilii trochę więcej niż tydzień. Myślę z zapałem o wszystkich przygotowaniach. Zbliża się czas, w którym jeszcze bardziej brakuje żywej obecności tych, których już nie ma. Pomyślałam sobie dzisiaj jednak, że oni przecież są, ciągle obecni pomagają naszymi rękami stwarzać świąteczne menu. Czy zachowanie rodzinnych świątecznych tradycji kulinarnych, odtwarzanie zapachów i smaków nie jest pielęgnowaniem pamięci? Ja dzisiaj to odkryłam. 

Z cichego podszeptu Mamy postanowiłam upiec po raz pierwszy sama piernik, który zawsze robiła na Wigilię ona albo potem przez długi czas robiłyśmy go razem. To będą już drugie Święta bez Mamy…  Rok temu dzień przed Wigilią olśniła mnie pytaniem, kto zrobi tradycyjne w naszym domu makiełki. Zdążyłam w ostatniej chwili na czas. Teraz też będą – nie zapomnę. Dzisiaj przyszła do mnie za to z piernikową myślą i wspomnieniami. 

Po jej odejściu to ja przejęłam zeszyt pełen cennych skarbów przepisowych. Piernik Mamy - jak to było? Wzięłam więc z kuchennej półki brulion, którego granatową okładkę mocno nadszarpnął czas. Widać na niej coraz głębsze zmarszczki kolejnych lat. Kartkowałam powoli kolejne, lekko pożółkłe strony, niektóre noszące tłuste ślady – jawne dowody kuchennych batalii. Dotarłam do litery P. Piernik na pierwszym miejscu – to ten przepis. Równe, okrągłe literki pisane ręką Mamy. To ona jeszcze tak niedawno przewracała te strony. Zerkała uważnie na przepis i marszcząc lekko piegowaty nos, zerkała do zeszytu by szykować w miseczkach i kubkach, ustawianych na blacie kuchennego stołu kolejne  potrzebne składniki. Widziałam teraz dokładnie jak to nie jej, a mój palec wskazujący wodzi po kratkowanej kartce, linijka po linijce sprawdzając w skupieniu czy o niczym nie zapomniałam. 

Pierwszy etap to robienie karmelu z dwóch łyżek cukru i połowy szklanki gorącej wody, potem dodawanie miodu, reszty cukru, margaryny i przypraw. Zapachniało korzennie, zapachniało wspomnieniami ciepłej, domowej kuchni i nas w niej cieszących się wspólnym pieczeniem, wspólnym czasem… To było jeszcze tak niedawno. Patrzyłam dzisiaj na ciemną masę piernikową, którą mieszałam w rondlu na kuchence, a w środku siebie słyszałam głos Mamy: Tylko nie może się zagotować, pamiętaj. Potem trzeba wystudzić i pododawać do tej chłodnej masy resztę składników. Mamo, dziękuję Ci bardzo za te podpowiedzi. W końcu tak jak kiedyś, tak i dzisiaj robimy to ciasto razem.

3 komentarze:

  1. Mamie na pewno by ten piernik smakował!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mam taką nadzieję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. piękne te Wasze zapiski, czasami zerkam, choć rzadko, podziwiam dzieło, bardzo lubię je czytać, a piernik na pewno pyszny...

    OdpowiedzUsuń