niedziela, 7 lutego 2021

Zimowy spacer


Styczniowy, niedzielny poranek z lekkim mrozem, błękitnym niebem i świeżą porcją śniegu. Idealny czas na sanki. W zeszłym roku, gdy Emilka mogła bardziej świadomie spotkać się oko w oko z białym puchem - śnieg popadał tylko jeden dzień. Duże białe płatki, które osiadły na trawie i ulicach zniknęły wtedy po kilku godzinach. Teraz jest raj. W książeczkach, piosenkach i zajęciach w żłobku - teoretyczny temat zimy mamy już rozpracowany. Czas na praktykę.

Nasz sąsiad podarował nam dobre sanki, na których jeździły ze dwadzieścia lat temu jego córki. Teraz nasza dziewczynka ubrana w kombinezon usiadła na nich z ogromną radością i swoimi małymi rączkami odzianymi w granatowe ciepłe rękawiczki z uroczymi misiami chwyciła się deseczek sankowego siedziska.

Ciągnij, Tato! Szybciej! - pokrzykuje ze śmiechem. 

Zachwycam się nieustannie, że tak blisko domu mamy takie wspaniałe nadwiślańskie tereny do spacerów. Można czmychnąć tak jak teraz i w ciągu kilku minut znaleźć się w białej krainie. Wąska pokryta śniegiem ścieżka prowadząca nad Wisłę, okolona białymi od śniegu krzewami i drzewami jak tunelem. A do tego lekki mróz, błękit nieba nad głową, promienie słońca i chrzęst śniegu pod butami. Czysta biel. Spokój i radość. Ależ jest pięknie!

K. ciągnie Emilkę, ja podbiegam za nimi ścieżką. Słyszę: Będzie po kolei! Mamo, teraz Ty! K. zatrzymuje się, Emila schodzi z sanek i patrzy na mnie z radością w oczach, gdy siadam na sanki. Startujemy! - mówię. K. zaczyna ciągnąć, a ja czuję na swoich plecach małe rączki, które popychają mnie do przodu. - Ja pomagam - mówi Emilka bardzo poważnym tonem i kilkanaście kroków później dodaje: Tato! Teraz ty! K. niewiele się zastanawiając siada na sanki, a ja z Emilką łapiemy sznurek i ciągniemy go kilka metrów po białej ścieżce. Emilkowy śmiech rozbrzmiewa na ścieżce, a zerkam z uśmiechem na jej buzię i zaróżowione od mrozu policzki. Jest pełną radością. 

Kiedy ostatni raz jechałam na sankach? Dzięki Emilce udaje nam się obudzić ciągle drzemiące w nas dzieci. To one bawią się z nią codziennie.

Teraz ja idem sama - zarządza po swojemu. 

Podbiega sama po śniegu przed nami. Patrzę na tę małą ponaddwuletnią już dziewczynkę, maszerującą dziarsko do przodu. Podbiega co trochę. Schyla się i rękawiczkami zagarnia śnieg, któremu uważnie się przygląda. Otrzepuje je i biegnie dalej: Tato! Ja za rękę - prosi i wyciąga swoją małą rączkę, w puchatej rękawiczce, którą K. otula swoją dużą dłonią. Idą przede mną. Tata i Córka. Wzruszają mnie. Tyle czułości i miłości widzę codziennie między nimi. Obserwuję często z boku ufne spojrzenia Emilki patrzącej na K. i opowiadającej mu z wielkim zaangażowaniem o różnych sprawach, o wszystkim, co tylko przyjdzie jej do głowy i co coraz lepiej potrafi już wypowiedzieć.

Emilka zatrzymuje się i znowu siada na sankach. Trzyma się mocno. Śnieg skrzypi. K. ciągnie za sznurek i biegnie, podbiegam i ja. Słońce, błękit, biel. Emilka patrzy przed siebie z radością, zerka na płozy sanek i coraz głośniej zaczyna śpiewać: Hu hu ha, hu hu ha nasza zima zła! A my jej się nie boimy, dalej śnieżkiem w plecy zimy, niech pamiątkę ma! 

Robimy przystanek na pięknie oświetlonej zimowym słońcem polanie. Pełnej wystających kikutów uschniętych nawłoci, których pióropusze ozdobione są śniegowymi czapkami, a te spadają przy choćby delikatnym ich dotknięciu. Mała postać w różowym kombinezonie rusza przed siebie, przedziera się, idzie, brnie w śniegu za kostki, dotyka gałązek, śmieje się patrząc jak spada z nich śnieg. Rozgląda się ciekawie, bada świat w swoim dziecięcym skupieniu i zafascynowaniu. Nie przeszkadzamy jej. Jesteśmy tuż obok. Stoimy z K. przytuleni w tym zimowym pięknym południowym słońcu. Tyle mam w sobie wdzięczności. Tyle radości. Tyle nieustannego zadziwienia, że zostaliśmy rodzicami i ta mała Dziewczynka to nasza córka.
 

Emilka wypatrzyła jakąś białą, nienaruszoną połać śniegu i kładzie się by już całkiem profesjonalnie ze śmiechem zrobić sama orzełka-aniołka. Ja dołączam do niej. Leżymy tak obie na śniegu przez krótką chwilę patrząc w błękit nieba nad nami. Gdy odwrócimy na bok głowy, możemy złapać swoje radosne spojrzenia. Zostawiamy więc na polanie dwa odciśnięte w śniegu ślady: mały i duży.

Ruszamy znowu na sankach. Emila siedzi i znowu pokrzykuje: Szybko! Szybko!, a my z K. na zmianę biegniemy i ciągniemy tę małą panienkę. 

Na ostatniej prostej przed domem. Emilka nagle mówi: Ja na brzuchu. Gramoli się, odwraca i za chwilę jedzie na sankach leżąc na brzuchu, cichutko patrzy w bok na mijane krzewy, na śnieg na drodze. Idę obok niej i patrzę jak robi się coraz bardziej cicha, a jej powieki robią się coraz cięższe. Pstryk. Śpi. Upojona bielą.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz