sobota, 23 grudnia 2017

Mocny uścisk prababci

Kamienica przy ulicy Koszykowej, w której mieszkali całą rodziną stała mniej więcej tam, gdzie obecnie znajduje się jeden z masywnych kandelabrów na Placu Konstytucji. Numeru nie znam. Przypuśćmy, że jest rok 1938 i piękny, ciepły, słoneczny, lipcowy dzień.

Z cienistej, chłodnej klatki schodowej wychodzi zgrabna, szczupła, mała, 7 letnia dziewczynka z jasnymi włosami przyciętymi na pazia sięgającego za ucho. Na wysokie czoło nie spadają żadne niesforne kosmyki, gdyż włosy na czubku głowy zebrane są razem, przypięte i przyozdobione dużą materiałową kokardą. Może jest ona w kolorze wiosennej trawy, a może w kolorze dojrzałych malin.

Dziewczynka ubrana jest w letnią, cienką, sukienkę sięgającą do połowy uda. Zwiewna, uszyta z materiału w drobne kolorowe kwiatki i mająca krótkie, lekko bufiaste rękawki. Gdyby się zakręcić w piruecie będzie wirowała jak smukła główka tulipana. Mama tej małej Krysi - Stanisława (starsza siostra mojego dziadka Henryka) ładnie szyła, pracowała od dobrych kilku lat w dobrej pracowni krawieckiej. Może to spod jej palców i maszyny wyszła ta sukienka dla ukochanej jedynaczki? 

Dziewczynka z kokardą - Krysia, obok mała Danusia i jej mama Tekla, ciocia Krysi.

Za dziewczynką wychodzi Babcia Marianna - drobna, bardzo szczupła kobieta, mająca lat 66. Wysokie czoło, głęboko osadzone oczy przenikliwie, ale czule patrzące na świat, siwiejące cienkie włosy zaczesane do tyłu i spięte w mały koczek na karku. Ubrana w długą, prostą, ciemną spódnicę i bluzkę z kołnierzykiem zapiętą pod szyję.

Wybierają się do Parku Ujazdowskiego, który jest tak blisko. Prosta droga: Koszykowa, Aleja Róż i już brama do parku. Od 1926 roku istniał tam pierwszy, stały plac zabaw dla dzieci. Miejsce idealne dla Babci opiekującej się wnuczką, w letnie południe w przedwojennej Warszawie. 

Zanim ruszą dalej przez miasto chodnikiem - dorosła kobieta wyciąga swoją rękę w stronę dziecka. Rytuał. Mała dziecięca, ciepła rączka schowana w większej dłoni dającej bezpieczeństwo. Bo po drodze przecież i samochody i konne zaprzęgi. Bardzo mocny to był uścisk. Tak mocny, że pozostał w tej małej Krysi na zawsze, do samego końca. Gdy pytałam ją - już ponad osiemdziesięcioletnią kobietę o jej babcię, a moją prababcię Mariannę, to pierwsze co mówiła, to, właśnie to: Babcia chodziła ze mną na spacery do Ogrodu Ujazdowskiego. I pamiętam, że tak mocno trzymała mnie za rękę.

Piękne. Pamięć dotyku, pamięć bezpieczeństwa. Do wojny jeszcze mała chwila, mieszkanie na Koszykowej jeszcze jest, nie jest jeszcze obrócone w gruzy, jeszcze jest radość dzieciństwa i słonecznego, letniego dnia i czasu spędzonego z babcią.

Marianna Zembrzuska - prababcia
Marianna urodziła się w 1872 r. Szperając w aktach dowiedziałam się, że w roku 1893 r. gdy miała 21 lat wyszła za mąż za niejakiego Franciszka Wyszyńskiego. Ale chwilę później znalazłam jego akt zgonu z 1894 r. Została młodą wdową, która w 1895 r. wzięła ślub z Julianem Zembrzuskim - moim pradziadkiem. Zamieszkali w Ciemniewku, gdzie mieli jakiś malutki kawałeczek ziemi. Urodziła i wychowała ośmioro dzieci. W rodzinnym domu musiało być bardzo ciężko. Córka Marianny - Stanisława wspominała ponoć, że wraz z siostrą bliźniaczką - Teklą jako najstarsze wychowywały swoje młodsze rodzeństwo, pomagając rodzicom. I jako 7 letnie dziewczynki uczyły się gotować dla wszystkich zupę.

Po śmierci męża, który zmarł w 1926 roku, Marianna przyjechała do Warszawy pomagać najstarszej córce - Stanisławie, która jako pierwsza pojawiła się w stolicy w poszukiwaniu lepszego życia i zaczęła ściągać do niej kolejno swoje młodsze rodzeństwo, które jeszcze przed wojną na dobre porzuciło rodzinny dom pod Ciechanowem. Pozostał tam tylko grób Juliana. Do wybuchu wojny mieszkała przy Koszykowej, a potem przeniosła się do Świdrów Wielkich, wówczas pod Otwockiem do drugiej córki z bliźniaczek - Tekli (która miała już męża i córkę - Danusię), tam mieszkała, aż do swojej śmierci w 1955 roku, miała wówczas 83 lata. Pod koniec życia podobno całą zimę leżała pod pierzyną, a gdy lepiej się czuła w lecie codziennie dreptała 3 km do kościoła. Obie wnuczki Krysia i Danusia - mówiły o niej: fajna babcia.

Trzy lata temu, 6 grudnia odeszła 83-letnia Krystyna, która opowiadała mi o swoich spacerach z babcią Marianną do Ujazdowskiego. Pozostawiła we mnie pamięć o tym mocnym uścisku. Pielęgnuję jej wspomnienie. Stało się moim. Wraca, gdy przeglądam stare, przedwojenne zdjęcia i widzę prababcię Mariannę, której nie miałam szansy poznać. Przez ten uścisk dłoni jest mi o wiele bliższa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz