sobota, 7 listopada 2015

Szarlotka jak magdalenka

Była Jej prezentem od serca, pieczona na urodziny, imieniny lub inne rodzinne spotkania. Druga obok popisowego sernika, od którego kręcenia stała się specjalistką, choć za każdym razem mówiła, że jej nie wyszedł. Szarlotka Dany. Zamawiana, przynoszona, przywożona, ofiarowywana. Pojawiała się najczęściej na stole serwowana na należącym do Niej dużym fajansowym malowanym w biało – niebieskie wzory kwiatowe talerzu deserowym z kolekcji tak popularnego kiedyś „Włocławka”. Bardzo lubiłam ten talerz, duży, wygodny, z małym odtłuczeniem na krawędzi. Właśnie to wyszczerbienie i ledwo widoczna pajęczynka pękającego szkliwa dodawała mu uroku, udowadniając, że był często używanym cichym, ozdobnym elementem stołu i tym samym towarzyszem wielu ludzkich spotkań. 

Gdybym miała wybierać ulubione ciasto, bez wahania powiedziałabym – właśnie ta szarlotka. Mówiłam Jej to, ale zawsze z niedowierzaniem kręciła głową mrucząc pod nosem: Eee tam… przesadzasz, ale się cieszę, że Ci smakuje. Gdy szarlotka w wykonaniu Dany pojawiała się na stole w otoczeniu innych ciast znikała jako pierwsza, a to coś znaczy. Miała w każdym swoim ciastowym calu powierzchni odpowiednią kruchość, a mus jabłkowy ukryty w jej wnętrzu był idealnym połączeniem kwaskowatości ze słodyczą. Gdy miałam ją kroić, zawsze wychodziły mi jakieś małe kawałki, na których widok Dana strofowała mnie, każąc mi nie żałować. A ja podświadomie chciałam chyba tę szarlotkę rozmnożyć cudownie, by starczyła na dłużej.

Prosiłam Danę o przepis na to ulubione ciasto. Jakoś nie składało się, bym mogła je zarobić z nią razem. Otrzymałam więc od Niej któregoś razu do ręki kartkę w kratkę z przepisem zanotowanym Jej drobnym pismem. Literki malutkie i jakby podskakujące niecierpliwie. Schowałam ją dobrze na przyszłość w moim skarbcu kuchennych receptur. Gdy Dana odeszła pół roku temu, ta kartka stała się dla mnie cenną pamiątką i przesłaniem. Czekała.

Wczoraj wieczorem, w przeddzień urodzin mojego K. Przez głowę przetoczyła mi się myśl, a w zasadzie pewność i jasna decyzja, że jeżeli mam piec jakieś ciasto na jego święto, to ma to być szarlotka z przepisu Dany. Gdyby żyła, to byłby jej prezent, tak jak kiedyś. Chciałaby żebym spróbowała. Wydobyłam więc kartkę z przepisem. Jej literki mówiły do mnie, a ja czytając wypisane jej ręką szarlotkowe składniki, między linijkami wyczytywałam kolejne wspomnienia – tych wszystkich spotkań, na których była obecna, rozmów, razem spędzonego czasu…. To przepis z drugim dnem. To niezwykłe ile może nieść ze sobą taka niby zwykła kartka.


Dzisiaj skompletowałam wszystkie składniki. Danę prosiłam by nade mną czuwała i bym nic nie pokręciła w tej produkcji. Mąka krupczatka, masło, cukier puder, jajka, szare renety. Wszystko jak trzeba. Punkt po punkcie zgodnie z jej instrukcją. Gdy blaszka z ciastem znalazła się w piekarniku, po jakimś czasie w całej kuchni zapachniało szarlotkowo. To był właśnie ten zapach - Jej szarlotki. Udało się! Dzięki Dano! Świętujesz z nami. W smaku wyszła mi niemal tak dobra jak Twoja. Niemal, bo moja przywołuje tylko smak Twojej (a ta na zawsze pozostanie najlepsza i jedna w swoim rodzaju) no i przyzywa wspomnienia. To taka nasza szarlotka – jak proustowska magdalenka. Dziękuję!

1 komentarz:

  1. Nie uwierzę w smakowitość Twojego wypieku, dopóki go nie skosztuję. Jak dotychczas, w tej konkurencji najwyżej oceniam drożdżaka produkcji J. z Sochaczewa. Pozdrawiam!
    TC

    OdpowiedzUsuń