piątek, 11 lipca 2014

Uchwycona

Nie znam jej i nie poznam, widziałam ją wczoraj rano i tylko przez chwilę. Ale zapadła mi w pamięć, mam ją przed oczami. Spojrzałam na nią przez szybę samochodu, tylko przez kilkanaście sekund miałam ją w zasięgu wzroku. Została mimo to w mojej głowie, która ujęła ją w piękny kadr, który mną poruszył. A było tak. 

Zadaszony przystanek autobusowy starej daty, otoczony  soczystą zielenią liści. Wilgotna świeżość poranka, szare chmury przeganianie po niebie chłodnym wiatrem. Taka szara, nadmorska, wietrzna pogoda w środku Warszawy. W głębi przystanku na drewnianej, wyszczerbionej ławce siedzi Ona. Taka przycupnięta nieśmiało, krucha. Na stopach ma staromodne półbuty, smukłe, wiotkie łydki otulone podciągniętymi wysoko skarpetkami. Nad nimi powiewa delikatnie dotykana wiatrem granatowa, lekko plisowana spódnica. Na górze ubrana w jakąś jasną koszulę z mankietami, na którą zarzuconą ma granatową ciepłą kamizelkę. Dłonie zaciśnięte w pięściach położone na kolanach, jak małe odważniki na falującej od powiewów wiatru spódnicy. 

Tuż obok Niej, zaraz obok przystankowej ławki, tuż na wyciągnięcie ręki stoi niewielki zakupowy wózeczek na kółkach. Z kratkowanego wnętrza wydostają się na świat liczne główki kolorowych żółtych, białych i różowych kwiatów. Tak mocno rzucają się w oczy w tej szarości lipcowego poranka. Przyciągają mój wzrok jakby chciały zaczepnie zwrócić moją uwagę na ich towarzyszkę podróży. Wracam w ułamku sekundy do Niej. 

Na głowie ma ciemną chustkę, zawiązaną pod brodą. Ma pewnie ponad osiemdziesiąt lat, siedzi cichutko na przystanku, czeka pokornie na autobus, dotyka ją wiatr, który bawi się wymykającymi spod chustki kosmykami białych cienkich włosów. 

To co mnie w niej tak uderzyło, to niewytłumaczalna wręcz świetlistość i spokój malujące się na jej twarzy. Tak jakby patrzyła na wszystko dookoła z taką promieniejącą, wewnętrzną radością. Jakby kochała i ten szary poranek i swoje poranne wstawanie, ścinanie kwiatów i pakowanie ich do torby, oczekiwanie na tym przystanku, podróż,  jakby kochała siebie i swoją starość i siwe włosy i wiatr, i całe swoje już przeżyte życie. Bez cienia żalu, z pełnym spokojem.

Gdy odjechałam dalej i jej postać zniknęła z mojego pola widzenia poczułam, że ten uchwycony kadr to był właśnie jeden z dostrzeżonych cudów codzienności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz